XLIX

179 26 30
                                    

Ciche westchnięcie wyrwało się z jej ust, czy on naprawdę zamierzał zniknąć na kolejne trzy miesiące? Obróciła kilka razy palcami swoją bransoletkę. 
— Czyli jest szans, że możesz nie zdążyć? 
— Jest. — powiedział i pokręcił z niedowierzaniem głową. — Sam w to nie wierzę, ale muszę zejść na ziemię. Duży projekt, spore zamieszanie... Elen, uwierz mi lub nie, ale ja naprawdę miałem wspaniały plan, chciałem ci tyle pokazać... Udowodnić, że jest we mnie jeszcze trochę z człowieka, ale pewne wydarzenia sprawiły, że moje człowieczeństwo chyba wyparowało... — zaśmiał się lekko pod nosem, chociaż w jego słowach mogła wyczuć smutek. 
— Kuba, o czym ty gadasz, do cholery, bo zaczynasz mnie przerażać. — powiedziała i spojrzała na niego.
— Nic, już nic... — zaśmiał się pod nosem, a w Eleonorze zaczęła narastać frustracja. Miała dość półsłówek i niedomówień. Czuła się jak dziecko, które ktoś chce wodzić za nos. Nie uważała się za głupią i naiwną, ale chyba przyszedł czas, by przyznać się do tego przed samą sobą. Stanęła i puściła dłoń Grabowskiego, wsuwając ręce w kieszenie jeansów. Mężczyzna również zatrzymał się i mierzył ją pytającym wzrokiem. Jej twarz pociemniała nieco, a usta zacisnęły się przez chwilę. 
— Dzisiaj wyjedziesz tak? — upewniła się jeszcze raz.
— Tak, mówiłem ci, że obiad, spacer, odwiozę cię do domu i muszę ruszyć dalej... — przytoczył raz jeszcze swój plan. 
— Świetnie. — powiedziała chłodnym tonem. Chyba nie słyszał jej jeszcze w takim wydaniu, bo ciarki rozeszły się wzdłuż jego kręgosłupa i wcale nie było to miłe uczucie. — To ja ci powiem, że nastąpiła zmiana planów. Wrócę do domu autobusem, a ty pojedziesz od razu załatwić swoje dziwne biznesy, o których już raczej nie chcę wiedzieć. — w oczach zbierały się jej łzy. Dawno słowa z jej ust nie wychodziły tak ciężko jak dzisiaj. — Przyjedziesz do mnie 29 sierpnia, na godzinę 16:00 do kościoła Matki Bożej Królowej Polski. Do tej pory nie będę mogła się z tobą kontaktować, bo będę zajęta zapinaniem ślubu i wesela na ostatni guzik. — poinformowała go i odwróciła się na pięcie. Po jej policzku spadła łza, a sama dziewczyna ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia z zamku. Kuba stał jak wryty, nie spodziewał się takiej reakcji, nawet nie przypuszczał, że dziewczyna odstawi go od siebie tak szybko. 
— Elen! — krzyknął za nią i zerwał się biegiem, goniąc brunetkę. Złapał ją po chwili za ramiona i odwrócił przodem do siebie. — Co ty wyczyniasz...? — spytał zaglądając w jej oczy. 
— To koniec Kuba... Było miło, doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłeś, to było piękne i niesamowite przeżycie, ale ja jestem zmęczona. Nie mam ochoty strugać debila przed Marcinem, mam dość kłamstw, mam dość pytań bez odpowiedzi. To wszystko zmierza donikąd... Teraz mnie puść, bo zacznę krzyczeć. — szepnęła, a chłopak jak na rozkaz rozluźnił uścisk. — Dziękuję. Za wszystko. — dodała i zeszła ze wzniesienia, po czym złapała autobus do Krakowa, który na jej szczęście podjechał praktycznie w tym samym momencie, kiedy stanęła na przystanku. Wsiadła i zakupiła u kierowcy bilet, przeszła na sam koniec i usiadła przy oknie. Zerknęła jeszcze ostatni raz w stronę Grabowskiego, jej serce chciało pęknąć, a ona sama zniknąć. Po kilku minutach autobus ruszył, a w gardle dziewczyny stanęła wielka gula. Łykała cicho łzy, bo nie wypadało jej zanosić się płaczem w transporcie publicznym. Nie dowierzała w to, co zrobiła, ale z drugiej strony zaczęła odczuwać dziwną ulgę. Może jednak to był właściwy wybór, bo w końcu będzie mogła uspokoić swoje życie. 


Wysiadła z autobusu kilka przystanków wcześniej. Krótki spacer sprawił, że znalazła się pod wejściem szpitala Uniwersyteckiego. Weszła powoli do budynku, mijając masę ludzi, która obserwowała ją z politowaniem. Nawet nie dbała o to, że tusz z jej rzęs utworzył ciemne smugi. Nie dbała oto, że jej włosy z jednej strony były bardziej potargane, przez opieranie głowy o szybę autokaru. Podeszła powoli do windy i wybrała strzałkę w górę. Kiedy stalowa klatka zatrzymała się na parterze, zapakowała się z innymi ludźmi do środka. Przeciskając się delikatnie wybrała czwarte piętro. Specyficzny zapach szpitala drażnił jej nozdrza, a ciało nieco drżało. Od czasu kiedy jej babcia zmarła praktycznie omijała każdy szpital szerokim łukiem. Nie zajrzała nawet do swojej matki, która miała rekonstrukcje kolana kilka miesięcy  wcześniej. Dzisiaj jednak potrzebowała się dobić i zrobić to w najlepszym, możliwym stylu. Ignorując zapytania pielęgniarek kim jest i czego chce, skierowała swoje nogi wprost do pokoju lekarskiego, gdzie pchnęła drzwi bez pukania i zamknęła je za sobą. 
— Elen? Co ty tu robisz? — słysząc trzask drzwi Marcin podniósł się z kanapy, na której uciął sobie krótką drzemkę, zmęczony po nocnym dyżurze. Jednak kiedy zobaczył jej twarz, rozmazany tusz, na chwilę przeraził się. Podszedł do niej i złapał ją za policzki. Dziewczyna spojrzała na niego beznamiętnie. — Co się stało? — spytał cicho. 
— Zabierz mnie do domu i zostań ze mną dzisiaj na noc. — wyszeptała cicho. 
— Dobrze... Musze tylko poinformować innych, że wychodzę. — skinął głową i wyszedł na chwilę z socjalnego. Zaskoczył ją, chyba pierwszy raz przełożył jej potrzeby nad swoją pracę, której dziewczyna po części nienawidziła. Nie miała siły, aby to okazać, ale ucieszyło ją to. Zabrała z wielkiej misy, wypełnionej słodyczami, rafalleo. Rozpakowała cukierka i wsadziła go do ust, ale nagle wszystko, nawet jej ulubiona kokosowa kulka, smakowała niczym siano. Z trudem przełknęła i wyrzuciła opakowanie do kosza. Po kilku minutach drzwi się otworzyły, a jej narzeczony wrócił do niej. — Załatwione, co się stało?— powtórzył swoje pytanie, ale dziewczyna pokiwała tylko przecząco głową, a kilka kolejnych łez poprzecinało jej policzki. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa, ale w końcu co miała mu powiedzieć? Że odesłała z kwitkiem swojego byłego, aktualnego kochanka, a zarazem faceta, który działał na Marcina jak płachta na byka. — Ktoś cię skrzywdził? — spytał cicho wtulając ją w głowę, ale pokręciła przecząco głową. 
— Do domu... — wyszeptała w miarę możliwości, a chłopak ściągnął z siebie biały kitel i stetoskop. Sięgnął po swoją teczkę i wysunął w jej stronę ramię. Dziewczyna przełożyła dłoń, przez zgiętą rękę i ruszyli razem w kierunku wyjścia ze szpitala. Po chwili doszli do czarnego mercedesa. Dziewczyna nie czekała nawet na jakiekolwiek uprzejmości, wsiadła na siedzenie pasażera i zamknęła z hukiem drzwi. Marcin zrobił duże oczy, ale nie skomentował jej trzaśnięciem, wsiadł za kółko i odpalił pojazd. 
— Prosto do ciebie? — zapytał. 
— Nie, zahacz po drodze o monopolowy. — powiedziała cicho.
— Dobrze, ale możesz mi wytłumaczyć, co się dzieje...? — spróbował poprosić raz jeszcze, wyjeżdżając ze szpitalnego parkingu. 
— Pokłóciłam się z przyjacielem, bardzo mi bliskim. Chyba to koniec i muszę to odreagować. Nie chcę iść do klubu, bo ostatnim razem skończyło się to źle, ale nie chcę siedzieć sama w czterech ścianach, więc bardzo doceniam to, że chociaż raz postawiłeś mnie na pierwszym miejscu, a nie swoją pracę. — powiedziała ściszonym tonem. 
— Zawsze cię stawiam na pierwszym miejscu, są po prostu czasami takie przypadki, że muszę jechać kochanie. — powiedział i uśmiechnął się lekko. 
— Wiem. — odpowiedziała krótko, ucinając temat, którego w żaden sposób nie chciała kontynuować. 
— Zadam ci pytanie, jak nie chcesz, to nie musisz odpowiadać, czy pokłóciłaś się z Grabowskim? — spytał, a dziewczyna zacisnęła mocniej dłonie na pasie, który miała przełożony przez ramię. 
— Jak cię to usatysfakcjonuje to tak. Możliwe, że już go nigdy nie zobaczę. — prychnęła pod nosem. Marcin odczuł pełną satysfakcję z jej słów, ale też nie przypuszczał, że dziewczyna zareaguje tak mocno na jego odejście. Może jego sen miał coś w sobie z prawdy? A może były to tylko zwykłe obawy, przełożone przez jego mózg w obraz. Dziewczyna zsunęła się nieco w fotelu i wyglądała przez okno. Jak zawsze lubiła Kraków, tak dzisiaj zaczęła się zastanawiać nad wyprowadzką z tego miasta. 
— Dziewczyno, jesteśmy. — wyrwał ją z zamyślenia i wysiadł z auta. Elen nie była dłużna, kiedy tylko opuściła pojazd, skierowała kroki, wprost do sklepu z alkoholem. Dziewczyna wzięła koszyk i przechadzając się po sklepie zaczęła brać przeróżne alkohole. Miała tak wielką ochotę się napić, że gdyby mogła zlała by wszystko do jednego wiadra i wsadziła słomkę. Wzięła do tego kilka przegryzek i podeszła do kasy. Postawiła koszyk przed kasjerem i czekała zniecierpliwiona, aż facet nabije wszystko na kasę. Kiedy podał sumę, dziewczyna otworzyła torebkę w poszukiwaniu portfela. 
— Ja zapłacę. — powiedział Marcin i podał facetowi kartę płatniczą. 
— Wow, dzięki. Jakbym wiedziała, wzięłabym więcej. — roześmiała się, wysilając się na dość nieśmieszny żart. 
— To dobieraj. — odpowiedział jej narzeczony, chyba pierwszy raz wykazał się nieproszony takim gestem. 
— Nie, to nam wystarczy, najwyżej zamówimy taksówkę, żeby nam przywieźli więcej. — wzruszyła lekko ramionami. 
— Najwyżej, to też jest opcja. — na jego twarzy pojawił się cwany uśmiech. Dziewczyna wzięła reklamówki i pożegnała kasjera. Ruszyła z powrotem do auta i wsiadła na swoje miejsce, zapinając pas.  — Zamówimy jakieś jedzenie? 
— Proponujesz coś? — odbiła piłeczkę, a chłopak zaśmiał się pod nosem. 
— Pizza, chińskie, kebab? — wymienił w miarę szybko pierwsze, co przyszło mu do głowy. 
— Pizza, dzisiaj zdecydowanie pizza. Dwie duże. — powiedziała. 
— Zjesz całą? — spytał zaskoczony, bo zazwyczaj wymiękała po dwóch kawałkach. 
— To na całą noc, więc raczej tak, a poza tym jak piję, to jem. — odpowiedziała mu, na co on przytaknął. Kiedy stanęli na skrzyżowaniu wyciągnął telefon i złożył szybkie zamówienie na pizzę. Chwilę później podjechał pod wieżowiec dziewczyny, a nie widząc lamborghini tylko uśmiechnął się szerzej. Opuścili samochód, weszli do klatki, a po złapaniu windy, wjechali na szóste piętro. Od razu weszli do kuchni, gdzie zaczęli upychać alkohol w lodówce, która na szczęście była na wpół pusta. Eleonora wzięła się za wyciąganie misek i miseczek, gdzie zaczęła rozsypywać po kolei przekąski. 
— Dużo tego wzięłaś. — zaśmiał się widząc jedną długość blatu zastawioną w słodyczach i różnych chrupkach oraz chipsach. 
— Bo sama nie wiedziałam czego chcę, ale na szczęście już wiem. — dziewczyna podeszła do niego i wpiła się w jego usta zachłannie. Chłopak odwzajemnił pocałunek i spojrzał w jej błękitne oczy. 
— Chcesz balować dzisiaj całą noc? — zaproponował jej. 
— Wytrzymasz? Jesteś po nocce. — powiedziała, kiedy połączyła wszystkie fakty. Chłopak wyciągnął z kieszeni samarkę z białym proszkiem. 
— Nie wierzę, o boże, mogę sobie zrobić zdjęcie... Chcesz nas dzisiaj zepsuć? — spytała, a jej oczy błysnęły. 
— Jakoś trzeba sobie radzić, nie? — odpowiedział, chociaż sam nie był do końca przekonany, co do swojego pomysłu. 
— Kim jesteś i co zrobiłeś z moim Marcinem? — zapytała, na co oboje się zaśmiali. — Kazałaś mi wyciągnąć kija z dupy, więc zaszalejemy, ale tylko ten raz... — powiedział wyciągając w jej kierunku palca. 
— Oj noooo... — jęknęła cicho, ale pokiwała twierdząco głową. Polała im alkoholu. — Tylko daj mi instrukcje obsługi. — powiedział i spojrzał na nią.
— Ja wszystko naszykuję, ale dopóki się trzymasz na nogach, to jedz, bo potem apetyt ci zaniknie, a wszystko będzie smakować jak trawa. — zaśmiała się lekko. Niewielkie gesty chłopaka zaczęły bardzo pozytywnie wpływać na dziewczynę. Jedli, pili i bawili się chyba jak jeszcze nigdy. Po północy wzięli po kresce, co pomogło im dotrwać świtu. W międzyczasie rozmawiali o przeróżnych pierdołach, uprawiali kilka razy seks w dziwnych miejscach. Znalazła się chwila na łzy i wypłakiwanie żali, a finalnie zasnęli na podłodze, wtuleni w siebie. Ta noc zbliżyła ich bardzo, przełamała kilka murów, które ich dzieliło. Elen, po niespodziewanych wyskokach swojego przyszłego męża, mogła śmiało stwierdzić, że zakochała się na nowo. Na chwilę Grabowski zniknął z jej głowy całkowicie. 

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz