Grabowski zatrzymał się pod wieżowcem, w którym mieszkała dziewczyna. Wysiadł z auta i rozejrzał się.
— To tutaj? — spytała Elżbieta rozglądając się dookoła.
— Tak mamo, to tutaj. Nie zapomnij zakupów. — dodał, kiedy zauważył, że matka wysiada z auta. Zmierzył wzrokiem budynek, licząc w myślach piętra i zatrzymał się na szóstym, gdzie świeciło się światło. Uśmiechnął się lekko i starał się nie dawać po sobie poznać, że jego serce waliło jak szalone. Nie wiedział, jak dziewczyna zareaguje na niego. Nie był też pewien, jak powinien zacząć rozmowę, ani co powinien powiedzieć. Jednak jedno było dla niego pewne - nie było drogi odwrotu, bo matka na to, by mu nie pozwoliła. Na jego szczęście, ktoś własnie wychodził z budynku, więc Kuba szybko podszedł i złapał za drzwi. — Panie przodem. — powiedział patrząc na rodzicielkę, która tylko z niedowierzaniem pokręciła głową.
— Boże, co za dzieciak i tchórz... — skwitowała go, ale chyba nigdy bardziej trafnie.
— Przesadzasz mamo. — stwierdził i wszedł zaraz za kobietą, sprawdzając jeszcze, czy na pewno zamknął auto. Przeszli dość szerokim holem do windy, gdzie wjechali na odpowiednie piętro. Kiedy podeszli do drzwi, chłopak zbliżył dłoń do przycisku, który miał zaraz zakomunikować lokatorce, że ktoś stoi pod drzwiami, jednak cofnął go lekko, kiedy nagła niepewność zaczęła piorunować jego ciało.
— Śmiało dzieciaku, skoro powiedziałeś "A", trzeba teraz powiedzieć "B". — Elżbieta pewnym ruchem zadzwoniła do drzwi, a Kuba poczuł, jak momentalnie nieprzyjemne ciepło spływa po jego plecach.
— Chyba się boję... — szepnął cicho.
— Synu, pokonałeś tyle przeciwności losu, że wierz mi, to nie może być takie trudne. — kobieta nie umiała długo znęcać się nad własnym dzieckiem. Szybko wzięła jego stronę i postanowiła go wspierać w działaniach. W końcu jeszcze wczoraj sama nie wierzyła, że kiedykolwiek nawiąże kontakt z dziewczyną. Dźwięk przekręcanego zamka, sprawił, że ponownie skupili się na drzwiach.
— W czym mogę pomóc? — w drzwiach pojawił się młody mężczyzna i zmierzył wzrokiem Quebo i Elę. W Kubie w pierwszej chwili się zagotowało, jednak zaczął uspokajać samego siebie w myślach.
— My do Elen, jest w domu? — powiedział w miarę opanowanym głosem.
— Elen, do ciebie! — krzyknął w głąb mieszkania, po czym dało się słyszeć ciche tuptanie.
— Kto to? — kiedy chłopak usłyszał z oddali tak dobrze znajomy mu głos, jego oddech przyspieszył lekko. Nie trwało to długo, bo zaraz wstrzymał oddech widząc w odbiciu lustra, jak dziewczyna podeszła do chłopaka i wpiła się w jego usta.
— Co do chuja... — szepnął mimowolnie, chociaż z drugiej strony, tak piękna dziewczyna, nie mogła być wiecznie sama i czekać na jego wielki powrót, a może mogła? Milion myśli buzowało w jego głowie. Nie zastanawiając się dłużej pchnął drzwi i wszedł do środka. — Cześć. — rzucił patrząc w oczy dziewczyny. Ten błękit znów przyprawił go o zachwyt.
— Kuba? Co ty tu robisz? — spytała patrząc na niego, jakby zobaczyła ducha.
— Może nas sobie przedstawisz? — spytał blondyn, który stanął za dziewczyną i objął ją od tyłu.
— Jasne, Marcin to Kuba, Kuba to Marcin, mój narzeczony. — powiedziała, a jej oczy błysnęły w świetle.
— Ten Kuba? — spytał tylko i wyciągnął dłoń.
— Tak ten. — odpowiedziała mu i spojrzała na wchodząca kobietę.
— Pani Ela. — dziewczyna wyrwała się z objęć chłopaka i rzuciła się Elżbiecie na szyję, przytulając się mocno do niej. — Co się stało? — spojrzała na twarz kobiety.
— Długa historia dziewczyno, po to tu jesteśmy. — odpowiedziała kobieta i spiorunowała wzrokiem syna, czując, że ich obecność wcale nie była pożądana.
— Zapraszam, wchodźcie dalej. — powiedziała i wskazała na salon. — Napijecie się czegoś? Kawy? Herbaty? — spytała. — Może coś zimnego?
— Ja poproszę herbatę. — dodała mama Kuby i usiadła na kanapie.
— Kawę. Mocną, czarną. — sam zainteresowany określił się szybko i precyzyjnie. Odprowadził wzrokiem dziewczynę, a zaraz za nią do kuchni powędrował Marcin.
— Pomóc ci? — spytał z lekkim uśmiechem.
— Nie, dam sobie radę.
— Będę musiał zaraz spadać, przyjadę do ciebie jutro po dyżurze, zgoda? — spytał łapiąc ją za podbródek i wpijając się w jej usta czule. — Dasz sobie radę z nim? — dodał ściszonym tonem.
— Jasne, że tak. Przecież to nie jest nikt zły. Dowiem się czego chce, a rano przyjadę do ciebie do szpitala na badania. — powiedziała z lekkim uśmiechem i wtuliła się w chłopaka.
— Będę na ciebie czekać... — pocałował ją w czoło. — A teraz spadam. Widzimy się jutro. — powiedział z uśmiechem i kiedy pożegnał się z gośćmi, wyszedł z mieszkania dziewczyny. Elen patrzyła jeszcze chwilę na zamknięte drzwi, po czym wzięła na tacę wszystkie napoje i zaniosła do pokoju. Postawiła wszystko na stoliku przy kanapie i spojrzała na Kubę, to na jego matkę.
— To... Co was tu sprowadza? — spytała z lekkim uśmiechem i popatrzyła na swoich gości, zsuwając na dłonie bluzę.
— Potrzebuję azylu dla mamy. Ojciec znów daje się we znaki, jak widać na jej twarzy. Muszę ją gdzieś ukryć tak, żeby nikt nie wiedział, bo ojciec jest podstępny i będzie jej na bank szukać. Pomyślałem, że może u ciebie byłoby dobrze, ale jeśli odmówisz to zrozumiem. — powiedział spoglądając na nią.
— Pomogę ci, jasne, że ci pomogę w końcu jestem ci coś winna, więc spłacę swój dług. — powiedziała i spojrzała na nich.
— Nie jesteś mi nic winna. — powiedział cicho.
— Jestem...
— To ja skoczę zrobić sernik, a wy pogadajcie. — Elżbieta wzięła swój kubek i zaszyła się w kuchni, robiąc dziewczynie przeszukanie szafek, by znaleźć potrzebne jej rzeczy.
— Spoko, dzięki. — powiedział patrząc z dziękczynną miną na matkę. Kiedy znikła w kuchni przeniósł wzrok na blondynkę, która ewidentnie unikała jego spojrzenia. — Przepraszam, że wtedy nie pojechałem z tobą do szpitala. Zachowałem się jak gówniarz, ale miałem taki mętlik w głowie...
— Tak wiem i zajęło ci to ponad dwa lata, żeby sobie poukładać. Z jednej strony jesteś w pełni wytłumaczony, z drugiej, chociaż napisałbyś smsa czy jeszcze żyję... — westchnęła ciężko. Nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy, a już na bank nie przypuszczała nawet tego, że będzie to u niej w domu i w takich okolicznościach.
— Nawet nie wiesz jak mi wstyd, jak bardzo głupio...
— Szczerze? Wiem dokładnie, co przeżywałeś i jaki miałeś stosunek do całego zajścia. Chyba "Nóż" oddawał to najlepiej, popychane "Sectusempra" i "8 kobiet". Poznałam cię na tyle, żeby wiedzieć, że kierowałeś to do mnie. — pokiwała z niedowierzaniem głową. — Długi czas dochodziłam do siebie po tych zdarzeniach. Psychicznie jak i fizycznie. Naprawdę nie wiem, czego ode mnie oczekujesz na ta chwilę. Już nie jestem taką skruszoną laską, wydoroślałam przez ten czas i wyciągnęłam z życia lekcję. — powiedziała patrząc na niego. — W ogóle, o co chodzi z tą Natalią?
— To tylko głupi układ koleżeńsko - biznesowy. Ona ugrzecznia mój wizerunek, ja podkręcam jej. Czasami spaliśmy ze sobą, ale to głównie po imprezach. — powiedział i spojrzał na dziewczynę, która uniosła ręce w geście poddania.
— Nie pytałam o takie szczegóły, ja mam z kim sypiać. — wzruszyła lekko ramionami. — Czyli przez ten czas nie wyobrażałeś sobie stanąć w drzwiach mojego domu, a robisz to teraz tylko ze względu na to, że potrzebujesz ukryć matkę? Nie zrozum mnie źle, nie mam nic do tej kobiety, ale to jest po prostu dziwne. Może po prostu bałeś się przyjechać tutaj sam? — spytała, po czym spojrzała na chłopaka. Nie musiał odpowiadać, dobrze wiedziała, że miała rację, a przynajmniej dużo z tego, co powiedziała zgadzało się z prawdą. — Nawet nie wyobrażasz sobie, ile czasu zajęło mi, żeby się z ciebie wyleczyć. — powiedziała i chyba pierwszy raz odkąd się tu zjawił, spojrzała mu prosto w oczy.
— Ja się nie wyleczyłem i chyba nigdy się nie wyleczę... — powiedział i starał się utrzymać z nią kontakt wzrokowy, jednak uciekła gdzieś szybko spojrzeniem. Wstała i zgarnęła z kominka paczkę fajek, po czym wyszła na balkon, gdzie odpaliła drżącą dłonią papierosa. Znów w jej głowie rodził się chaos, a myśli były porozrzucane.
— Po co mi to powiedziałeś? — spytała i spojrzała na niego. — Liczysz, że rzucę wszystko, padnę ci w ramiona? Czego ode mnie chcesz...? — spytała ściszonym tonem.
— Nie, nie oczekuję, że wszystko dla mnie rzucisz, ale słuchałaś "Jesieni"? To wszystko dzieje się w moim życiu, nie pamiętam kiedy ostatnio się śmiałem szczerze, nie wiem co mam pisać, nie mam totalnie weny, a sklepanie piosenki zajmuje mi dłużej niż ustawa przewiduje. — westchnął, a dziewczyna pokiwała tylko głową.
— Ty, Kuba, Que, Quebo, Quebonafide i Grabowski... — zaśmiała się lekko. — Od kiedy stałeś się taki egoistyczny? Bo jeśli to przeze mnie to mnie uświadom, podziękuję sobie, za stworzenie potwora. — prychnęła pod nosem.
— O czym ty gadasz? — spytał spoglądając na nią.
— O tym, że nawet nie zapytałeś "co u ciebie? Dobrze? Czy w tym szpitalu było okej?". Naprawdę stałeś się narcystyczny. — szepnęła. — A co do piosenki, to jest piękna i chwytająca za serce, nie powiem. Gratuluję ci Grabowski i to z całego serca. — postukała palcem w jego klatkę piersiową.
— Elen, nie rób dramy, to nie tak. Miałem zamiar się spytać. — powiedział i spojrzał na nią spode łba.
— Teraz to na bank. — powiedziała i spojrzała na chłopaka. Oparła się lędźwiami o balkonowa barierkę i rozmyślała nad tym, co się dzieje. Chłopak spoglądał na nią przez chwilę w milczeniu, a jednocześnie starał się poukładać swoje myśli w jakąś sensowną całość.
— Co się wydarzyło w szpitalu? — zapytał po chwili i spojrzał na nią.
— Miałam poważny uraz głowy, połamane żebra, które wbiło się w płuco. O mało się nie przekręciłam, więc dziękuję, bo uratowałeś mi życie poprzez wezwanie karetki. Szybka akcja sprawiła, że na szczęście lub nieszczęście mnie uratowali.
— Co? — zerknął na nią zaskoczony, nie spodziewał się takich informacji.
— Jajco, to co słyszałeś... — odpowiedziała cichym tonem i spojrzała na miasto. — Czasami nawet żałowałam, że się udało, byłabym może teraz z babcią albo odrodziłabym się jako szczur, albo hiena. — ponownie z jej rozchylonych, lekko drżących ust wydarło się westchnięcie. — Ale potem poznałam Marcina i jakoś tak wyszło, że jesteśmy razem od tego czasu, a za sześć miesięcy się pobieramy. — powiedziała i uciekła wzrokiem.
— Jakoś? — powtórzył jej słowa.
— Tak, a co? Mam ci opowiedzieć jak to przystojny lekarz, który uratował mi życie, zakochał się we mnie i nasze love story rozkwitło? — spytała.
— Nie, ale... — ugryzł się w język, nie chcąc dolewać oliwy do ognia.
— Ale co? — spytała spoglądając na niego i oczekiwała dalszych wyjaśnień w tym temacie.
— Ale straciłaś ten błysk w oku. Nie masz go przy nim...
— Ale mam stabilizacje, w końcu coś jest pewne i zamierzam się tego trzymać Kuba. — odpowiedziała i usiadła w wiklinowym fotelu.
— Czyli nie do końca go kochasz? Ja już chyba przestaję to rozumieć... — dodał unosząc brew do góry.
— Kocham go, ale wkradła się ostatnio rutyna... Boże, po co ja ci to w ogóle mówię, to nie powinno cię w ogóle obchodzić. Nie muszę się tłumaczyć ze swojego życia...
— Ale robisz to. — skwitował ją i zapadła chwila ciszy. Chciało jej się płakać i miała już serdecznie dość wizyty Kuby. Wszystkie wspomnienia, które skryła gdzieś na dnie serca wracały z prędkością światła.
— Chyba pora, żebyś już poszedł... — szepnęła spuszczając głowę w dół.
— Przestań, wyrzucasz mnie, bo sama się zagalopowałaś? — roześmiał się kąśliwie. Podszedł do niej z taką miną, że aż się podniosła. Zaparł dłoń przy jej głowie, opierając się o ścianę budynku. — Nikt mnie nie będzie wyrzucać, bo nie zrobiłem nic złego... — wysyczał do jej ucha, a oddech dziewczyny przyspieszył. — Jeśli masz coś do mnie, to wykrzycz mi to w twarz, wal pięściami, krzycz... Ale nie każ mi spierdalać, bo przyznałaś się do swoich problemów, bo ja się tak nie bawię. — chłodny wzrok chłopaka piorunował jej twarz. Stał za blisko, zdecydowanie za blisko. Jej wargi zadrżały delikatnie kiedy szukała odpowiedzi na jego słowa. — Nie próbuj szukać wytłumaczenia, to ci nic nie da. Wiesz może nasza relacja była krótka, ale cholernie intensywna. Znam cię na wylot dziewczyno, a żadna inna nigdy nie będzie tobą.
— Romantic psycho? — prychnęła spoglądając mu w oczy. Jednak nie spodziewała się jego reakcji. Złapał ją za gardło i zacisnął lekko palce.
— Z powietrza się to nie wzięło... A teraz mnie posłuchaj, bo powiem to tylko raz. Nie pozwolę ci byś utknęła z ułożonym lekarzyną... Ty nie potrzebujesz stabilizacji i rutyny, ty potrzebujesz endorfin i adrenaliny... Za sześć miesięcy wesele, tak? Więc mam pół roku, jebane 180 dni żeby ci udowodnić czego ci potrzeba. — wysyczał i spojrzał na dziewczynę, która zaczęła lekko rozchylać wargi, próbując wziąć głębszy oddech. — Będziesz moja, zobaczysz... — wyszeptał i wpił się w jej usta. Była w takim szoku, że nawet nie zaprotestowała i odwzajemniła pocałunek. — Grzeczna dziewczynka, 180 dni pamiętaj, że to kupa czasu... — puścił ją, a dziewczyna opadła na fotel. Słyszała tylko jak Kuba żegna się z matką i trzask drzwi. Zaczesała palcami włosy do tyłu i sięgnęła po kolejnego papierosa. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
CZYTASZ
GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide Fanfiction
FanfictionTabula rasa - tym się stałem, kiedy się obudziłem i nie wiedziałem nic. W głowie miałem tylko zapach Herrery zmieszany z zapachem świeżo wypalonego papierosa, ciemne włosy i niespotykanie niebieskie oczy... Kim była? Co robiła teraz w mojej głowie...