XV

238 30 36
                                    

Warszawa, 10.02.2020r.


Kiedy nie wieje, to nie wiem, co robi wiatr
Kiedy cię nie ma, wiem jaki się robi świat

Już nawet Joji na słuchawkach brzmi jak żartSiedzę i kręcę w tym slow motion własny płacz
Dziś spadnie deszcz, a później pewnie znowu łzy
Jestem wędrowcem, który biegnie w morzu mgły
Na zewnątrz dobrze, a wszystko w środku drży
Zniknęło słońce i świat nie jest w końcu zły

Bo jest najgorszy
Więc musimy się trzymać za rączki
Ludzie wokół są smutni jak w Rosji
Nienawidzę Warszawy i nie chodzę sam do lekarzy, nie jestem dorosły
Może jakoś to przejdzie do wiosny
Czytam wasze pojebane posty
Tyle toksyn w sobie macie chłopcy
To gorsze niż ta czarna kawa i tosty
Szczeniaku, życie to nie jest Wall Street
Wydałem ten twój łańcuch na książki
Gdyby nastrój zależał od forsy, nie czułbym się źle, ale czuję się źle
Także jebać pieniążki
Nawet cukier potrafi być gorzki
Jebać wasze prezenty i wstążki
Pewnie bym zdechł gdybym łykał te krążki

Dziś spadnie deszcz, a później pewnie znowu łzy
Jestem wędrowcem, który biegnie w morzu mgły
Na zewnątrz dobrze, a wszystko w środku drży
Zniknęło słońce i świat nie jest w końcu zły

Bo jest najgorszy
Ból jest przy głowie tak jak odrosty
Obrosłem za bardzo
Wypadł mi włos pokryty białą farbą
Mój ojciec tylko ojca grał jak Brando
Myślałem, że dawno za mną to szambo
Ale chyba nie, chyba jest źle
Szczęśliwe rodziny ryją mi łeb
Patrzę głodny na malowany chleb
Na przemian wraca tęsknota i gniew
Tylko jej oczy działają jak lek
Biorę dawki podwójne
Mogę łykać je tak jak komunię
Nawet nie pytaj teraz co u mnie
Ja nic nie rozumiem, w butach na koturnie
Nadchodzi smutek, żebym lepiej słyszał
Nie wiem o czym mam rapować i pisać
Linie są proste tak jak lina życia
Zazwyczaj kiedy się przedawkuje szpital

Dziś spadnie deszcz, a później pewnie znowu łzy
Jestem wędrowcem, który biegnie w morzu mgły
Na zewnątrz dobrze, a wszystko w środku drży
Zniknęło słońce i świat nie jest w końcu zły



Odsłuchał tą piosenkę chyba tysiąc razy, zastanawiając się, czy powinien wypuścić ją do ludzi. Obnażyć swoje myślenie i to, co działo się przez ostatni czas, kiedy znikł z mediów społecznościowych. Ponownie wcisnął replay i wsłuchał się raz jeszcze, dalej nie miał pewności, że odbiór będzie taki, jak się spodziewa, a może ludziom już nie spodoba się taki Que? Westchnął pod nosem i w końcu wszedł na Youtube i wcisnął przycisk, który udostępnił piosenkę z teledyskiem. Machina ruszyła, świat showbiznesu zaczął się kręcić na nowo, a telefon po kilku minutach nie przestawał wibrować. Rzucił urządzenie na kanapę, stając w oknie swojego apartamentu i spojrzał na niewielki ogród. 
— Będzie dobrze Kuba, na pewno im się spodoba. — powiedziała brunetka stając za nim i objęła go od tyłu. 
— Musze to zrobić, chcę by łatka wytatuowanego szaleńca znikła, żeby zobaczyli, że tam w środku jestem wciąż taki sam. — powiedział cicho. 
— Masz tą świadomość, że jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził? — spytała spoglądając na niego. — No i to nie jest na przykład "Madagaskar", do którego ludzie tak szaleli. Nie każdy odbierze to dobrze, poleje się wiele hate'u, ale na bank będzie skontrastowane to z pozytywnymi opiniami. Ile ludzi, tyle opinii. — stwierdziła, spoglądając w jego oczy. 
— Wiesz, że bez ciebie to by się nie udało? — zapytał spoglądając na dziewczynę. 
— Wiesz, że to układ, który nie ma minusów. Cała Polska nam uwierzyła, więc to jeszcze bardziej podkręciło hype. Jednak uważam, że pozwalanie sobie na tyle lat cierpienia, przez jedną laskę, to nie jest dobre wyjście. To cię w końcu  zniszczy Kuba. 
— Natalia... Obiecałaś mi nie wtrącać się w to, co się wtedy stało. — warknął zaciskając dłoń w pięść. 
— Już, wyluzuj kowboju. — powiedziała rozmasowując jego spięte mięśnie. — Powinieneś w końcu pojechać do Krakowa, tylko tyle jeszcze dodam, ale to już wiesz, bo nie jestem jedyną osobą, która ci to mówi, a skoro nawet twój brat już to stwierdza...
— Dobra, skończ już... — urwał jej i poszedł do kuchni, gdzie nalał sobie soku. Wsunął się na blat i spoglądał w okno. Przez trzy lata przewinęło się przez jego życie i łóżko wiele kobiet. Od celebrytek, po zwykłe fanki i dziewczyny, które nawet nie wiedziały kim jest, ale żadna nie była Elen. Oczywiście, że mógł pojechać do Krakowa, przecież nie było to niczym specjalnym, jednak nie potrafił spojrzeć w jej oczy. Strach paraliżował go i zabijał wszystkie chęci. Do tego było mu wstyd, jak się zachował, powinien pojechać za nią do szpitala, a nie wrócić do domu  i topić smutki w morzu wódki. Potem wszedł w chory układ z Natalią, który nakręcił całą  plotkarską machinę. Jednak pomagali sobie nawzajem, stała się jego dobrą kumpelą, czasami nawet wylądowali w łóżku, ale to wciąż nie było to. Ciche westchnięcie  wyrwało się z jego ust, ewidentnie gubił się już w tym wszystkim i miał ochotę trzasnąć drzwiami, wyjść i już nie wrócić, zaszyć się gdzieś, gdzie będzie nikim. 
— Kuba, mama dzwoni! — ta informacja sprawiła, że chłopak zerwał się na równe nogi i wyrwał z toku dziwnych przemyśleń. Podbiegł do telefonu i odebrał połączenie. 
— Halo? — spytał wychodząc na ogród i zaczął się przechadzać w tą i z powrotem. 
— Kuba... — drżący głos matki zdradzał już wszystko. — Przyjedziesz? 
— Znowu? — szepnął zaciskając dłoń w pięść. — Zrobił ci coś? — zapytał zakładając buty i zabierając z wieszaka kurtkę. — Nara! — machnął do Natalii pośpiesznie wychodząc z domu. 
— Uderzył mnie... — nie owijała już w bawełnę, przecież i tak by zobaczył, kiedy tylko przekroczyłby próg domu na Płońskiej. 
— Zajebę gnoja. — skwitował tylko i wsiadł do swojego Lamborghini. Rzucił kurtkę na siedzenie pasażera i podpiął telefon pod wyświetlacz, przełączając na zestaw głośnomówiący w samochodzie. Odpalił auto i wyprowadził je z podziemnego garażu, po czym ruszył w stronę Ciechanowa. 
— Kuba, jaki by nie był, to twój ojciec... — próbowała go uspokoić, jednak chyba nic nie było w stanie teraz tego zrobić. 
— Gdzie był, kiedy mieliśmy problemy? Gdzie był kiedy mieliśmy urodziny? — wyrzucił z żalem. — A teraz wraca po tylu latach i myśli, że co? Przyjmiemy go z otwartymi ramionami? Nic się nie zmienił, ale ja za to tak. Już nie będę się chować za kanapą, załatwię to jak prawdziwy mężczyzna. Pakuj się, zabiorę cię z Ciechanowa. Pojedziesz sobie na wakacje. — powiedział wyjeżdżając po chwili z miasta. Na jego szczęście, nawet nie było za dużo korków. Ruszył przez drogę krajową numer siedem i gnał jak tylko mógł, by być jak najszybciej w domu. 


Wpadł jak szarańcza na górę, trzaskając za sobą drzwiami. Podszedł do matki i ujął jej twarz w dłonie. Spora śliwa, podbite oko i pęknięty łuk brwiowy nie zwiastował nic złego. 
— Spakowałaś się? — spytał tylko, pomimo, że pod powiekami czuł pieczenie. 
— Tak... — powiedziała cicho kobieta, spuszczając wzrok. — Ale mam tylko kilka rzeczy, nie wiem, co planujesz... 
— Spokojnie, zostawię ci kartę, jak  będziesz czegoś potrzebować, to sobie dokupisz. — powiedział i zabrał torbę. — Daj klucze. — powiedział wyciągając do niej dłoń. Kobieta nawet nie protestowała, była wycieńczona przejściami z niefortunnego poranka. — Jak on się tu dostał? — spytał spoglądając na matkę. 
— Czekał na mnie, jak wracałam rano z piekarni. Po cichu wszedł za mną na górę i zablokował nogą drzwi. Wdarł się do środka i zaczął robić aferę... — w oczach kobiety były łzy. 
— Czemu jeszcze nie zgłosiłaś tego na policję? Przecież to nie pierwszy raz, te jego nachodzenia zaczęły się już w listopadzie... — powiedział i wyprowadził matkę z domu, kiedy tylko się ubrała. Zeszli razem do auta, gdzie wsunął za siedzenie jej torbę. 
— Sama nie wiem, ja... — westchnęła tylko, nie potrafiła się wytłumaczyć przed swoim dzieckiem, ze swojego postępowania. 
— Boisz się go, prawda? — spytał zaciskając dłonie na kierownicy i kiedy tylko Elżbieta zamknęła drzwi, odpalił auto i ruszył w stronę szpitala. 
— Boję... — przyznała się cicho. Chociaż wiedziała, że nie powinna być przy dzieciach słaba, jednak ta sytuacja zaczynała ją przerastać. — Dokąd jedziemy? — spytała, widząc, że nie kierują się poza miasto. 
—  Najpierw do szpitala, a potem umieszczę cię tam, gdzie nikt się nie spodziewa. Będziesz tam bezpieczna, a ja załatwię swój biznes i wrócę tutaj, zrobić porządek z ojcem. Już nigdy cię nie dotknie. — powiedział chłodnym tonem. 
— Kuba, po co do szpitala? Wszyscy zobaczą... — westchnęła cicho zniżając się lekko w szpitalu. Wstydziła się tego, jak właśnie wyglądała i  nie chciała, by po mieście rozeszły się plotki, a tym bardziej, jeśli miałoby to w jakikolwiek sposób zaszkodzić karierze Kuby. 
— Mamo, błagam cię... Chuj mnie to interesuje, czy ktoś zobaczy, czy nie. Muszę mieć podkładkę, że cię uderzył, a tylko tam otrzymam papiery, których mi trzeba. Przestań się zachowywać, jak dzieciak, bo w twoim wieku już nie wypada. Trzeba świecić przykładem dla dzieci. — powiedział i zerknął na matkę, która uciekła tylko gdzieś wzrokiem, na widok za szybą. Wiedział, że miał rację, a ona nie chciała tego przyznać na głos. Podjechał pod spory szary budynek z niebieskim szyldem "Szpitalny oddział ratunkowy". Zaparkował auto i wysiadł. Otworzył drzwi od strony pasażera i podał rodzicielce dłoń. — Zapraszam. — poszli na górę i zarejestrowali się, po czym, jak zawsze musieli odsiedzieć swoje w poczekalni. — Chcesz kawę? — skinął głową w stronę automatu z gorącymi napojami. 
— Herbatę. — powiedziała, a Kuba tylko przytaknął i podszedł do automatu, podał jej po chwili plastikowy kubek, wypełniony gorącym napojem. Zlustrował ją wzrokiem, siedziała pochylona patrząc w podłogę. Nie bardzo chciała, by ktokolwiek widział ją w takim stanie. Gotowało się w nim, z jednej strony zabrałby już ją stąd, byleby nie cierpiała, ale z drugiej wiedział, że w końcu trzeba załatwić to wszystko raz na zawsze. Nie chciał by przez jednego durnego faceta musiała cierpieć kolejne katusze, bo w imię czego? Nie czuł nigdy żadnej więzi z ojcem i nie sądził, by miało to się kiedykolwiek zmienić. Po ponad godzinie czekania, wyczytano Elżbietę. Oboje podnieśli się z krzesełek. — Pójdę sama. 
— Nie. Idę z tobą, bo jesteś zdolna przekupić ich sernikiem i powiedzieć, że upadłaś trzy razy na klamkę. Nawet nie dyskutuj. — powiedział przerzucając oczami, ale kobieta już nie protestowała. W duchu była z niego dumna, że miała tak kochanego syna, na którego mogła zawsze i wszędzie liczyć. Pomimo, że dużo rzadziej bywał w domu, to zawsze miała ta świadomość, że był gotów rzucić wszystko i przyjechać, jeśli tylko by tego potrzebowała. 


— No i co, nie było tak strasznie. — powiedział, kiedy ponownie znaleźli się przy aucie i wsiedli do pojazdu. 
— Nie było, ale pewnie i tak widzieli i będą gadać... — szepnęła kobieta i usiadła na fotelu pasażera. 
— Mamo, przestań się tym przejmować. O mnie gadają każdego dnia i jakoś z tym żyję. Poza tym znasz mój plan na to, by pokazać światu, że to dalej ten sam ja. Dopiero ruszy lawina, ale czy się tym przejmuję? Nie, bo tak naprawdę ich zdanie jest dla mnie ważne, ale nic nie wniesie, bo dalej będę robił to, co uważam za słuszne. Ty też postąpiłaś dzisiaj słusznie i obiecuję ci, że to się skończy. — powiedział i ruszył, opuszczając teren szpitala. Udał się ponownie w stronę Warszawy, gdzie zamierzał wbić się na S7. 
— Dokąd mnie zabierasz...? — spytała spoglądając na niego.  
— Nie jestem  do końca pewny... — zaśmiał się lekko i spojrzał na matkę, na której twarzy zagościło zdziwienie. 
— Kuba, na boga, co ty planujesz? — spytała zdezorientowana i spojrzała wyczekująco na syna.
— Zabieram cię tam, gdzie nikt by się nie spodziewał, że cię zabiorę. 
— To znaczy? — dodała zniecierpliwiona i wkurzona jego półsłówkami. 
— Do Eleonory. — powiedział i spojrzał na nią. 
— Pogodziłeś się z nią? — zapytała patrząc na Kubę. Nie wiedziała, co myśleć o jego dziwnym pomyśle. Nie mógł jej po prostu zabrać gdzieś do hotelu, a nie męczyć biedną dziewczynę. 
— Nie, ale to będzie dobry powód do pogodzenia się i wytłumaczenia sobie kilku spraw. Wtedy nie wszystko poszło tak, jak chciałem i nie wyszło najlepiej. Chcę w końcu to wyjaśnić i poprosić o wybaczenie. Porozmawiać o tym, co się zdarzyło, sam jeszcze nie wiem. — powiedział zapatrując się na drogę. 
— Kubo Grabowski, czy ty właśnie ciągniesz ze sobą matkę, do dziewczyny, u której sobie przekichałeś? Boisz się sam tam jechać? — spytała spoglądając na chłopaka, na którego twarzy zaczęło się pokazywać zmieszanie. 
— Nie, mamo, no co ty... — powiedział, jednak w mało przekonywujący sposób. 
— I kto tu się teraz zachowuje jak dziecko? — spytała, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Trzeba było powiedzieć, upiekłabym sernik. — westchnęła lekko. 
— Nic straconego, kupimy składniki i zrobisz to u niej w domu, piekarnik ma, więc nie powinno być z tym problemu. — powiedział i zaśmiał się lekko pod nosem. 
— O ile nas nie wyrzuci lub w ogóle wpuści. — powiedziała i spojrzała na niego, gasząc mu szybko głupkowaty uśmiech z twarzy. 

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz