~35~

1.4K 73 4
                                    

Wróciła do hotelu, czując nawet lekkie zmęczenie. Wcale jej to nie dziwiło, bo przez ostatnie kilka godzin chodziła po mieście i kolekcjonowała wspomnienia, widoki i zdjęcia. Choć był to pierwszy dzień spędzony bez Jimina, a właściwie to całkowicie samotnie, mogła zaliczyć go jako jeden z tych udanych. Poprzedniej nocy do późna rozmawiała z Jiminem. Ich rozmowa ciągnęła się jeszcze długo po tym, jak Tae przestał w niej uczestniczyć. Tego dnia wstała więc później niż zwykle miała w zwyczaju, ale dobrze jej z tym było, że mogła się wyspać i nie czuła nałożonych na swoje barki obowiązków. To było zdecydowanie miłe uczucie. Pijąc poranną kawę w hotelowej restauracji, doszła nawet do wniosku, że nie było jej źle jako samotnej wyspie pośród tych wszystkich ludzi, których nie znała. Może nie miała z kim porozmawiać do swojej szklanki ze słodką latte, jednak ponieważ zdecydowanie należała do ludzi, którzy dobrze czuli się z odrobiną samotności w swoim życiu, nie dokuczało jej to bardzo, a nawet czuła się dobrze, bo raz na jakiś czas potrzebowała czegoś takiego. W nieznanym mieście, w innym kraju, zupełnie anonimowa i nawet otoczona w większości przez język, w którym praktycznie nic nie rozumiała, mogła poczuć się nieco zagubiona i w jej sercu mogła odezwać się tęsknota za domem i za kimś znajomym – nie poczuła tego jednak ani trochę. Cieszyła się chwilami, które mogła poświęcić na odpoczynek i własne przemyślenia. Po przyjemnościach jakie dostarczyły jej odpowiednia dawka snu i kofeina, wróciła do pokoju i ustaliła sobie trasę samotnej wycieczki.

Zaczęła od chyba standardowego punktu startowego dla typowego turysty, czyli od Alexanderplatz, gdzie prawdopodobnie jak typowy turysta bez większego przygotowania odrobinę się potem zgubiła, ale odnalazła dwa najważniejsze punkty tego miejsca – Zegar Światowy i Fontannę Przyjaźni. No a poza tym udało jej się zjeść currywursta, który był dosłownie wszędzie w internetowych przewodnikach zachwalany. Potem odwiedziła wieżę telewizyjną Fernsehturm, która znajdowała się niedaleko i zdobyła się na to, by dostać się na taras widokowy, zakładając, że najwyżej nie zje już nic więcej tego dnia, a w przypływie optymizmu także to, że jeśli zasłabnie na samej górze z powodu nagłego napadu lęku wysokości, przynajmniej jeden uprzejmy turysta spróbuje ją odratować. Warto było, bo zdjęcia wyszły nieziemskie. Potem podjechała metrem w miejsce, w którym stały pozostałości muru berlińskiego. Było to trochę niezgodne z kierunkiem, jaki obrała w większości trasy, ale po pierwsze najłatwiej było jej się z hotelu dostać na Alexanderplatz w pierwszej kolejności, po drugie miała przecież czas, a po trzecie odwiedzenie Berlina równało się z wizytą w stu procentach i bezsprzecznie. Stamtąd przedostała się na Wyspę Muzeów i szlakiem, który prowadził tak zwaną Aleją pod Lipami, przeszła pod Bramę Branderburską, mijając po drodze między innymi operę narodową i robiąc po drodze niezliczoną ilość zdjęć różnym pozostałym punktom, które zwróciły jej uwagę. Kiedy dotarła już do kolejnego punktu, musiała przyznać, że zdążyła się zmęczyć, a przy okazji zgłodnieć. Na szczęście po drodze wstąpiła do jednego ze sklepów i kupiła sobie kanapkę i wodę, więc po przejściu do pobliskiego parku i znalezieniu ławki, mogła choć trochę zregenerować siły. Okazało się przy okazji, że cała podróż zajęła jej więcej czasu niż zakładała, ale miała go jeszcze w zapasie. Odwiedziła Plac Poczdamski, który jednak nie zrobił na niej wielkiego wrażenia, poza swoimi ogromniastymi budynkami i dostała się do osławionego Charlie Checkpoint, które z kolei miło ją zaskoczyło. Zrobiła sobie zdjęcie z „wartownikami", a potem skoczyła do sklepu z pamiątkami, gdy z przerażeniem stwierdziła, że babcia na pewno oczekiwała na cokolwiek z tej podróży, jak z każdej innej, bo uwielbiała zbierać podobne bibeloty. Po drobnych zakupach nie oparła się jeszcze pokusie, by wejść do pobliskiego McDonalds na czekoladowego shake'a. Chłodząc się słodkim nabytkiem i z pamiątkami w papierowej torebce wciśniętej w jej własną przeszła spacerem na Kreuzberg, które podobno słynęło ze swojej niecodzienności jako ulica. Posłuchawszy grzecznie przewodnika i każdej strony internetowej na jaką natrafiła, nie zapuszczała się w żadne uliczki i trzymała się tej głównej, choć jeszcze był dzień. Ten punkt okazał się faktycznie dość interesujący, bo znalazła tam dosłownie wszystko, co mogło ją zaskoczyć jako połączenie – od najbardziej kolorowych murali w całym swoim życiu, przez prywatne ogródki w skrzynkach, aż po wielkiego złotego Buddę zdobiącego jedną z restauracji. Doszła aż do mostu Oberbaum, a potem wykonała trasę w kształcie wyjątkowo krzywej litery „u" i cofnęła się potem inną trasą, by dotrzeć do Gendarmenmarkt, które urzekało z kolei swoją zabytkowością i chyba podobało jej się nieco bardziej od tych nowoczesnych wymysłów. Zapuściła się pod dwie znajdujące się tam katedry i Salę Koncertową, w celu zdobycia pamiątkowych zdjęć, które planowała potem obowiązkowo gdzieś dodać w ramach relacji ze swojego dnia. Jako rasowy łasuch, nie mogła odmówić sobie późniejszej wizyty w sklepie z czekoladą Ritter Sport, gdzie kupiła jeszcze więcej pamiątek, tych przyjemniejszych i do konsumpcji. Starała się nie myśleć, że niektórzy wydawania pieniędzy na czekoladę mogli uznać za marnowanie ich i w ten sposób wyszła ze sklepu z niewielkimi tabliczkami dla Heleny, babci, wujostwa, siebie, a nawet Jimina. Z tym ostatnim co jakiś czas wymieniała jakąś wiadomość, kiedy znalazł na to czas, ale do tego czasu ich kontakt zdążył się urwać, bo od dawna miał już próbę przed wieczornym koncertem.

DESPITE THE DISTANCE/ PARK JIMIN [skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz