3.

71 20 12
                                    

******

Choć mroźne powietrze smagało mu twarz, nie czuł zimna. Wewnętrzna wściekłość i zawiść ogrzewały jego serce, gotując krew w żyłach, doprowadzając do nieprzyjemnych skurczy i dreszczy. Zaciskał zęby na cienkiej powłoce papierosa, którego trzymał w ustach, wreszcie przegryzając go. Gdy zorientował się, że do niczego już mu się nie przyda wyrzucił go. Szkoda, że nie mógł tego samego zrobić z Townshendem. Chłopakiem, który wszedł mu w drogę i nie chciał tak łatwo jej opuścić. Nienawidził go. Czekał na rewanż.

- Jednak się pojawił. Chyba zaprzyjaźnił się z tym kapusiem i jego zgrają. Siedzi z nimi przy jednym stoliku.

Wysoki chłopak o niezłych gabarytach z ogoloną do zera głową podszedł do Lucasa wystawiając w jego stronę potężną dłoń. Szatyn zorientował się o co mu chodziło. Popatrzył na niego niechętnie, po czym wyciągnął pogniecioną paczkę papierosów. Wysoki kolega odpalił jednego i mocno się zaciągnął.

- Gdzie?

Z lewej strony Lucasa stał drugi chłopak, który był tak samo podły i zepsuty, jak jego kompani. Jego włosy w jaśniejszym odcieniu, nastroszone powiewały na wietrze. Chytre, małe oczka skanowały twarz olbrzyma.

- Na stołówce. Widziałem ich. Chyba nici z dzisiejszego dręczonka co Lucas? – chłopak bezpośrednio zwrócił się do koleżki, mrużąc przy tym niezbyt bystre oczy.

Drugi zaś zerknął na Lucas gadzim wzrokiem, po czym wykrzywił usta w obleśnym uśmieszku, jakby pod jego czaszką ukrywały się same okropności i plany, jak dokuczyć szkolnej ofierze. Lucas nie patrzył na nich. Jednym uchem wpuszczał to, co do niego mówili, a drugim wypuszczał. Ale jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Jego największy wróg znalazł ochronę w postaci nowego kolegi, którego nie darzył najmilszym uczuciem.

- Jeszcze mnie popamięta. Nie wie z kim zaczął te wojnę... – szatyn zacisnął zęby.

Ciężkim, wypełnionym nienwiścią spojrzeniem patrzył na parking i na przeciwległą ulicę, po której non stop przemieszczały się jakieś samochody. Z nieba zaczął prószyć śnieg. Mimo to chłopak nie miał ochoty wracać do szkoły i patrzeć na roześmianą mordę Christophera, przydupasa Townshenda. Na myśl o tym nazwisku robiło mu się niedobrze.

- Dlaczego nie zaangażujemy w to kumpli twojego brata? Przecież mogliby go nawet zabić gdyby chcieli. No wiesz, tylko jedno słówko i bam! Nie ma kłopotu. Zaatakują go w jakiejś ciemnej uliczce, czy na odludziu i tam spuszczą mu taki wpierdol, że odechce mu się zgrywać dobrą duszyczkę. Mógłbyś się wreszcie zemścić  – głos blondyna wypełnił jad, tak kłujący i przeszywający uszy, iż sam Lucas poczuł się zmęczony wsłuchując się w te słowa.

Skierował głowę i popatrzył na ziomka, który darzył go pełnym niegodziwości uśmiechem.

- Nie będę mieszał w to kumpli mojego brata. Sam sobie z nim poradzę – Lucas rzucił peta i wgniótł go w śnieg.

- Jak? Potrafi się bić. Chyba sami sobie z nim nie poradzimy. No właśnie. Widzę, że te strupy już się goją. Sabine pewnie nie mogła patrzeć na ten poobijany ryj, więc na ten czas znalazła sobie inne zastępswo... – blondyn parsknął bezgłośnym śmiechem, trzęsąc się, jakby dostał napadu drgawek.

Olbrzym zawtórował mu grubym śmiechem, płosząc osiadłe na nagich gałęziach ptaki. Lucas poczuł, że wzbiera w nim jeszcze większa nienawiść. Wcale nie było mu do śmiechu.

- Za to na twój nigdy nie spojrzy, Marcus – szatyn skonstatował wyzywającym tonem, stając twarzą w twarz z blondynem.

- Uuuuuu... – tęgi kumpel zawył, jak wilk do księżyca.

NIE SPRZEDAM SWOJEJ DUSZY - Puszka PandoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz