5.

69 19 10
                                    

*****

Zauważyła go. W pierwszej chwili, Drake poczuł dziką rządzę i satysfakcję. Dostrzegła go pośród tych zwałów śniegu, zresztą to nie było trudną sztuką. Podszedł już na tyle blisko, iż bez żadnych zakłóceń mógł słyszeć, jak jej puls przyspiesza, a oddech staje się głębszy i brutalniejszy. Patrzyła na niego rozszerzonymi źrenicami, a w ich głębinach topiło się bezpieczeństwo. Na powierzchnię wypływał strach i obawa o życie. Zawróciła. Pies ujadał, jak szalony, rwąc się do drzwi frontowych. On również był blisko i Drake czuł go bardzo dobrze. Ten numer z telefonem udał mu się, jak nigdy wcześniej. Nie miał jej numeru, a mimo to potrafił sprawić, by urządzenie się uruchomiło, coś nieprawdopodobnego. Z dnia na dzień, odkrywał w sobie coraz to nowsze umiejętności. Śnieg pokrywał jego zziębniętą twarz, tworząc na jej powierzchni białą, lecz w tym czasie ciemną maskę. Nagle odczuł strach, dziwne ukłucie paniki, trwogi, przeszyło go na wskroś, niczym harpun. Czuł jej strach, wręcz czytał jej w myślach i to go wcześniej podniecało, ale teraz ogarnął go dziki szał. Chciała zadzwonić na policję. Przerwać ich cichą zabawę. O nie, nie pozwoli na to. Zbliży się jeszcze bardziej. Poczuje jej oddech. Dotknie jej serca. Pocałuje na dobranoc.

******

Coś złego stało się z telefonem. Akurat w momencie, gdy dziewczyna wykręcała numer, coś trzasnęło, a ze słuchawki posypały się iskry, ocierając się o rozgrzany od emocji policzek dziewczyny. Karina pisnęła, rzuciła słuchawką przed siebie i o mało, co nie potknęła się o odstający róg dywanu. W głowie kotłowało jej się od przeróżnych myśli, przez które przebijała się świadomość nieuchronnej egzekucji. Odnalazł ją, niepostrzeżony i zaprowadzi na drugi koniec rzeki, niczym Charon zmarłe dusze. Nie wiedziała, co jeszcze mogła uczynić, sama pośród ciemności. Noah siedział teraz cichutko w szafie i czekał na jakikolwiek znak z jej strony. Nagle, ni stąd ni zowąd jej suczka, która dotychczas była taka głośna, przestała wydawać dźwięki. 

- Nutelka...  – Karina szepnęła, lecz suczka nie zareagowała, nawet do niej nie przybiegła. Dziewczyna cichutko, na paluszkach przeszła do korytarza i musiała się powstrzymać, żeby nie pisnąć z bólu. Jej psinka z podkulonym ogonkiem i spuszczonym łebkiem, ukrytym między połami futerka, leżała pod schodami i popiskiwała ze strachu. Karina jeszcze nigdy nie widziała swego psa w takim stanie, zatem tak właśnie musiał wyglądać strach. Ona też to czuła. W tym momencie, gdy Karina obserwowała swoją suczkę, usłyszała skrzypienie śniegu na zewnątrz, a może to była tylko jej wyobraźnia? Raczej ciężko byłoby jej usłyszeć coś takiego, lecz dałaby wiarę, że tak właśnie było. Zbliżał się. Niemalże stał już na jej werandzie. Prowadzące do drzwi frontowych schodki, uginały się pod jego ciężarem. Musiał być ciężki, musiał być silny. Brunetka nie zapomniała, ten śliny uścisk na jej szyi i te przepełnione jadem słowa. 

Milcz suko! 

Jakby słyszała je właśnie w tej chwili, zapewne właśnie dzisiejszego wieczoru, doświadczy ich na ponownie, na żywo. Podeszła do drzwi i jeszcze raz sprawdziła zamki, były zamknięte, mimo to, gdzieś w głębi siebie wiedziała, że to nie powstrzyma napastnika. Wejdzie tu, jeśli zechce. Karina zaczęła płakać bezgłośnie, a łzy wylewały się z jej oczu, nieposkromionym potokiem. Skuliła się pod drzwiami i modliła, by wreszcie nadszedł koniec. Jeżeli musi ja zabić, to niech zrobi to teraz, w tej chwili, w tej sekundzie, póki nie czuje już woli walki. Załamała się. Nikt jej nie pomoże. Przypomniała sobie coś. Przecież miała jeszcze komórkę. Nie mogła uwierzyć w to, że o niej zapomniała. Odczuła ulgę, choć jej koszmar nie dobiegł końca. Uniosła się z ziemi i cały czas obserwując drzwi, weszła do kuchni. Wewnątrz było zimniej niż zazwyczaj, jakby ktoś przeklną to miejsce, zamienił w krainę lodu. Dziewczyna zapomniała w roztarganiu założyć kapci, dlatego teraz musiała zmagać się z nieprzyjemnym zimnem, drażniącym jej stopy. Ale ten chłód nawet tak bardzo jej nie przeszkadzał, liczyło się to, by znaleźć komórkę. Wreszcie ją dopadła, leżała obok zlewu, tam gdzie wcześniej ją położyła. Szybko ją wzięła i nie mogąc powstrzymać głupiego odruchu, wyjrzała na zewnątrz. Prócz grubych płatków śniegu spadających z nieba, znajomych domów, ośnieżonych chodników oraz krzewów, nie zauważyła żadnego człowieka (czy czyhającego na nią opryszka). Mimo to, wciąż nie czuła się bezpieczna. Skierowała się w stronę wyjścia, uderzając udem o metalową część barowego krzesła. Zapewne jutro będzie miała dużego siniaka, ale wcale nie przejmowała się tym. W momencie, w którym zdajesz sobie sprawę, że prowadzisz grę na śmierć i życie, nic innego już się nie liczy. Czmychnęła cichutko na schody, wybrała numer na policję i oczekiwała na połączenie. Był sygnał. Podziękowała Bogu, za to, że nadal nad nią czuwał, ale po kilku sygnałach jej komórka po prostu się wyłączyła, mimo, że miała naładowaną baterię do pełna. Krzyknęła w myślach. Co do cholery działo się z tymi telefonami?! Zamarła. Oddech uwiązł jej w gardle i nie potrafił odnaleźć drogi na zewnątrz. Ktoś stał przed jej drzwiami i.... drapał? Prawdopodobnie wydrapywał coś na ich powierzchni. Brunetka była niezdolna do poruszenia się, więc tylko czekała, czekała na to, co nastąpi. Ten dziwny dźwięk trwał przez kilka dobrych minut, a dla Kariny była to wieczność. Pies ani trochę się nie poruszył, pozostawiając w dziwnym stanie odrętwienia. Drapanie ucichło. Brunetka siedziała skulona na schodach, przyciskając zimne dłonie do uszu. Z oczu wypływały jej łzy, a w głowie roiło się od najgorszych myśli, kąsających niczym dzikie węże wszystko, co było dobre i pragnęło w niej przetrwać. Kiedyś ten horror musiał się skończyć, mocno w to wierzyła, trzymała się kurczowo tej ostatniej nici nadziei, która w niej przetrwała. Wzniosła oczy, ku górze i w tej właśnie chwili do jej uszu dotarł słodki dźwięk. Dźwięk obwieszczający nadejście pomocy. Syreny policyjne wyły coraz głośniej, tym samym zdradzając coraz to bliższe położenie. Mimo tej radości i szczęścia Karina nie mogła ruszyć się z miejsca. Wciąż tkwiła w chorym przeświadczeniu, iż nocny dręczyciel nadal stoi przed drzwiami i tylko czeka, aż mu otworzy. Wtedy on wyciągnie długo skrywany sztylet i rozetnie jej gardło na pół. Ta myśl nią wstrząsnęła. Powoli zaczęła dochodzić do siebie, a dźwięki docierające z policyjnych radiowozów zdawały się być głośniejsze, lecz jakieś takie przytłumione, jakby dziewczyna znajdowała się w próżni, wypełnionej wodą. Jedno łupnięcie w drzwi, drugie łupnięcie. Ktoś dobijał się do środka, lecz dziewczyna nie była w stanie podnieść się z podłogi i otworzyć. Zamiast tego, zakryła twarz dłońmi i zaczęła płakać. Umięśniony mężczyzna, w munduru policjanta na służbie, jednym dobrze wymierzonym kopniakiem, wywarzył drzwi i wbiegł do środka, a za nim jeszcze kilku innych funkcjonariuszy. Oświetlili pomieszczenie latarkami. Pierwsze, co rzuciło im się w oczy, to skulona na schodach dziewczyna, która wydawała z siebie zduszone jęki, a jej płacz tak histeryczny, powodował gęsią skórkę, nawet u największych twardzieli wśród policyjnej ekipy. Jeden z funkcjonariuszy ośmielił się podejść do brunetki, reszta zajęła się innymi pomieszczeniami, znajdującymi na parterze. 

NIE SPRZEDAM SWOJEJ DUSZY - Puszka PandoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz