2.

99 21 11
                                    

*****

Ostatnim razem zapomniał zostawić tę cholerną torbę z cuchnącymi, przepoconymi ciuchami blondaska, dlatego ponownie (z własnej dobrej woli) musiał tłuc się po zajęciach do tego zakichanego szpitala i oglądać twarz braciszka (zaraz zwymiotuje). Pluł sobie w brodę i zastanawiał się, skąd u niego nagle tyle empatii i dobroci względem drugiej istoty. Jasnowłosy kolega winien być dla Drake'a niczym innym jak chodzącą przekąską, lub świnką czekającą na rzeź. W gruncie rzeczy młody wampir wciąż tak postrzegał ludzi i rżał ze śmiechu, gdy w telewizji, bądź w Internecie spotykał się z obrazem wampirów, jawiących się jako geje z wyżelowanymi włosami postawionymi na kogucika, bądź w eleganckim, schludnym, czasem zbyt modnym ubraniu. Drake za każdym razem krzywił się na te widoki, zniekształcając twarz. Dzisiejszego dnia, dobry humor całkowicie go opuścił. Na pierwszy plan wysunęła się wredność, kłótliwość i zgrzytliwość. Brunet wkroczył odważnym krokiem do szpitala i omiótł jego wnętrze wściekłym wzrokiem. Od ostatniego wieczoru nic się nie zmieniło. Ściany nadal były pomalowane na ten nudny biały kolor. 

Czy w każdym szpitalu, ściany muszą być białe, jak zębiska wściekłego psa?

Plastikowe krzesełka ułożone w jeden rząd, stały pod ścianą, czekając aż ktoś usadowi na nich swój tyłek. 

Ach! Wy mali zboczeńcy!

A pielęgniarka w białym fartuszku, i równie białą (czy nie za dużo tego białego?) opaską wpiętą w gęste włosy o barwie hebanu, siedziała sobie spokojnie i przeglądała jakiś kolorowy magazyn. Drake podszedł do kontuaru z wymalowaną pogardą na twarzy i w oczach. Miał ochotę zwrócić jej uwagę, iż szpital jest od tego, by dbać o chorych, zbolałych i umierających pacjentów, lecz w porę zorientował się, iż ma to głęboko w dupie. Oby, jak najszybciej dopadł Michaela i już go tu nie było. Odchrząknął, tym samym zwracając uwagę siedzącej za ladą kobiety. Nie była stara, miała około trzydziestu lat, włosy upięte w grubego koka i życzliwe szare oczy, barwą przypominające rybie. Na widok Drake'a lekko rozwarły się ze zdumienia. Rozpoznała go. Chłopak zaledwie wczoraj był tu z jeszcze innym młodzieńcem, którego odtransportowali do szpitalnej sali. 

- Szukam doktora Townshenda.

Kobieta obdarzyła go miłym uśmiechem. 

-Jest pan umówiony na wizytę?  – zapytała łagodnie i przełknęła ślinę, jak czyni się to przy przełykaniu pożywienia. Słowa te były dla niej chlebem powszednim.

- Nie, jestem jego bratem. Potrzebuję się z nim widzieć. Mam coś dla niego  – chłopak położył sportową torbę na kontuarze, po czym skinął w jej kierunku, zwracając uwagę kobiety właśnie na ten przedmiot. Na jej ustach zagościł jeszcze szerszy uśmiech, taki jakby za szeroki, aż Drake obawiał się, że zaraz wyskoczy zza tej lady, niczym diabełek z pudełka i w opętańczym szale wyciągnie tasak, by go zadźgać. Tak, niebezpieczeństwo czaiło się wszędzie, nawet tutaj w takim z pozoru wyglądającym na normalne i bezpieczne miejsce. 

A jednak, śmierć chowa się wszędzie i nie da się przed nią uciec. To nie zabawa w chowanego Drake'u. 

Chłopak pomyślał, że z dnia na dzień nawiedzają go coraz to gorsze i bardziej zbzikowane myśli. 

- Dobrze. Doktor Michael ma teraz przerwę jest w swoim gabinecie na trzecim piętrze. Proszę kierować się plakietkami.

- Dziękuję – wyrzekł te słowa ledwo słyszalnym szeptem, po czym nie patrząc na kobietę zabrał torbę i udał się w stronę windy. Ona natomiast śledziła go wzrokiem, aż do momentu, w którym chłopak zniknął za jedną ze ścian. Podparła głowę na ręce, a następnie odpłynęła w stronę krainy marzeń, gdzie manicure hybrydowy odgrywał pierwszą rolę. Drake w tym czasie znalazł już windę i spokojnie jechał sobie na górę. Winda poruszała się bardzo powolnym tempem, wprawiając wampira w jeszcze większą irytację. 

NIE SPRZEDAM SWOJEJ DUSZY - Puszka PandoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz