2.

102 17 8
                                    

********

Latynos głośno westchnął wydychając powietrze przez otwarte usta. Z dłonią podpierającą policzek, z opuszczoną brodą, gładząc krótko przystrzyżone włosy, siedział w tej samej pozycji przez długie piętnaście minut, nie ruszając się ani o milimetr. A jedyne dźwięki jakie wydawał to były właśnie te wspomniane westchnięcia. Coralin zmrużyła oczy, a następnie przeniosła je na postać leżącego (tak leżącego, żadne inne słowo, lepiej nie zobrazowałoby tej sytuacji) na kafeteryjnym stole chłopaka, którego jasna czupryna nastroszyła się pod wpływem elektrycznych impulsów. Postękiwał i pojękiwał wtórując przyjacielowi. Coralin pokręciła głową i przewróciła oczami. Nie potrafiła im współczuć. Sami doprowadzili się do takiego stanu i prosili się o ten los.

- Ledwo żyje. Ale boli mnie głowa....

- Mnie też. Jakby ktoś dźgał mnie tuzinem małych igiełek  – Chris wymruczał we własne splecione dłonie, na których spoczywała jego twarz. Był tak osłabiony po imprezie, iż nawet nie dał rady unieść głowy.

- I chce mi się pić stary. Wychlałbym całą beczkę wody...

- Yhym... – blondyn poruszył głową, a kilka włosków zakołysało się na jego głowie.

Yves przetrał zmęczone oczy. Miał wrażenie, że przejechał po nim czołg, a później przemaszerował jeszcze pułk wojskowych, depcząc go ciężkimi buciorami.

- Chłopcy, chłopcy, chłopcy. Mam nadzieję, że to was czegoś nauczy i na przyszłość będziecie słuchać bardziej racjonalnych osób, czyli na przykład mnie, albo Karinkę. Powiedziałabym, że żal mi tak na was patrzeć, ale byłoby to nieprawdą, więc...

- Tak Coralin. Nie musisz się już nad nami znęcać. Jesteśmy totalnymi półgłówkami – jasnowłosy chłopak uniósł dłoń i machnął nią, by uciszyć dziewczynę. Nie miał ochoty psuć sobie i tak nienajlepszego chumoru.

Coralin uśmiechnęła się w geście wyrażającym triumf. Karina patrzyła na kolegów współczującym wzrokiem

- Na pewno jutro poczujecie się lepiej. Przejdzie, jak każdy kac – uśmiechnęła się do nich miło.

- Dzięki Kari. Twoje słowa to miód na naszego kaca – Latynos wygiął usta w łuk, lecz szybko je wykrzywił. Ból głowy ciągle dawał o sobie znać i nie pozwolił o sobie zapomnieć. Ah to cholerstwo.

- Townshend chyba zdezerterował. Widział go ktoś w ogóle...? – Yves ostrożnie poruszając gałkami ocznymi, jakby obawiał się, że zaraz opuszczą jego oczodoły, powiódł po stołówce.

Dziewczyny pokiwały sprzecznie głowami. Coralin nawet cieszyła się z takiego obrotu spraw. Przynajmniej nie musiała patrzeć na jego wyższość. Wreszcie ktoś, a raczej coś dało mu nauczkę i miała nadzieję, że pozbędzie się choć części tej swojej pyszałkowatości. Karina odwrotnie niż jej koleżanka, trzymała kciuki za kolegę, by jak najszybciej wrócił do szkoły.

- Chyba nie mówisz o mnie. Ja nigdy się nie poddaję.

Zgromadzenie siedzące przy stoliku usłyszało niski, zachrypnięty głos ciemnowłosego chłopaka, na dźwięk którego Karina dostawała gęsiej skórki. Doskonale wiedziała, że to on. Nawet nie musiała patrzeć w jego stronę, a mimo to nie mogła się powstrzymać. Wyglądał cudownie, zresztą jak zawsze. Czarny, prosty podkoszulek leżał na nim, jak na jakimś modelu z okładki. Ciemne włosy uczesne, aczkolwiek wystylizowane w taki sposób, by pozostawały w nieładzie. A może to wiatr i wilgoć tak na nie działały? Nawet jeśli to nie był efekt zamierzony to i tak w oczach brunetki wyglądał nieziemsko. Wszystko w nim było takie... na miejscu, takie niedopisania. Wspaniałe.

NIE SPRZEDAM SWOJEJ DUSZY - Puszka PandoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz