Rozdział 104. Burza.

31 7 1
                                    

/Wiktor/

Od informacji, że Crowley i jego mąż są istotami nad naturalnymi, a Eden to hybryda anioła i demona oraz wiadomości o tym, że ich cała rodzina jak i Ziemia jest w niebezpieczeństwie minęło trochę. Od tamtego dnia nie miałem z... Edenem kontaktu. Ani z nim, ani z jego rodzicami. Moi rodzice za to pytali mnie czy coś wiem lub czy się pokłóciłem z synem Crowley'a i Aziraphale'a. Odpowiedziałem im wprost, że wszystko w porządku. Okłamałem ich, że ci musieli wyjechać w sprawach rodzinnych. Nie mogłem powiedzieć im wprost, że oboje musieli coś zrobić aby ani oni, ani Ziemia nie ucierpiała przez jebane pomysły Boga lub Szatana. Obecnie siedziałem w swoim pokoju. Patrzyłem jak za oknem szalała burza z piorunami. Z tego powodu nie było prądu. Odłączyłem od razu wszystko. Miałem zapalone lampki na baterie które oświetlały trochę mój pokój. Wyjąłem spod swojej bluzy zegarek który dał mi Eden. Cholernie się o niego bałem. Patrząc po chwili na niebo zauważyłem jak całe zostało oświetlone przez grzmot. Przez chwilę widziałem posturę anioła który mieczem zabija drugiego. Modliłem się w duszy aby to nie Eden był tym który ginie. Podskoczyłem słysząc huk jakby coś upadło na podłogę. Wziąłem latarkę i pobiegłem do salonu.

-Co cię stało?!- Krzyknąłem patrząc jak tata Gabriel kładzie tatę Kubę na kanapie. Kucnąłem koło ojca który trzymał się za głowę.- Boli cie głowa? Może wezwę karetkę?- Zapytałem się chwytając za telefon lecz powtrzymali mnie oboje łapiąc mnie za bluzę.

-N-Nie trzeba Wiktor. Zamyśliłem się i pieprznąłem głową o szafkę. Poboli i przestanie. Idź do pokoju. Spróbuj poczytać sobie.- Powiedział z uśmiechem przyglądając się mi. Spojrzałem na jednego i drugiego.

-No dobrze.- Odparłem i udałem się do pokoju. Położyłem się do łóżka twarzą do okna. Łzy same cisnęły mi się do oczy na najciemniejsze myśli jakie miałem obecnie w głowie. Po zamknięciu oczu w głowie jak film przelatywały mi wspomnienia w których obecna była moja rodzina jak i osoby które należały do niej według mojej osoby.

/Eden/

Raniłem i zabijałem anioły które były paskudne. Na widok jak Metatron uderzył mojego rodziciela który mnie urodził spowodowało, że wpadłem w jeszcze większą furie. Wygiąłem się w krzykiem wściekłości wyłaniając swoje wielkie, szare skrzydła oraz swoje szare jak popiół łuski na twarzy i szyi. Rzuciłem się na Metatrona i jako wąż zacząłem go dusić. Wszystko przerwało nam światło które z dupy się pojawiło. Ojciec Crowley podbiegł do nas i objął anioła skrzydłami sycząc groźnie. Spojrzałem w stronę światła. Przyłożyłem mocno do gardła Mefedrona sztylet polany benzyną.

-Słuchaj niby dobry gościu! Albo dasz Ziemi jebany spokój albo tu zajebie wszystkich którzy na to zasługują! Zaczynając od tego tu który uderzył mojego ojca! Ojca który mnie urodził, a zakończę na tobie który wyrzucił mojego drugiego ojca z nieba! Ojca który przyczynił się do mojego powstania! Jestem pierdoloną hybrydą! Hybrydą anioła i demona więc kurwa daj święty spokój planecie którą sam stworzyłeś bo wszyscy tu i tam na dole pożałujecie!- Wykrzyczałem i mocno po chwili uderzyłem Metatronem, że przywalił o grupę aniołów które patrzyły przerażone. Podszedłem do rodziców i wyciągnąłem dłoń. Pomogłem obu iść kiedy ci szli pełni w ranach i brudni od krwi.

Kim jestem?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz