Dla milikowa
- Jak myślisz, on się tak gapi, bo mu się podobasz? - Stephan kiwnął na stolik Norwegów.
- Kto? - udałem, że nie wiem o kim mówi mój przyjaciel.
- Forfang.
- Nie wiem. Zapytaj go.
- Dobra - wstał, ale złapałem go za rękę zanim zdążył odejść.
- Oszalałeś? Siadaj... Chłopak się zamyślił, a ty się doszukujesz drugiego dna.
- Ty coś wiesz - zajął swoje miejsce. - On coś ten?
- Co? - zaśmiałem się.
- Co zrobiłeś? - oparł łokcie o stół.
- Jest w moim typie - uśmiechnąłem się.
- No to słucham... Ze szczegółami.
- Stephan - śmiałem się. - Nie ma jeszcze, co opowiadać... Byliśmy na jednej randce.
- Nic? To na co ty czekasz? Mam ci pomóc?
- Niby jak? - zapytałem.
- Zgarnę Tandego wieczorem i masz drogę wolną.
- Dobra. Dzięki, stary - uśmiechnąłem się szeroko.
Wieczorem Stephan wyszedł z naszego pokoju. Powiedział, że nie ma pojęcia, co będzie robił z Danielem, ale dla mnie się poświęci.
Gdy tylko dostałem SMS-a od przyjaciela, wyszedłem z pokoju i poszedłem do Johanna.
Kiedy stałem przed drzwiami, widziałem głęboki oddech i zapukałem.
- Andreas - zdziwił się na mój widok.
- Mogę wejść?
- Tak, jasne - wpuścił mnie do środka. - Mam rozumieć, że Stephan zabrał Daniela, bo go o to prosiłeś?
- To był jego pomysł - uśmiechnąłem się. - Mi Danny nie przeszkadza - podszedłem do niego.
- Nie?
- Nie. Zawsze mógłbym cię zaprosić na spacer, gdybyśmy chcieli zostać sami - złapałem go za rękę.
- Spacer to bardzo dobry pomysł... Pójdziemy?
- Chodźmy, tylko musimy pójść po moją kurtkę.
Johann się ubrał i wyszliśmy z jego pokoju. Zaszliśmy po moje okrycie wierzchnie, a następnie wyszliśmy.
Mieliśmy szczęście i nikogo nie było na zewnątrz, więc złapałem Norwega za rękę i splotłem nasze palce.
- A jak ktoś zobaczy? - szepnął.
- Nikogo nie ma - uśmiechnąłem się. - Nie panikuj.
- Nie panikuję - przytulił się do mojej ręki. - A tak w ogóle, to gdzie Stephan zabrał Daniela?
- Nie mam pojęcia - zaśmiałem się. - Ale odda ci go całego. Nie musisz się martwić.
- Nie martwię się. Dorosły jest - uśmiechnął się.
- Idziemy w jakieś konkretne miejsce, czy tak po prostu?
- Tak po prostu - wzruszył ramionami. Mocniej ściągnąłem jego rękę i schowałem nasze splecione dłonie do kieszeni mojej kurtki.
- Ale nie będziemy długo chodzić, co? Jest trochę zimno.
- Marudzisz - stwierdził. - Nie jest tak źle.
- Nie marudzę - odparłem. - Nie chcę żebyś zmarzł. Troszczę się o ciebie.
- To słodkie - zaśmiał się, a ja przewróciłem oczami. - No co? - szturchnął mnie ramieniem.
- Nic - śmiałem się. - Lubię spędzać z tobą czas.
- I vice versa, Andi - uśmiechnął się uroczo.
- I miałeś rację.- O Boże... W jakiej sprawie? - zatrzymałem się.
- Jest zimno, wracajmy już - odparł, a ja się roześmiałem.
- A może gorąca czekolada?
- Nie powinniśmy.
- Jedna nam nie zaszkodzi - wolną dłonią pogłaskałem go po zaczerwienionym policzku. - Chodźmy.
- Dobrze - zgodził się i ruszyliśmy z miejsca.