II

481 39 29
                                    

— Kuba! Kuba do cholery, ocknij się! — przerażony Krzychu klęczał nad przyjacielem i klepał go delikatnie po policzku. Strach jeszcze nigdy nie był tak silny, kiedy widział nieprzytomnego przyjaciela.
— O boże krew! — krzyknęła jedna z fanek, a czerwonowłosy chłopak pobladł ze strachu. Ochrona wyprowadzała ludzi z klubu, a sam koncert został przerwany. Manager klubu w popłochu wzywał karetkę i policję. Tego wieczoru, wszystko zdawało się zawodzić, a miało być tak pięknie.

Krzysiek przesunął dwoma palcami po chłodnej posadzce, natrafiając tym samym na ciepły, ciemnoczerwony płyn. Nie wróżyło to dobrze, a każda sekunda zdawała się być minutą, minuta godziną. Przestraszony chłopak spojrzał na pozostałych chłopaków, którzy coś krzyczeli, gestykulowali wymachując rękoma, ale do Kondrackiego nie docierało już nic. Patrzył tępo to na nich to na nieprzytomnego Kubę.

Maciek wybiegł z backstage'u, gdy usłyszał krzyki, a muzyka uciekła. Minęła go tylko zamaskowana osoba uciekająca w stronę wyjścia. Spojrzał za nią zaskoczony i pobiegł na scenę. Widząc co się stało, mógłby przysiąc, że serce na chwilę mu stanęło. Złapał po chwili oddech i złapał za telefon, chcąc dzwonić po karetkę, jednak manager klubu złapał go za nadgarstek i wskazał palcem na telefon, że już dzwoni. Maciejka podszedł powoli, w duchu modląc się, by to był zły sen, albo chociaż głupi żart. Kiedy dołączył do niego Wojtek, dopiero podeszli bliżej, bo sam nie miał na tyle odwagi. Próbowali się dowiedzieć co się stało, jednak nieobecny wzrok Krzyśka i krew na jego palcach mówiły same przez siebie jak bardzo ich przyjaciel był teraz w szoku. Maciek chciał obrócić Kubę, jednak Wojtek go zatrzymał.
— Zostaw go, nie wiadomo, czy nie uszkodził sobie kręgosłupa, jak go ruszysz, to jeszcze możesz zrobić z chłopaka kalekę. — Koziara zdawał się być najbardziej opanowany ze wszystkich i trzeźwo myślący.
— Dobra. — Maciek wysunął spod niego ręce, które były ubrudzone krwią. — Braciszku, nie rób mi głupiego numeru, jeszcze tyle koncertowania przed nami i tyle planów, wesołych podróży... — wyszeptał cicho pod nosem, czując jak napływające łzy szczypały go w oczy.
— Gdzie do cholery jest karetka? Ile można czekać? — poddenerwowany Adam przechadzał się po scenie w kółko, zerkał cały czas na zegarek i czekał na sanitariuszy. Napięcie rosło z każdą chwilą, a krakowski klub opustoszał, wtedy na salę wbiegł oddział ratunkowy. Każdemu w pewnym stopniu ulżyło. Ratownicy podbiegli do Kuby, gdzie sprawdzili szybko czynności życiowe. Założyli opatrunek na jego głowę i usztywnili odcinek szyjny kręgosłupa. Przenieśli go na nosze i zabrali do karetki.
— Do którego szpitala go zabieracie? — zapytał Maciek.
— Do Uniwersyteckiego na Kopernika. — powiedział lekarz i zatrzasnął drzwi od karetki. Przeraźliwy dźwięk auta odjeżdżającego na sygnale i mrugające światła spowodowały, że chłopaka znowu ścisnęło w gardle. Przeklinał w myślach wszystko i wszystkich, a jego świat walił się poprzez niewiedzę. Liczył cicho na to, że wszystko będzie dobrze, ale nikt nie mógł mieć pewności.
— Maciek, manager klubu zawiezie nas do szpitala, zbieraj się. — powiedział Wojtek, który wybiegł na zewnątrz. Starszy Grabowski skinął tylko głową i zawrócił do środka, gdzie zabrał swoją kurtkę. Poszedł z chłopakami do samochodu i ruszyli w stronę szpitala. Każdy z nich milczał, żaden nie wiedział, co powinien powiedzieć, a emocje brały górę nad każdym. Po kilkunastu minutach samochód zatrzymał się pod szpitalem, chłopaki wysiedli z samochodu i podziękowali, po czym pobiegli na izbę przyjęć. — Maciejka, na co czekasz, jesteś rodziną, udzielą ci wszystkich informacji. — ponaglił go fotograf. Mężczyzna powlókł nogami w stronę wysokiego biurka, zacisnął dłonie na brzegu blatu.
— Dobry... — ledwo przechodziło mu wszystko przez gardło. — Wieczór... Przywieziono tu mojego brata - Kubę Grabowskiego. — powiedział praktycznie na jednym wdechu, kładąc przed kobietą swój dowód osobisty, na potwierdzenie swoich słów.
— Narazie pański brat jest na badaniach i ma zakładane na głowie szwy, jak tylko będzie coś wiadomo to przyjdzie do pana lekarz, proszę teraz usiąść i poczekać. — powiedziała sympatyczna, młoda pielęgniarka. Maciek skinął głową, podziękował i wrócił do przyjaciół. — Musimy czekać, ma zakładane szwy i jakieś badania. — przekazał chłopakom.
— No to się narobiło... — powiedział zrezygnowany Krzychu. Każdy patrzył po sobie, a czas ponownie nie stał po ich stronie. Wszystko się dłużyło, a oni obserwowali tylko medyków biegających z pacjentami lub wybiegających do karetki. — Trzeba zawiadomić Lenę. — powiedział chłopak biorąc za telefon.
— Ta wywłoka na nic nie zasługuje, powinna tu być i trwać przy nim. — rzucił szybko starszy Grabowski.
— Gadasz pod wpływem emocji, jak ma tu być jak nie wie, co się stało. — powiedział Koziara, który na jego nieszczęście, miał racje. Zniesmaczony prawdą wyszedł przed budynek zapalić żeby ukoić nerwy. Jego młodszy brat leżał, prawdopodobnie nieprzytomny, gdzieś w tym szpitalu, a on czuł, że zawiódł... Nie dopilnował go i jak ma spojrzeć w oczy ich matki. Zawsze to Kubie kazała dbać o niego, a tymczasem docierało do niego, że powinno być na odwrót.

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz