LXXXVIII

158 24 22
                                    

Kuba usiadł zrezygnowany w fotelu, kiedy Nathaniel pośpiesznie wybiegł za dziewczyną. Jego myśli zamieniły się w prawdziwy rollercoaster i wirowały wokół wszystkiego, co zostało dzisiaj powiedziane. Wyciągnął z kieszeni niewielkie pudełko, które skrywało w sobie pierścionek zaręczynowy. Chciał zaskoczyć Elen, zabierając ją do centrum handlowego, by sama mogła sobie wybrać pierścionek. Nie raz przyłapywał ją na tym, że odkąd ściągnęła pierścionek zaręczynowy od Marcina, szukała go czasami palcami, próbując go obrócić. Może jednak to było za szybko? Może jeszcze musieli się dotrzeć, by być pewnym tego, czy tak naprawdę mogą iść wspólnie przez życie? Westchnął ciężko, sytuacja zaczynała go przerastać i nie wiedział, gdzie powinien szukać ratunku. Zastanawiał się nad telefonem do matki, ale nie był pewien, czy chciał słuchać wywodów Elżbiety, która zapewne stanęłaby po obu stronach. To już wiedział, że wina leżała pośrodku. Zawsze tak było i już będzie. Za każdym razem, każda ze stron miała swoje za uszami. Zamknął pudełeczko, a trzask poniósł się echem po pustym domu. Zacisnął usta w wąską kreskę i rzucił zawartością dłoni w obojętnym kierunku. Przedmiot powirował w powietrzu i odbił się od ściany, wtaczając się pod komodę w korytarzu, prowadzącym do sypialni i łazienki. Wybił sobie z głowy póki co, dawać Elen pierścionek. Nie zasługiwała na to, tak samo jak i on sam. Podniósł się z fotela i wyciągnął telefon, stając w wielkim oknie z wyjściem na taras i ogród. Patrzył, jak ściany deszczu, spadają na jeszcze zielone drzewa i trawę. Wyciągnął telefon i wybrał jeden z kontaktów z listy ostatnio używanych numerów. Zapatrzył się na rynnę, z której woda, niczym wodospad, wylewała się wprost do kratki odpływowej. Pogoda idealnie wpisywała się w odczucia i nastrój chłopaka. Z zamyślenia wyrwał go przerwany dźwięk połączenia, informujący o tym, że rozmówca w końcu odebrał telefon. Odchrząknął, kiedy dotarło do niego, że zaschło mu w gardle i ruszył do kuchni, żeby napić się wody. 
— Halo? — usłyszał w telefonie po sekundzie. 
— Wayan, potrzebuję przysługi... — nie wierzył w to, co własnie robił, bo w końcu sam zapierał się, że już nigdy, go o nic nie poprosi. 
— Quebo, przyjacielu... W czym mogę ci pomóc? — niemal był pewien, że na jego ustach pojawił się ten wyrafinowany uśmiech. Facet zdawał się być w siódmym niebie, że Kuba przyszedł do niego w łaski. 
— Samolot, potrzebuję samolot. Lot z Warszawy do Londynu, na już. — powiedział stanowczym głosem, chociaż w głębi duszy sam nie był pewien, czy wie co robi. Przez chwilę dało się słyszeć milczenie, które nie wiedział do końca, na co miałoby wskazywać. — Da się to zrobić, czy nie? — zapytał nieco zniecierpliwiony. 
— Wszystko da się zrobić, ale wszystko ma swoją cenę, pamiętaj. — zaśmiał się lekko. — Właśnie wprowadzałem dane... Samolot będzie gotowy za godzinę na lotnisku Chopina. Pasuje ci? — zapytał się Wayan, na co Kuba też odczekał chwilę, udając, że się zastanawia. 
— Pasuje mi. Dzięki, idę się spakować. Wymyśl sobie, co za to chcesz i daj mi znać. — dodał zrezygnowanym tonem. Zdanie wypowiedziane przez Kubę, szybko zwróciło uwagę 
— Coś się stał Grabowski, mów szybko... — powiedział mężczyzna. 
— To prywatne sprawy, a ja dzisiaj nie jestem zbyt wylewny. — odpowiedział mu spokojnym tonem, chociaż w środku się w nim zagotowało, bo nie rozumiał, jak facet mógł się wtrącać w jego życie i sprawy. 
— To zadzwonię do Elen i zapytam się, czy nie chciałaby polecieć z tobą...? Może zaproponuję jej jakieś zakupy na Oxford Street. — zgrywał zamyślonego, a Kuba zacisnął dłoń w pięść. 
— Nie. Ma nic nie wiedzieć i ten jej goryl także. — warknął chłodnym tonem wprost do słuchawki. 
— Czyli jednak chodzi o nią, co takiego nawywijałeś? Albo co ona nawywijała? Jak się rozstajecie to daj znać, chętnie zapewnię jej życie w luksusie. — zaśmiał się do telefonu. Gdyby nie fakt, że Kuba naprawdę czuł potrzebę znalezienia się w Londynie, chętnie kazałbym mu się pierdolić i zakończył tą bezsensowną paplaninę. 
— Niestety, to jeszcze nie ten moment. — dodał, uciszając go nieco. — Musze odwiedzić jej przyjaciółkę, bo możliwe, że ma coś mojego. Zadowolony? Szybka wizyta, jutro albo pojutrze zamierzam wrócić już do Warszawy. — podrapał się w miejscu, gdzie kula przebiła jego ciało. Napił się w końcu wody i z telefonem przy uchu, przeszedł do sypialni, gdzie wyciągnął plecak i zapakował do niego dwa komplety ubrań na zmianę, kilka kosmetyków i dokumenty. Rozejrzał się po pokoju, ale jego wzrok został szybko przyciągnięty przez niewielkie pudełko leżące na szafce nocnej. Podszedł do niej i wziął xanax do ręki, przyglądając się mu. Nie czekając ani chwili dłużej wziął tabletki i popił je wodą. Teraz miał pewność, że się uspokoi i do tego prześpi cały lot. 
— A ona ma o tym nie wiedzieć? Kręcisz... Jeszcze nie wiem co z czym i jak, ale dowiem się... Bądź grzeczny, albo w sumie to nie bądź... Otworzysz mi tym kilka furtek. — zaśmiał się i rozłączył. 
— Co za kurwa, złamas. — warknął odrzucając telefon. Wziął z szafki ładowarkę i przejściówkę pod angielskie gniazdka. Zamówił sobie Ubera i ruszył w stronę drzwi. Nie był pewien, czy któreś z pozostałych domowników wziął klucze, więc po prostu nie zamykał drzwi na klucz. kiedy tylko podjechał auto, bez zastanowienia wsiadł na tylne siedzenie i zamknął za sobą drzwi. Musiał pogadać z Aśką i wyjaśnić z nią kilka istotnych kwestii w sprawie całego zajścia, bo chyba nie byłby w stanie zasnąć dzisiaj spokojnie. 


Elen siedziała na przystanku autobusowym, była tak mokra, że nawet majtki i stanik nadawały się do wykręcenia. W jej głowie, jak z zaciętej płyty, wciąż powtarzały się słowa z utworu Kuby "dziś spadnie deszcz, a później pewnie znowu łzy". Telepało nią w środku, chociaż nie była w stanie określić się, co denerwowało ją bardziej. To, że Nath powiedział Kubie o ciąży Aśki, czy sam fakt, że kłócili się o nią. Nie chciała budować między nimi niezgody, a wiedziała dobrze, że Kuba nie będzie zbyt przychylnie spoglądał w kierunku innego faceta, mieszkającego z nimi pod jednym dachem. Jednak ich pierwszy wspólny wieczór, dał jej nadzieję, że jakoś to będzie. Odwróciła twarz, kiedy mocny powiew wiatru sprawił, że deszcz zaczął szczypać jej zmarzniętą twarz. Jednak w pewnym momencie, wszystko jakby ustało i zobaczyła nad sobą wielki parasol. 
— Nie ładnie mi utrudniać robotę dzieciaku. — ukucnął przy niej wznosząc nieco wyżej parasol. 
— Napada ci do auta... — powiedziała cicho, a mężczyzna uśmiechnął się tylko pod nosem. 
— To zatrzasnę je, żeby cię nie bolało, że coś wleci do środka. — wychylił się nieco do tyłu, zamykając drzwi od dodge'a. — Cała ty, zamiast się martwić o siebie, to przejmujesz się wszystkim i wszystkimi dookoła. — pokręcił lekko głową. — Zmokłaś i zmarzłaś już wystarczająco, żeby wrócić? — zapytał spokojnym tonem. 
— Nie wiem, czy chcę tam wracać... Męczy mnie to wszystko, ja naprawdę mam już dosyć... Kocham go jak głupia, ale ja nie jestem chyba wystarczająco silna, żeby to ciągnąc dalej... Boję się tego, co może być dalej, rozumiesz? — wyszeptała cicho, a jej oczy naszły łzami. 
— Nie płacz, bo już na ciebie nie pada i nie ukryjesz tego, tak? — zaśmiał się lekko. — Oczywiście, że dzisiaj nie jesteś na to wystarczająco silna, krew cię zalewa i wszystko wkurwia, bo tak to chyba u was działa, nie? Za kilka dni już będziesz odpowiednio silna i zdeterminowana do działania. Nie jedna laska na twoim miejscu, już dawno by się poddała, odeszłaby, a ty co? Jesteś solidarna z Kubą, trzymasz go za rękę i wspierasz w tych chwilach. Nie potępiłaś go, a mogłaś, bo w końcu to co robi, jest nielegalne, prawda? — sam nie wierzył, że bronił tego idioty, ale dziewczyna zdawała mu się być bliska, cholernie bliska. Jednak nie pociągała go w seksualny sposób, a była to bardziej braterska relacja. 
— Prawda... Bo ja zawsze staram się myśleć, co ja bym czuła na miejscu drugiej osoby... — pociągnęła nosem i zaczęła nerwowo skubać sznurek od bluzy. — Wtedy działam tak, jak ja bym chciała by ktoś dla mnie działał. To chyba głupie, co mówię... — szepnęła cicho. 
— To nie jest głupie Elen, pomyśl sobie, że gdyby cały świat tak myślał i zawsze kierował się takim tokiem myślenia, byłby piękniejszy. Niestety, jednak żyjemy w czasach, gdzie ludzie to podłe kurwy, nie oszukujmy się. Dlatego, jeśli wyznajesz takie zasady, jesteś diamentem. Przestań mi się już mazgaić i wskakuj do auta, bo zostawiłem zapalony silnik i włączone ogrzewanie, żeby cię trochę wysuszyć. — powiedział z lekkim uśmiechem. — Eli, przepraszam za swoje zachowanie, poniosło mnie trochę. 
— Nie przepraszaj, nie zrobiłeś nic złego... No może w sumie niepotrzebnie powiedziałeś mu o ciąży, bo miał jeszcze nie wiedzieć, ale ja sama nie podkreśliłam tego faktu, że nie chcę żeby on wiedział. — dodała i spojrzała na niego, powoli wstając z ławeczki. Krzyknęła kiedy rozległo się głośne trąbienie. Autobus, próbował podjechać na zatoczkę, jednak auto Natha uniemożliwiało mu to. Mężczyzna w odpowiedzi pokazał mu na kawałek broni, wystające zza jego spodni. Znerwicowany kierowca autobusu szybko odpuścił kolejne ponaglanie. — Wszystko załatwiasz bronią? 
— To zabrzmiało dwuznacznie. — zaśmiał się lekko i wsiadł do auta.
— Pomoczę ci siedzenia. — powiedziała i zrobiła minę zbitego psa. 
— To nic, wyschnie, nie przejmuj się tak rzeczami materialnymi. Nie to jest najważniejsze. — powiedział z lekkim uśmiechem i ruszył z zatoczki, zostawiając za sobą chmurę dymu. 
— Dokąd jedziemy? — spytała, kiedy nie skręcił w Piękną i przejechał kilka następnych skrzyżowań. 
— Powiedzmy, że kiedy cię obserwowałem, jak tu siedziałaś, to znalazłem ciekawe miejsce, które sobie na jakiś czas przywłaszczymy.  Chcę ci pokazać, że masz wielką siłę i zbudować ci nieco więcej pewności siebie. — powiedział z lekkim uśmiechem. — Z tyłu masz suche ubrania, przebierz się, jeśli dasz radę, a jak nie to przebierzesz się na miejscu, nie powinno tam być nikogo. 
— Będziemy robić coś złego i nielegalnego? — spytała, spoglądając na niego. 
— Skąd wiedziałaś? — zaśmiał się ciepło i skręcił w prawo na kolejnym skrzyżowaniu. 
— Nie wiedziałam, zgadywałam. — wzruszyła lekko ramionami i sięgnęła za siebie zabierając czyste i suche ubrania. Cieszyła się, że Nath tak o nią dbał i czuła, że ich przyjaźń była czymś więcej. 


Pukanie do drzwi rozległo się po całym mieszkaniu. 
— Kuba? — zapytała zdziwiona blondynka i momentalnie poczuła się zmieszana. — Tylko nie teraz... — dodała ściszonym głosem. 
— Na spokojnie, rano. Przenocujesz mnie? Nie chciało mi się szukać hotelu, a wpadłem tylko na chwilę. — dodał poddenerwowany. 
— Głupie pytanie, jasne, że tak. 
— Kto przyszedł? — za Aśką pojawił się Bartek, który sam zrobił zaskoczoną minę. — Ty tutaj? 
— Wybacz, miałem nagłe zlecenie tutaj i nie chciało mi się szukać hotelu. Pomyślałem, że znajdzie się tu dla mnie trochę miejsca, jeśli nie masz nic przeciwko. — powiedział ze sztucznym uśmiechem na ustach, bo wcale nie było mu do śmiechu. 
— Jasne, nie ma sprawy, kanapa w livingu jest do twojej dyspozycji. — Bartek zaśmiał się ciepło. 
— Dzięki wielkie, na pewno jakoś wam się za to odwdzięczę. — powiedział z uśmiechem i wszedł do środka. — Jak się nie obrazicie, to ja się od razu położę, bo jestem na lekach i tak mnie ciągnie do spania, że ledwo stoję. 
— Nie ma sprawy, rozłożę ci łóżko. — powiedziała Aśka i pomogła mu rozłożyć kanapę, po czym zaścieliła ją. Serce biło jej jak szalone na widok Kuby, bo domyślała się już w jakiej sprawie przyjechał, cieszyła się jednak, że nie wyleciał od razu z pretensjami, bo za żadne skarby nie chciała się przyznawać mężowi do ich chwili uciech, gdzie każdego poniosło za bardzo. Szczególnie, że nie mogła ukryć przed samą sobą, że cholernie jej się to podobało. 

GDY ZGASNĄ ŚWIATŁA II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz