Nie mogłam uwierzyć, że siedzę w samochodzie moich marzeń. On dobrze o tym wiedział, wiedział, że audi i lamborghini to sztos życia Ellayny.
A mercedes to zło.
Podjechałam pod wysoki, szklany budynek i zaparkowałam przy krawężniku, gdzie było wyznaczone miejsce parkingowe. Wysiadłam z samochodu i od razu skierowałam się do obrotowych szklanych drzwi, przy których stało dwóch mężczyzn w garniturach. Spojrzeli na mie groźnie, na co uniosłam wyżej podbródek i stanęłam przed nimi.
- Panowie- powiedziałam z minimalnym uśmiechem, żeby nie wyjść na wredną sukę już na wstępie.
- Panna Grande, witam- odezwał się jeden z nich i przesunął się, przepuszczając mnie do drzwi.
- Dziękuję- skinęłam głową i uśmiechnęłam się szerzej, na co zmarszczyli brwi oboje jak na zawołanie.
Są zdziwieni, że miła jestem? Świetnie się prezentuje początek...
Weszłam do środka, gdzie... wbiło mnie w podłogę. Wszyscy pracownicy, jak sądzę, w większości kobiety stali w głównym holu i jakby na mnie czekali. No masakra, bo czułam się jakbym była pod ostrzałem, ale... widać było w ich oczach stres i przerażenie. Kobiety, które stały najbliżej mnie, przy wysokich blatach recepcji wręcz krzyczały wewnętrznie, żebym się do nich nie odzywała. O co tu chodzi... w ogóle to czemu wszyscy tutaj są? Czemu nie są zajęci pracą, do cholery?!
- Dzień dobry- uśmiechnęłam się szczerze i podeszłam bliżej, jakoś mocniej ściskając ramię torebki.
- Panno Grande, chcieliśmy przywitać pierwszego dnia po przejęciu firmy- odezwała się kobieta na przodzie. Miała azjatycką urodę, ale nie powiedziałabym, że była z Chin czy Japonii. Raczej, jak matka, albo ojciec, może nawet dziadkowie.
- I to dlatego jest tu tyle osób?- uniosłam brwi.
- Um, tak- przyznała cicho, spuszczając wzrok.
- W takim razie dziękuję- skinęłam głową- mogłabym panią prosić o wskazanie mi drogi do mojego gabinetu?- zapytałam przyjaźnie, a ona pokiwałam tylko głową.
- Proszę za mną- mruknęła i udała się do windy jak sądzę.
- A państwa proszę o powrót do swoich obowiązków- uśmiechnęłam się lekko i poszłam za nią.
Dyskretnie spojrzałem na wszystkich będąc już w windzie i jedyne co zobaczyłam to szeptających ludzi i tych, którzy olali wszystko i powoli poszli w kierunku schodów.
Fajnie.
- Jak pani na imię?- zapytałam, a ona lekko odwróciła ode mnie głowę w drugą stronę.
Co jest...
- Coś nie tak?- zapytałam i powstrzymałam się, żeby nie położyć jej dłoni na ramieniu. Może to byłoby zbyt osobiste.
- Nie- spojrzałam na mnie na moment, jakby przestraszona, ale zaraz odwróciła wzrok- przepraszam. Ja... ja jestem Mei Nazywam się Mei Chao.
- Ładnie- uśmiechnęłam się- co to znaczy?- spojrzała na mnie zdziwiona.
No nie bój się.
- Każde imię pochodzenia japońskiego ma znaczenie.
- Kiełkujące życie.
Winda dotarła na samą górę, drzwi się otworzyły, więc weszłam na korytarz razem z Mei. Dziewczyna podeszła do dużych, brązowych drzwi i otworzyła je dla mnie.
Inaczej to sobie wyobrażałam.
Być może patrzyłam na to wszystko przez pryzmat biura Malika, czy Stive'a, oczekiwałam elegancji.
Ale nie biurka i krzesła do cholery!
Dosłownie. Białe ściany, biały sufit, brązowe brzydkie biurko i krzesło obrotowe.
- To jest moje biuro?- spojrzałam na dziewczynę, a ta podniosła wzrok przestraszona.
- T-tak- wydusiła spiętym głosem.
- Zapowiada się cudownie- uśmiechnęłam się sztucznie- dobra. Nie będę się tym zajmować teraz. Jestem Ellayna- wyciągnęłam dłoń w jej stronę. Podniosła wzrok zdziwiona- będę wdzięczna, jeśli będziesz mi mówiła po imieniu- uśmiechnęłam się.
- A-ale to tak można? To znaczy... pan Brown się na to nie godził.
- Bo to sztywny zrzęda- przewróciłam oczami ze śmiechem- śmiało mów do mnie po imieniu.
Uśmiechnęła się! Nie jakoś strasznie szczęśliwie, ale jest progres! Yey!
- Dobrze- przytaknęła.
- Posłuchaj, miałam dzisiaj dostać sprawozdanie finansowe z ostatnich trzech miesięcy. Załatwisz to dla mnie?
- Tak, powiem, żeby mi to dali, już jest zrobione. Coś jeszcze?
- Właściwie to tak. Potrzebuję listę wszystkich pracowników. Imię, nazwisko i na jakim są stanowisku. I plan wydatków na najbliższy miesiąc. Zamówienia i inwestorów, łącznie z nazwiskami klientów i osób wykonujących.
- Dobrze- pokiwała głową, ale jakby lekko zestresowana.
- A, jeszcze coś- odwróciła się do mnie, będąc już przy drzwiach.
- Tak?
- Na jakim stanowisku pracujesz?- zapytałam, a ona ponownie spuściła wzrok.
- Segregacja zamówień.
I wyszła, a ja stałam na środku tego czegoś, zwanego gabinetem ze szczęką na podłodze.
*
Pół godziny później ktoś zapukał do drzwi.
Stałam z dłońmi w kieszeniach żakietu i patrzyłam na skąpane w słońcu miasto. Fajnie, że chociaż szklaną ścianą była.
Jak u Malika.
*
- N-nie idź...
Odwróciłam się stając w działach.
- Jesteś największym błędem mojego życia.
*
- Proszę- odwróciłam się powoli.
W drzwiach stał smukła blondyna- farbowana, dla jasności- w teczką w kolorze białym i jakimiś kartami. Podeszła do mnie z wysokich, powiedziałabym zbyt wysokich szpilkach i spojrzała na mnie z góry.
W jej oczach widziałem jawny fałsz, nie kryła się z tym, nawet nie próbowała. Wysunęła to co trzymał w rękach.
- Proszę- rzuciła od niechcenia.
- Co to jest?- zapytałam chłodno, nadal trzymając dolinie w kieszeniach.
Co se myśli, że będę się jej kłaniać?
- To o co pani prosiła- powiedziała ze sztucznym uśmiechem i bardziej wysunęła to w moją stronę, żebym dała jaj już spokój. Cóż, wzięłam teczkę i pojedyncze kartki w ręce, a ta natychmiast wystartowała do drzwi.
- A reszta?- zmarszczyłam brwi.
- To wszystko- powiedziała i zamknęła zasobami brązową powłokę.
Spojrzałam na to, co trzymałam w dłoniach i myślałam, że padnę.
Sprawozdanie finansowe z ostatnich trzech miesięcy.
Lista wszystkich pracowników i ich stanowiska.
Plan wydatków na najbliższy miesiąc. Zamówienia.
Inwestorzy.
Klienci.
Wykonujący.
I to wszystko na trzech kartkach i w jednej płaskiej teczce. To są kurwa jakieś jaja, Malik hak dostał sprawozdania finansowe z jednego miesiąca, to Ana przyniosła mu wypchaną po brzegi aktówkę, a ja z trzech miesięcy mam dosłownie pięć kartek w starej, używanej teczce!
Wyjęłam natychmiast wszystko, kładąc na biurku i usiadłam na tym twardym krześle.
Przeszukałem pierwszą stronę i myślałam, że się poryczę z rozpaczy.
Tu nie było nic.
Przeczytałam resztę- to samo. Nie wiem, kto to pisał, ale zamiast wymieniać poszczególne koszty i dochody, tem ktoś po prostu zrobił opisówkę z której tak naprawdę nic nie wynikało. Mało tego, okazało się, że w ciągu tych trzech miesięcy wykonano dziewięć projektów.
DZIEWIĘĆ!
Firma na stu głównych projektantów zrobiła dziewięć projektów przez trzy, jebane miesiące!
A jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że n liście pracowników ja mam niecałe 50 osób, z tego czterech głównych projektantów i pięciu posiłkowych. Oprócz tego stanowiska utworzone po nic, tylko po to, żeby zapełnić kimś miejsca pracy.
Wydatki na ten miesiąc żadne, klientów, inwestorów i wykonawców brak.
- Kurwa- wydusiłam piskliwie i schowałam twarz w dłoniach. To jest jakaś paranoja, jebana tragedia!
Wyjęłam z torebki telefon i wybrałam numer.
- Hmm...- usłyszałam po pięciu sygnałach.
On dalej śpi.
- Wstawj!- krzyknęłam i przysięgam, usłyszałam jak spadł na podłogę- masz dwie minuty, żeby być u mnie w firmie! I załóż koszulę!
Wyłączyłam się, bo wiedziałam, że nie mam czasu na tłumaczenia w tym momencie, a jakby zaczął pytać o cokolwiek, tylko traciłabym czas.
Wyciągnęłam laptopa z torebki i nie wiem dlaczego, ale poczułam nagłą potrzebę sprawdzenia stanu konta firmy. Gryzło mnie to okropnie. Ale jaka niespodzianką okazał się być fakt, że numer konta nie pasuje. PIN nie pasuje. Nic kurwa nie pasuje!
- No co jest, do jasnej cholery?- mruknęłam i zadzwoniłam do banku. Przedstawiam sytuację miłej pani, a ona sprawdziła wszystko w zbiorach danych i przeprosił za nieporozumienie. Dostałam właściwy numer konta bankowego i niezwłocznie sprawdziłam zawartość. Myślałam, że spadnę z krzesła.
Moja dłoń powędrowała do ust.
Prawie sześć miliardów dolarów.
Na minusie.
*
Wkurwiona zbiegłam schodami na dół. Z trzydziestego piętra.
Jebana winda nie działała!
Wpadłam do holu w tych obcasach, więc było mnie słychać na cały parter. Wszyscy odwrócili głowy w moją stronę zdziwieni, że o cholera. Tak, ja wam kurwa dam!
- Wszystkich widzę w sali konferencyjnej. Natychmiast- powiedziałam twardo, wskazując na schody.
A oni patrzyli na mnie jak na idiotkę. Zastygli w miejscu, niektórzy z dłońmi nad klawiaturą.
- Już!- krzyknęłam, a oni zerwali się od razu i dosłownie jeden przez drugiego przepychali się do wejścia na schody.
Czekałam cierpliwie, aż hol będzie pusty i odetchnęłam głęboko.
Jak trzeba będzie będę suką. Oj będę.
- Panno Grande?- usłyszałam za sobą, na co odwróciłam się szybko.
- Słucham pana- ochroniarz czegoś ode mnie chce.
- Ktoś na panią czeka. Michael Fox.
- A, tak- uśmiechnęłam się mimowolnie- proszę go wpuścić- powiedziałam i spojrzałam na szklane drzwi, przez które wszedł mój pan Fox.
- Hej, kochanie- uśmiechnął się szeroko, jak to ma w zwyczaju.
Miał na sobie czarne, eleganckie spodnie i koszulę w tym samym kolorze, oczywiście trzy guziki były odpięte. Nawet buty miał błyszczące. No no...
- Mike- uśmiechnęłam się zmęczone i padłam na jego tors- ratuj mnie- jęknęłam płaczliwie, a on zdezorientowany objął mnie ramieniem.
- Co jest?- złapał mnie za ramiona.
- To jest katastrofa. Jedna, wielka katastrofa- powiedziałam cicho- pomożesz mi to naprawić?- zapytałam, patrząc w jego zielone oczy.
- Kochanie, jasne- pokiwał głową.
Chwyciłam go za ramię i znowu po schodach, bo jak inaczej, poszliśmy na najwyższe piętro, co trwało dość trochę. W sali konferencyjnej byli już wszyscy, łącznie z ochroną, stali z przodu przy podwyższeniu i rozmawiali dość głośno, słyszałam ich przez otwarte drzwi na korytarz. Dopiero jak jedna z kobiet mnie zobaczyła i zapatrzyła się na moment, to wszyscy ucichli i spojrzeli na mnie.
Super.
- Poczekaj chwilę- mruknęłam i ruszyłam środkiem, między krzesłami.
- Proszę usiąść- powiedziałam, wchodząc na podest.
Ogarnęłam wzrokiem całą salę i wyprostowałam się powoli, nadal trzymając w dłoniach to, co dala mi blondynka. Spojrzałam na Mei siedzącą gdzieś z tyłu. Wyglądała, jakby się bała.
- Proszę bardzo. Kto w tej firmie zajmuje się sprawami wydatków, finansów i rachunkowości?- zapytałam na wstępie- proszę, by te osoby wstały.
I wstały.
Kobiety.
Jasne.
Tlenione blondynki z plastikowym biustem.
- Świetnie- uśmiechnęłam się sztucznie- proszę, mogą panie wyjść- wskazałam na drzwi.
Spojrzały na siebie marszcząc brwi, a potem znowu na mnie.
- Proszę wyjść- powtórzyłam. I skierowały się do wyjścia, mówiąc coś do siebie cicho- i przy okazji pozbierać swoje rzeczy. Zwolnienia prześlę pocztą- powiedziałam, a ona odwróciły się w jednej chwili i wywaliły na mnie oczy- żegnam.
Opuściły salę, trzaskając drzwiami.
Cała reszta patrzyła na mnie ze strachem i w szoku. Nawet ochrona.
- Dobrze. Zacznijmy od początku odchrząknęłam- jak państwo wiecie, w sobotę przejęłam firmę, którą przekazał mi pan Brown. Ale nie spodziewałam się, że zostanę ją w takim stanie. Proszę państwa, to jest istna tragedia- powiedziałam dobitnie, akceptując ostatnie dwa słowa.
Ich reakcja była taka jak się spodziewałam, czyli szok, ale i tak jakby wstyd. Poczuli się odpowiedzialni na działanie firmy, jako pracownicy.
- Nie wiem, jak wyglądała praca tutaj, ale dziewięć zamówień przez ostatnie trzy miesiące, chyba o czymś świadczy, tak? Jest źle. Bardzo źle. Nie jestem w stanie tego opisać. Macie państwo coś do powiedzenia?- warknęłam głośno, krzyżując ręce pod biustem.
Cisza. No jasne.
- Um, pan Brown...- zaczął powoli jeden z facetów.
- Słucham- powiedziałam, chciałam, żeby kontynuował, a ten urwał.
Ogólnie facetów było siedmiu. I dwadzieścia kobiet.
No to mam załogę w firmie, że o ja cię nie pierdole...
- Proszę powiedzieć. Nie będzie żadnych konsekwencji- zapewniłam spokojnie
Facet wstał powoli i odchrząknął.
- Pracuję w tej firmie od czterech lat. Nigdy nie było inaczej. Pan Brown oszczędzał ma wszystkim na czym się tylko dało. Kiedy ktoś zwracał uwagę- zostawał zwolniony. Dlatego nie ma projektantów z wieloletnim doświadczeniem, a tego szukają klienci. Nikt nie zgłosi projektu budowy, czy wykończenia wnętrz komuś, kto ma małe doświadczenie.
- Jak pan ma na imię?- zapytałam patrząc na niego.
- David Wood.
- A z wykształcenia jest pan architektem i jak widzę jednym z głównych- zerknąłam ma kartkę.
- Zgadza się- skinął głową.
- Ma pan rodzinę? Proszę wybaczyć osobiste pytanie- sprostowałam szybko.
- Mam żonę od roku. Jest w ciąży- powiedział z lekkim uśmiechem.
- Gratulacje- uśmiechnęłam się szczerze- dobrze... powiem państwu do czego zmierzam. Otóż pan Brown zostawił firmę w opłakanym stanie i jak tu stoję, słowo daję, nie popuszczę mu tego. Aktualnie na głównym koncie firmy jest sześć miliardów dolarów.
Szok.
- Na minusie- powiedziałam, a oni byli po prostu przerażeni- tak, moja reakcja też taka była. Jestem właścicielką i... okazuje się, że wszystko się sypie oddanego początku, a odpowiedzialność m spaść na mnie.
- Ale to nie pani wina- odezwała się Mei. Nie miała pani na to wpływu.
- Dlatego chcę państwa o coś prosić. Jeśli firma ma działać, musimy zbudować ją od początku. Wszyscy. Dlatego jeśli ktoś uważa, że nie chcę się w to mieszać, rozumiem. Ale daje słowo, że każdy wysyłek, każdy wkład, państwu wynagrodze, choćbym miała sprzedać swoje nowe auto- powiedziałam twardo- więc pytam. Mogę na państwa liczyć?- zapytałam wprost.
Cisza.
A potem wszyscy wstali i pokiwał i glowami.
- Świetnie- uśmiechnęłam się- Mike, chodź!
Wszedł luźno na salę to rękami w kieszeniach.
- Nieźle, kochanie- prychnął ze śmiechem.
Damska cześć się zapowietrzyła. Tak, Mike to ciacho z kremem orzechowym.
- Przedstawiam wam prezesa firmy.Polsat.
:)
CZYTASZ
SAVE ME | Zayn Malik
FanfictionPozorne szczęście i złudne poczucie bezpieczeństwa uleci z jedną chwilą, ustępując miejsca nieuniknionej tęsknocie... Strach przed poznaniem przesłoni racjonalny sposób patrzenia na świat... Egzystencja skupi się nieświadomie na ciągłej tułaczce po...