Tego dnia Caroline miła wyjątkowo kiepski humor. Nawet oglądanie serialu i jedzenie lodów jej nie pomagała. Cały czas leżała w łóżku i patrzyła w sufit. Wiecie, to taki dzień kiedy myśli się o sensie istnienia i użala się przed samym sobą nad swoim życiem. I nawet kiedy zauważa się, co jest źle to nadal nie ma się ochoty na zmiany. Nie ma się ochoty na nic. No może poza śmiercią. Kiedy Luke napisał do blondynki ta miała jeszcze bardziej podły humor niż wcześniej. Dotarło do niej jak beznadziejna jest, że nie ma nawet normalnych znajomych, a ci z Internetu zostawiają ją po kilku dniach. I zrozumiała, że chłopak też ją niedługo zostawi.
SexyPenguin69: Cześć, naleśniczku <3
CzekoladowyNaleśniczek: Kiedy sobie odpuścisz?
SexyPenguin69: ?
Zaśmiała się. Dobrze wiedziała, że za chwilę nie będą utrzymywać kontaktu, a chyba tego potrzebowała.
CzekoladowyNaleśniczek: Kiedy przestaniesz pisać?
SexyPenguin69: Nigdy słońce ;*
Wybuchnęła jeszcze głośniejszym śmiechem.
CzekoladowyNaleśniczek: Ale to nie ma sensu.
SexyPenguin69: Dla mnie ma, kochanie
CzekoladowyNaleśniczek: Po co tracić czas na pisanie z osobą, której się nie zna? Łatwiej przestać teraz, kiedy nawet nie wiesz, jak się nazywam.
Korciło ją, żeby dodać co w stylu „I tak wszyscy umrzemy", ale nie chciała wyjść na depresantkę.
SexyPenguin69: Nie potrzebuję twojego imienia, wiem, że na pewno jest cudowne <3
CzekoladowyNaleśniczek: To koniec, Luke. Zapomnij o mnie.
Nie chciała być znowu raniona. Więc postanowiła, że tym razem to ona będzie tą, która rani.
SexyPenguin69: I zamierzasz tak nagle odejść?
SexyPengiun69: Nie zostawiaj mnie!
SexyPenguin69: Wracaj tutaj!
SexyPenguin69: Dzięki. Myślałem, że jesteś inna.
Po jej policzkach płynęły łzy. Nie chciała przestawać pisać z Luke'iem, ale czuła, że tak musi. Nawet, jeśli jest trudno.
CZYTASZ
who are you? ♦ hemmings [1, 2, 3]
FanficLudzie mają tendencję do myślenia, że jeśli jest dobrze to już tak zostanie. Prawda niestety taka nie jest. Jeśli się ułoży, to w każdej chwili może też się zepsuć. I taka jest chyba kolej rzeczy. Po każdej burzy przychodzi słońce, a po słońcu znowu...