Rozdział 3. ' Obiecuję ci jedno...'

18.2K 793 65
                                    

Zayn Malik
Zayn Malik
Zayn Malik
Zayn Malik
Zayn Malik
Wydawało mi się, że minęła wieczność, odkąd te słowa opuściły moje usta. Nikt się nie odezwał, panowała chorobliwie głucha i nieprzyjemna cisza. Słychać było tylko nierównomierne oddechy. Bardzo niespokojne, nierównomierne oddechy. Wiedziałam, że każdy próbuje nie wybuchnąć i jak na razie im to nie najgorzej wychodzi. Kuźwa wkurzyłam ich...
Ale to nie ja, tylko Malik!
Ja siedziałam cicho i ślepo wpatrywałam się w swoje dłonie, położone płasko na kolanach. To jest denerwujące. Nie wiem, co mogę jeszcze dodać. Na poprawę sytuacji na pewno nic. Powiedziałam już chyba i tak zbyt wiele.
Co dwa słowa potrafią zrobić z ludźmi...
Znam dobrze tą bandę siedzącą razem ze mną na schodach. Boję się tego, jak zareagują. Najbardziej jednak mam ciary na reakcje Dave'a. On... Nie lubi ludzi pokroju Malika. Delikatnie mówiąc. Bardzo, ale to bardzo delikatnie...
Myślę, że ta cisza nie wróży nic dobrego. Niepewnie podniosłam wzrok na bruneta, siedzącego na najwyższym stopniu.
Przeraziłam się.
Jego oczy były puste. Wpatrywał się niby w moje oczy, ale tak, jakby był zupełnie gdzie indziej. Patrzyłam w jego czarne niemal tęczówki.
Spięte mięśnie, usta zaciśnięte w wąską linię, płytki oddech, linia szczęki zarysowana bardziej niż zwykle...
Wkurwiony Dave Mayer, jeszcze tego brakowało. Zajebiście...
- Dave... - zaczęłam niepewnie i bardzo cicho. Nie chcę go zeźlić jeszcze bardziej. Mrugnął szybko, a jego tęczówki wróciły do cieplejszej, brązowej barwy.
No, przynajmniej tyle. Nie było wybuchu. Ale oczy dalej są nieobecne.
- Dave, powiedz coś, błagam cię! – poprosiłam panicznie. Jeśli on się zaraz nie odezwie to ja tu zejdę na zawał. Zeskoczyłam z murku i uklęknęłam przed nim na oba kolana.
Nie odezwał się.
Chwyciłam jego twarz w swoje małe dłonie i potarłam kciukami szorstkie policzki. Zamknął oczy i westchnął. Poczułam pewnego rodzaju ulgę na ten gest i sama zrobiłam dokładnie to samo.
- Przepraszam cię aniołku... - westchnął ponownie, ale nie spojrzał na mnie – Nie wiem, co miałbym ci w tej chwili powiedzieć – tego najbardziej bałam się usłyszeć. Podniósł wzrok na moje niebieskie oczy.
Była w nich jawna bezradność.
To wcześniej nie miało miejsca w jego przypadku. Było wszystko: Radość, szczerość, furia, gniew, spokój, troska, ból, spojrzenie pełne mordu, nawet strach... Ale bezradność? Pierwszy raz to widziałam.
- Wiem – mruknęłam cicho i usiadłam stopień niżej niż on. Bałam się tego. Jeśli nie on, to nikt nie pomoże mi wyjść z tej sytuacji.
- Ale obiecuję ci jedno – powiedział od razu, widząc moją minę. Spojrzałam na niego z powrotem, a tym razem on wziął w dłonie moje policzki – zrobię wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Wszystko, rozumiesz aniołku? – uśmiechnął się lekko.
- I my tak samo – usłyszałam za plecami głos Briana. Odwróciłam się powoli i wstałam. Żaden z nich nie siedział już na stopniach, tak jak jeszcze chwilę temu. Wszyscy stali u podnóży schodów i twardo mi się przyglądali. Przez ich twarze nie przebiegł nawet cień uśmiechu, to była czysta powaga.
- Nie pozwolę, żeby odebrał ci cokolwiek. Zbyt wiele poświęciłaś, żeby do tego dojść. Sama najlepiej o tym wiesz, księżniczko – powiedział Nathan.
- Zobaczysz. Malik jeszcze poparzy łapska na twoich projektach- Dodał całkiem poważnie Ashton. Reszta pokiwała głowami.
*
Weszliśmy po schodach na których jeszcze chwile temu trwała rozmowa. Prowadzą one do małego tunelu w bloku. Prosta sprawa, zamiast drzwi i korytarza jest tunel. Przeszliśmy przez całą jego długość, a na końcu...
Ja cały czas nie mogę się na to napatrzeć. Ktoś powiedziałby, że tu się nie da mieszkać, że to same rozpadające się budynki, których nie da się już odbudować. Kiedyś tak było, ale teraz? Teraz to wygląda wprost nieziemsko.
Nora, jak to zwykliśmy nazywać, jeszcze za czasów, kiedy tak to nie wyglądało, teraz wygląda... no słów mi brak. Człowiek przechodzący placem na zewnątrz widzi tak jak mówiłam stare budynki. Jak wejdziesz do środka jesteś w raju. Wychodząc z tunelu pierwsze co widzisz to odremontowane wnętrze, i basen. Co mogę powiedzieć więcej to jest po prostu raj. Każdy ma swoje pokoje, mieszkania, każdy ma tu swoje miejsce. Ja też. Pomimo tego, że już tu nie mieszkam. Chłopaki zbudowali na zewnątrz garaże. Są tacy wyczuleni na swoje samochody, że nie zostawiliby ich na noc pod gołym niebem. W sumie to się nie dziwię. Sama bym tego nie zrobiła.
Pytanie, skąd kasa na to wszystko.
Proste, z wyścigów, no nie tylko. Wszyscy w tym świecie wiedzą, że Dave wystawia na jazdy najlepszych zawodników. I jeśli chodzi o wyścigi samochodowe i ścigacze. Wiem coś o tym. A reszta? Cóż, można pomyśleć, że skoro mieszkają w tym miejscu, to są bandą bezmózgich goryli. Nic bardziej mylnego. Każdy kto tu jest zna przynajmniej dwa języki obce. Dave zadbał o to, żeby, każdy z nas miał przed sobą dobrą przyszłość. Każdy tutaj skończył prywatną szkołę i kursy. Są lepsi niż nie jeden marny prezes jakiejś zakichanej firmy. Ja przechodziłam przez to samo. Szkoła i kursy, które trwają nadal.
Nikt mi nie powie, że tacy ludzie, jak ci, którzy są tu ze mną są gówno warci. Wiedziałam, że dobrze zrobiłam przychodząc z tym do nich. Teraz przynajmniej w mojej głowie pojawiła się tycia szansa na to, że nawet, jeśli Malik będzie chciał odebrać mi hotele, to mam kogoś, kto mi pomoże. A tak się składa, że ten 'ktoś' To jeden z najlepszych tajnych gangów w Californi.
Powodzenia Malik... Będziesz tego żałował...
To ja może objaśnię następujące zagadnienie.
A no gang.
Na wstępie zaznaczam, że nigdy nie bawiliśmy się w masowe zabijanie, czy prochy. Dave nigdy się do tego nie posunął. Wiadomo, przemyt czasami się zdarzył, ale nikt z nas nigdy tego świństwa nie brał. Przynajmniej tutaj...
Oczywiście, jak to w gangu, każdy broń ma, ale używają jej tylko wtedy, kiedy sytuacja tego wymaga. Zdarza się, że ktoś ma problem i myśli, że wszystko mu wolno. Wtedy trzeba tłuc mu do łba, że jednak tak nie jest i właśnie wtedy owa broń się przydaje. Nie mówię tu o zastrzeleniu z bliska. Kula w łeb i po sprawie, nie. Postrzelenie, a zastrzelenie to dwa różne terminy. Prawda jest taka, że w okolicy takiej jak ta, gdzie aktualnie się znajduję, chodzenie wieczorem samemu to głupota. Nie wszyscy mają zasady. Dave je ustalił lata temu i nasza banda się ich trzyma. Nie dlatego, że się boją Mayera, ale dlatego, że mają mózgi i wiedzą, co jest dobre, a co złe. Jak już mówiłam, nie wszyscy są wyposażeni w takie zaawansowane myślenie. Znajdą się i tacy, co myślą, że wszystko co się rusza, oddycha, albo i nie, to tarcza do strzałów. Okay, zdarza się spanikować. Jeśli idziesz sam, jest środek nocy i nagle ktoś ci wyskoczy tuż przed nosem, to może cię ponieść, ale żeby od razu strzelać? Ja na szczęście nigdy takiej sytuacji nie miałam, może dlatego, że mnie nigdy nie pozwalali chodzić samej po nocy. Zawsze wlókł się za mną Brian, a jak Brian to i Matt.
Uhh oni są jak Fred i George z Harrego Pottera...
Tak, czy owak, kiedy znalazłam się tu trochę przed piętnastymi urodzinami byłam przerażona.
Sami faceci. Dosłownie.
Byłam jednym jedynym rodzynkiem. I to się w sumie nie zmieniło. Jak się przeprowadziłam do mojego obecnego mieszkania została tam tylko Nina. Nina dołączyła do nas jakieś trzy, może cztery miesiące, przed moją przeprowadzką. Los chciał, że zakochał się w niej Ashton i chyba nie muszę mówić, co dalej. To było prawie cztery lata temu, a ich synek Jack, ma dwa i pół. Najsłodsze dziecko świata. Tak więc, teraz to Nina jest tym biednym rodzynkiem. Ale ona nie jest mną. Mnie było wszędzie pełno, a ona raczej unika hałasu. Lepiej dla niej, wiem coś o tym. Tak czy siak, mieszkają to sami samce i jedna Nina.
A właśnie, gdzie jest Nina...
- Ash, gdzie zgubiłeś Ni?- usiadłam na ziemi obok motoru, przy którym właśnie majstrował. Wspominałam, że tu każdy ma ścigacz? Nie? No to już wiecie...
- Pojechała na zakupy. Jack oczywiście z nią – powiedział i usiadł, bo wcześniej leżał na plecach i rozkręcał silnik.
- Aha- bąknęłam cicho i spuściłam wzrok. Do mojej głowy znowu napłynęła jedna myśl:
Malik.
- Nie myśl o tym- powiedział Ashton, nie odrywając wzroku od maszyny. Dalej coś tam skręcał. Tak w zasadzie to nie obdarzył mnie ani jednym spojrzeniem odkąd usiadłam obok niego- wiem, że nie możesz przestać i cały czas wracasz do tego dupka myślami, ale to tylko pogarsza sprawę. Musisz przestać mała.
- Łatwo powiedzieć... To nie takie proste. Poza tym... Widziałeś minę Dave'a?- na te słowa momentalnie zamarł i spojrzał na mnie. Odłożył klucz na ziemię i uważnie mi się przyglądał.
- Co masz na myśli?- zapytał, a w jego oczach błysnęła ciekawość. O tak, pod tym względem jesteśmy identyczni.
- No bo... kiedy się dowiedział patrzył na mnie tak... bezradnie, pusto. Nigdy go takiego nie widziałam- wzruszyłam bezradnie ramionami.
- Ja też nie, a jestem tu dłużej niż ty- mruknął i pokręcił głową. Przeniósł wzrok za mnie- ale nie martw się. On wie co robi. Zawsze tak jest- powędrowałam wzrokiem tam gdzie on.
Dave stał tyłem do nas oparty o ścianę bloku i palił papierosa. Często to robił właśnie w tym miejscu. Ashton ma rację. Dave Mayer coś wymyśli...
- Mówię ci. On ci tego nie zabierze. Masz moje słowo- powiedział i pocałował mnie w czoło. Uśmiechnęłam się.
Zaczynam w to wierzyć...
*
Tuz przed 18:00 wyjechałam z Nory i pojechałam prosto na uczelnie. Uh, jeszcze tylko trochę. Miesiąc i koniec studiów. W sumie nie ma na co narzekać, ale jestem już tym wszystkim zmęczona. Kiedy odpadną studia zostaną tylko moje apartamentowce i nic poza tym. Firmę ojca obejmę już za dwa miesiące.
Kurde szybko...
Tak szczerze to cholernie się tego boję. To wszystko spadnie tak cholernie szybko. No i wtedy będzie tylko firma i apartamenty. Żadnego zakuwania do czwartej rano, żadnej nauki w weekend.
Finito.
Nic.
No... może jednak coś.
Zayn Malik...
A miałam kurwa o tym nie myśleć. No weź nie myśl skoro się nie da!
Tak czy siak, myśląc dalej o Maliku dojechałam do domu po 22:00. Musiałam zabrać Valara do domu z Nory. Wcale nie byłam padnięta i wcale mój żołądek nie rozpoczął procesu samotrawienia. Powlekłam się do kuchni, chwyciłam bułkę w zęby i wróciłam do sypialni. Nawet się nie przebierałam. Ściągnęłam buty, kurtkę i padłam na łóżko.
Niedzielny poranek przyszedł około 10:30. Pierwsza rzecz jaką zrobiłam to prysznic. No i oczywiście golenie. Mam fioła na tym punkcie, golę się codziennie rano. Nie żeby coś, no. Wyszłam z łazienki w ręczniku, jak zwykle i poszłam do kuchni. Nie, no dzisiaj już muszę coś zjeść.
I co zjadłam?
Omlet.
Ambicja jak stąd do Kanady, nie ma co...
Zjadłam, umyłam zęby i poszłam się przebrać. Krótkie jeansowe szorty, koszulka na ramiączkach w kolorze niebieskim z kieszonką na boki i beżowe sandałki na koturnie. Jedyne dwanaście centymetrów.
Uh, kocham wysokie buty!
Włosy spięłam w koka, bo gorąco i pomalowałam rzęsy. Chwyciłam torbę i teczkę i pojechałam na uczelnię, gdzie spędziłam następne osiem pieprzonych godzin.
Wyszłam cała uradowana, że to się skończyło. Nie zrozumcie mnie źle, ale nie trawię tej baby no! Smędzi cały czas o zasadach biznesu, kulturze osobistej i manierach, a sama ich nie ma. Nie wiem, czy ona zna jakiś poza podręcznikowy przykład dobrego wychowania, bo na pewno się nie stosuje do tego co w książce. Jest to typowy przykład osoby: wy to macie robić, ja mam to w dupie. Stare babsko nienaturalnie chude i długie, kościste jak cholera. Mo około 50 lat i wredniejszego człowieka na ziemi nie ma. Przynajmniej ja takowego nie spotkałam. Zawsze, ale to zawsze chodzi ubrana w szerokie spodnie i baleriny. No kto dzisiaj nosi takie gacie no?! Do tego zawsze, ale to absolutnie zawsze nosi białą bluzkę z krótkim rękawem i kołnierzykiem i marynarkę z której wystają chude kościste dłonie. Ja nie czaję, jak ta baba może funkcjonować w takim upale?!
To jest California!
Egzemplarz ten zaopatrzony jest w długi, chudy, krzywy nos, wyblakłe niebieskie oczy, w które lepiej nie patrzeć, wąskie usta, które praktycznie cały czas są zaciśnięte, no chyba, że akurat gada i co najlepsze... ogromne, gęste, siwe brwi, które chyba przesłaniają jej co nie co pole widzenia, bo strasznie często się potyka o byle co, nawet o podłogę, jeśli mam być szczera.
Stara prukwa...
Spieprzyła mi humor na resztę dnia. Powiedziała, że od czterech lat nie miała takiego przypadku jak ja. Tak bezczelnego przypadku. Ten jej poprzedni przypadek sprawiał, że po każdych zajęciach zostawała z nim dłużej w ramach kary. To jedyny taki przypadek na uczelni, bo czasy kozy raczej kończą się w liceum, a tu proszę. Baba była na nich taka cięta, że centralnie po każdych wykładach zostawali. W końcu robili to specjalnie, żeby ona zostawała z nimi, a kiedy już tak było, wkurwiali ją jeszcze bardziej. Jestem pewna, że połowę siwych włosów zawdzięcza właśnie im. Bo taka prawda. Mówią, że cztery lata temu na tej uczelni studiowało dwóch takich gości, co doprowadzali ja do szewskiej pasji. Nikt nie zna nazwisk ... Nieważne.
Tak czy siak wyszłam z uczelni godzinę później, bo koścista zatrzymała mnie za karę.
Oj ja już jeszcze uprzykrzę życie przez ten miesiąc...
W końcu, trzeba sprawić, żeby nauczyciele pamiętali nas jak najdłużej, prawda? Ja zamierzam zapaść jej w pamięć tak głęboko, że nie uwolni się ode mnie do swojego marnego końca, albo i dłużej. Powaga, z moją twarzą przed oczami będzie przechodzić, przez bramy piekła, bo nie łudzę się, że trafi gdzie indziej.
Zaparkowałam samochód pod moim domem i spojrzałam na zegarek.
21:32
Zajebiście wprost!
Weszłam do domu i pierwsza rzecz jaka zrobiłam to omlet. Tak wiem, nudne to, ale głodna jestem, a to mogę akurat jeść bez końca.
Musze odreagować.
Wyciągnęłam telefon i szybko wybrałam numer Briana.
Pierwszy sygnał... drugi... trzeci... odbieraj ciapo!
- Już tęsknisz księżniczko?
Tak!
- Brian ratuj! Ja nie mogę z ta babą!- poskarżyłam się natychmiast na co w odpowiedzi usłyszałam głośny śmiech. Nie tylko Wilsona.
- Uhh znowu jestem na głośniku- stwierdziłam, a ci po drugiej stronie ryknęli śmiechem po raz kolejny. Idioci...
- A jak myślisz kochanie? No to słucham, co ci powiedziała tym razem pani profesor Jones?- zapytał Nickodem.
- 'Od czterech lat nie miałam tak bezczelnej i niewychowanej studentki! Jak można tak ignorować zasady dobrego wychowania! To się wynosi z domu!'- zaskrzeczałam tak jak ona- Mniej więcej coś takiego- powiedziałam.
- Ale przecież wyniosłaś od nas zasady dobrego wychowania- oburzył się Matt- my jesteśmy w chuj kulturalni, prawda panowie?
- Jak cholera- odpowiedzieli chórem. Cały czas nie ogarniam jak oni to robią...
- Tak więc, zatrzymała mnie na dodatkową godzinę za karę- jęknęłam- chcę się napić...
- O! nasza księżniczka wyciąga nas do klubu chłopcy!- wrzasnął Oliver, jeśli dobrze zgaduję.
- Żebyś wiedział Oli- przytaknęłam.
- Tylko żebyście mi wrócili do domu w miarę trzeźwi- usłyszałam głos Dave'a po drugiej stronie.
- Dobrze tato...- jęknęliśmy wszyscy razem. Zawsze tak robimy, żeby go wnerwić.
- Nie pyskować mi tu gówniarze- zagroził.
- Dave!- oburzyłam się.
- Przepraszam księżniczko, to do nich- usprawiedliwił się.
- Ej! Czemu jej wojno!?- Brian, czepiasz się...
- Bo tak- powiedział Dave- dobrej zabawy aniołku. Pilnuj ich tam- powiedział.
- Pa Dave- uśmiechnęłam się, choć wiedziałam, że on tego nie widzi.
- Jak ty to robisz, że on zawsze ci ulegnie? Ja to bym miesiąc marudził i jeszcze dostałbym po łbie za to- powiedział Matt.
- Urok osobisty- wzruszyłam ramionami.
- Gadałaś przez telefon przecież...
- Mój urok osobisty działa nawet przez telefon. Dobra panowie, wpadniecie po mnie?
- Jasne, o której?
- Nawet teraz. Przebiorę się i jestem gotowa.
- Ok., to my się zbieramy. Nara księżniczko.
- Pa.
Odłożyłam telefon na łóżko i poszłam do łazienki. Po szybkim prysznicu i umyciu zębów wyszłam w samym ręczniku i stanęłam pod szafą. Wybrałam na dzisiaj czarne legginsy, czarną bokserką z białym nadrukiem 'Just Be...' czarne szpilki i czarną skórę. Wszystko czarne, ambitnie. Włosy spięłam w byle jakiego koma i pomalowałam oczy jeszcze raz tuszem. Do wewnętrznej kieszeni kurtki schowałam pieniądze i dokumenty. Dostałam SMS'a
'Czekamy xx'
Chwyciłam klucze i skierowałam się do drzwi.
- Wychodzę Valar- powiedziałam, ale on tylko na mnie spojrzał i z powrotem zamknął oczy.
Nawet on mnie ignoruje...
Otworzyłam drzwi, a na podjeździe stały cztery samochody. No to będzie zabawa.
I tak oto siedzę właśnie na kolanach Nickodema i popijam piwo. Wszyscy siedzimy w loży, którą zwykle wynajmujemy. Gorąco tu...
- Ja idę do łazienki- wstałam i skierowałam się do kibelka. Zrobiłam co miałam zrobić i umyłam ręce. Wychodząc wpadłam na kogoś i o mało nie wylądowałam na ziemi, gdyby nie ten ktoś.
- Uważaj jak łazisz!- warknęłam na tyle głośni, że mnie usłyszał, pomimo muzyki.
- To ty na mnie wpadłaś skarbie- powiedział, a ja zdałam sobie sprawę, że cały czas mnie trzyma. Nie odwróciłam się do niego, stałam tyłem, a jego dłonie spoczywały sobie na mojej talii.
- Puszczaj popaprańcu!
Nie lubię jak ktoś mnie maca!
- Grzeczniej- tym razem to on warknął na mnie.
- Powiedziałam puszczaj!
Wyrwałam się szybko i ruszyłam korytarzem z powrotem do loży. Jednym łykiem opróżniłam szklanką Briana, na co tej jęknął.
- Sorry, wkurwiłam się. Idę się przewietrzyć.
Weszłam na zaplecze, a stamtąd długim korytarzem do schodów na dach. Weszłam na samą górę. Było ciemno, ale z daleka widać było miasto. Odeszłam od drzwi i ruszyłam w stronę barierki zabezpieczającej. Oparłam się o nią łokciami i westchnęłam cicho. Nareszcie spokój.
- Znowu się spotykamy- usłyszałam za sobą ten głos. Odwróciłam się jak oparzona.
Stał oparty o ścianę budynku sąsiadującego z klubem, nie byliśmy na najwyższym poziomie dachu. Opierał się plecami o ceglany mur, jedną nogę miał ugiętą i również opartą o ścianę no i palił papierosa. Co najciekawsze, nie patrzył na mnie, tylko gdzieś na bok. Ja stałam jak słup i nie powiedziałam ani słowa. Tak minęło trochę czasu. On w spokoju dopalił papierosa do końca, a potem zdeptał niedopałek, który wcześniej rzucił na ziemie. Podniósł wzrok.
Zaschło mi w gardle.
Matko, ale on ma oczy piękne...
Odepchnął się od ściany butem i ruszył w moim kierunku. Dopiero teraz się opamiętałam. Zamrugałam kilka razy i wbiłam plecy w barierkę jak się tylko dało. Sparaliżowało mnie. On oczywiście tego nie zauważył i podszedł do mnie na tyle blisko, że pomimo ciemności widziałam jego twarz.
Kurde, gębę też ma zajebistą!
- Nie zbliżaj się do mnie- warknęłam, kiedy stał dwa metry ode mnie, ale on jedynie uśmiechnął się kpiąco i stanął obok mnie. Chciałam odejść, ale szybkim ruchem położył ręce na moje biodra i przysunął do siebie. Opierał się i barierkę i przyciskał mnie do swojego torsu. Pierwsza rzecz, która we mnie uderzyła, to jego perfumy. Łagodny, słodki zapach.
Matko!
Oparłam dłonie o jego twardy tors okryty czarną koszulką. Ile ten człowiek dziennie czasu na siłowni spędza ja się pytam! Toż to jest pieprzona skała!
- Puść mnie!- krzyknęłam.
- Ćsss... po co te nerwy skarbie?- zapytał cicho.
- Pość. Mnie. Zaraz!- warknęłam ponownie, a on obrócił nas tak, że teraz to ja opierałam się plecami o barierkę, a on trzymał ręce po obu jej stronach. Byłam w pułapce, świetnie!
- Nie- uśmiechnął się jeszcze raz.
- Puszczaj, bo...
- Bo co?- prychnął głośno. Wkurwia mnie!
- Bo cię walnę!- wydarłam się.
- Krzyki zostaw na później skarbie- jaki tani tekst, błagam...- taki piękny widok przed nami, a ty niszczysz cały romantyzm- powiedział i obrócił mnie przodem w stroną miasta. Racja, widok wspaniały, ale to nie zmienia faktu, że nie chce jego łap na mojej talii!
- Weź te ręce!- znowu krzyknęłam.
- Psujesz chwilę, skarbie- westchnął i oparł dłonie powrotem o barierkę.
- Wypuść mnie, chcę wracać!
- A ja nie- przyległ torsem do moich pleców i położył mi brodę na ramieniu. Spięłam się jeszcze bardziej.
- Puść mnie- powiedziałam ciszej, ale nadal stanowczo. Za blisko!
- Nie- mruknął miękko i przejechał nosem w górę mojej szyi. Zadrżałam pod jego dotykiem.
- P-puść mnie. Proszę- zająknęłam się. W tym już nie było żadnej stanowczości. Było błaganie.
- Prosisz? Najpierw mnie wyzywasz, a potem prosisz?- powiedział kpiąco.
- Puszczaj idioto!- krzyknęłam. Mam dość. Zaraz pozbawię go możliwości posiadania dzieci!
Zaśmiał się tuż przy moim uchu i trącił nosem jego płatem. Moje podbrzusze ścisnęłam się momentalnie na ten gest, a mnie przeszedł dreszcz. Mamuniu!
- Nie chcesz, żebym cie puścił. Przecież to czuję- mruknął mi do ucha. Bardzo chcę!
- Daj mi wreszcie spokój!
- Jeszcze nic z tobą nie zrobiłem- zaoponował, a mnie zmroziło. On chyba nie...
- I nie zrobisz- bąknęłam. Mowy nie ma!
- Jeszcze zobaczymy- powiedział i odsunął się lekko, ale dalej nie mogłam uciec.
- W-wątpię.
- Spotkany się szybciej niż myślisz skarbie. Zadbam o to- zapewnił.
W tej samej chwili odsunął się ode mnie i odwrócił, a ja razem z nim. Nie spojrzał ma nie tylko ruszył prosto do drzwi, aby zejść z dachu. Zdałam sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Zaczerpnęłam świeżego powietrza i w ciszy obserwowałam jak jego sylwetka znika w ciemności. Nagle odwrócił się do mnie przodem będąc już przy drzwiach. Mignęły srebrne zamki jego skórzanej kurtki.
- Obiecuje ci jedno. To dopiero początek- powiedział i zniknął za drzwiami.
Dziesięć minut.
Dokładnie tyle mi zajęło ruszenie tyłka z tego pieprzonego dachu i zejście do loży.
- A ty co taka blada?- zapytał Ashton, kiedy usiadłam na jego kolana.
- A nic... Potrzebuję alkoholu. Dużo alkoholu...
I tak się zaczęło. A może raczej polało...
Pierwszy kieliszek
Drugi kieliszek
...
Ósmy kieliszek
I tak dalej...

~*~

Cześć :) rozdział numer trzy tak oto wygląda. Liczę na opinie, dobre albo złe. Naskrobałam dla was 3444 słowa ludzie! trzymajcie kciuki, żeby na czwarty rozdział też wyszło tyle!

buźka, pozdrawiam! :)

SAVE ME | Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz