Noc okazała się być dla niej największą z tortur. Cały czas śniła o swoim bracie, który niósł w dłoniach mały, złoty klucz. Próbował otwierać nim wszystkie drzwi, które go otaczały, lecz do żadnych nie pasował. Męczył się tak z nimi aż do samego poranka. Selene otworzyła oczy i z ciężkim oddechem usiadła na łóżku. Przetarła je wierzchem dłoni, ścierając z nich resztki snu. Spojrzała w stronę zegara. Była godzina dziesiąta. Niewiarygodne jak długo spała. Jeszcze nigdy jej się to nie przytrafiło. Szybkim ruchem podniosła się z łóżka i udała w stronę łazienki, by się przyszykować. Nie miała zamiaru nigdzie wychodzić, lecz gdy stanęła przed lustrem stwierdziła, iż musi z kimś porozmawiać. I to szczerze. Dłużej nie zniesie już tych wszystkich niespodziewanych zdarzeń. Postanowiła, że odwiedzi Jane w jej pracy. Nie mogła pojechać do Michaela, ponieważ po ostatniej nocy straciła do niego zaufanie. Z Olivią też nie mogła porozmawiać, gdyż dziewczyna pomimo zadeklarowanej przyjaźni wydawała się być czasem inną osobą niźli Selene ją postrzegała. Dziewczyna szybko uwinęła się ze swymi czynnościami. Zarzuciła na siebie czarną bluzkę z długim rękawem, bez żadnych ozdób, szare jeansy i skórzaną kurtkę. Włosy spięła w wysoki, koński kucyk i wyszła z pokoju. W domu panowała cisza. Nikogo nie było. Selene również nie zamierzała mitrężyć czasu. Zbiegła po schodach i w mgnieniu oka znalazła się na podjeździe obok samochodu, który otrzymała od dziadka. Wsiadła do niego i ruszyła pod budynek, w którym pracowała Jane. Była to jedna z bardziej szanowanych kancelarii prawnych w całym Londynie. Jane bardzo dobrze znała się na takich sprawach, miała wysokie referencje, dlatego Selene nie dziwiła się, iż dostała tę pracę. Niewątpliwe, że Wiktor maczał palce w jej awansie, ale mniejsza z tym, Selene chciała jak najszybciej porozmawiać ze swą opiekunką. Dojechała pod upragniony budynek i zaparkowała samochód w wyznaczonym do tego miejscu. Przebiegła przez ulicę i już stała pod wejściem. Budynek był ogromny i prezentował się naprawdę dobrze. Z wierzchu jego elewacja była może lekko naruszona, lecz Selene była pewna, iż wewnątrz jest bardzo nowoczesny i elegancki. Nie myliła się. Od razu gdy tam weszła powitały ją jasne i przyjemne dla oka barwy, które sprawiały, że pomieszczenie wydawało się lśnić od czystości. Naprzeciwko wejścia znajdowało się dużych rozmiarów biurko, za którym siedziała jakaś nieznajoma kobieta. Selene z uśmiechem na twarzy podeszła do niej. Chciała sprawiać wrażenie uprzejmej.
- Dzień dobry. Zastałam może Jane Parker Townshend?
Kobieta uniosła swą ciemną czuprynę i z uprzejmym wyrazem twarzy powitała przybyłą dziewczynę.
- Dzień dobry, tak, pani Townshend jest w swoim biurze. Jest pani umówiona? - kobieta otworzyła jakiś notes i spojrzała z zaciekawieniem w oczach na Selene.
- Nie, jestem z rodziny Selene Parker Townshend. - dziewczyna wyciągnęła swój dowód, by udowodnić, że nie kłamie. Kobieta uśmiechnęła się serdecznie.
- Pierwsze piętro, ostatni pokój po prawej. - wskazała Selene windę, która znajdowała się po prawej stronie od wejścia i pożegnała wampirzycę z ogromnym uśmiechem na twarzy. Był taki szczery, pomyślała Selene. Od razu polubiła tę kobietę. Wampirzyca udała się w stronę windy i wcisnęła odpowiedni przycisk. Drzwi zaczęły się już zamykać, gdy nagle usłyszała czyjeś wołanie.
- Jeszcze ja!!
Selene przytrzymała drzwi windy. Do środka jak burza wpadł jakiś młody mężczyzna. Była bardzo elegancko ubrany. Miał na sobie bardzo dobrze skrojony i dopasowany do budowy ciała garnitur, białą koszulę i czarny połyskujący krawat. Nie był stary, na oko miał może z dwadzieścia sześć lat, duże niebieskie oczy, czarne, krótko ostrzyżone włosy i szeroki uśmiech na twarzy. Omiótł Selene spojrzeniem swych błękitnych oczu i uśmiechnął się przyjacielsko.
CZYTASZ
NIE SPRZEDAM SWOJEJ DUSZY - Puszka Pandory
Vampire[ZAKOŃCZONA] Moje życie to wielkie kłamstwo. Stek bzdur i oszustw, które doprowadzają do szaleństwa. Nie mogę być sobą. Całe życie udaję kogoś kim nie jestem. Kiedyś słyszałem, że aby być szczęśliwym trzeba nauczyć się kochać. Bzdura... To właśnie...