4.

80 20 22
                                    

*****

Biały, połyskujący w świetle ulicznych lamp, bądź księżyca koc opatulał chodniki, drogi, budynki, drzewa, okrywając szczelnie i chroniąc przed porywistym, dokuczliwym wiatrem. Był już drugi tydzień grudnia. Wigilia, Boże Narodzenie, świąteczny czas zbliżał się coraz większymi krokami. Pogoda robiła swoje, by dotrzymać tępa nadciągającym świętom oraz zapewnić mieszkańcom Londynu magicznego uroku, wypełniającego każdy brytyjski dom. Zewsząd dochodziły gromkie salwy i odgłosy, wieszczące nadejście kolejnych, takich samych, nudnych, jak flaki z olejem, a może i nawet nudniejszych świąt. Co roku to samo. Sklepy wypchane po brzegi kiczowatymi, kolorowymi wstążkami i prezencikami, zachęcającymi potencjalnych klientów do zrealizowania transakcji zakupowych w danym sklepie, no bo przecież bez prezentów nie ma mowy o żadnym świętowaniu. Ulice, rynki, przystrajane białymi, złotymi oraz kolorowymi lampeczkami, połyskującymi w mroku i wręcz krzyczącymi: Patrzcie mili, jakiż ten czas jest cudowny! Ludzie w kretyńskich czapkach i strojach wyjdą na ulicę, śpiewając kolędy o narodzeniu Pana, inni zaś wsłuchani w radio, bądź wpatrzeni w telewizję (w której już na tę chwilę roiło się od reklam mówiących, nie zapomnij o zbliżających się świętach! Jakby rodzaj ludzki posiadał coś w sobie ze złotej rybki i resetował pamięć, co trzy sekundy) spędzą mile czas w rodzinnym gronie. Może ktoś odwiedzi swych bliskich, mieszkających na drugim końcu świata? A może właśnie, ktoś kogo nie widzieli już od dłuższego czasu, pojawi się w ich drzwiach? Może będzie to ktoś, kogo nigdy wcześniej nie poznali, jednakowoż te chwile wymagały tego, by pomagać potrzebującym oraz ubogim. A gdy wszystko dobiegnie końca i ludzkie mumie otrząsnął się ze świątecznego letargu, powrócą do wcześniejszych zajęć i zapomną o tym, że ludzie są kimś więcej niż tylko skórą wypełnioną kośćmi, mięśniami oraz krwią. Że to również istoty posiadające uczucia, rozum, ale kto by się tym przejmował, to nie jest teraz najważniejsze. Cynizm czaił się wszędzie, wyzierał z każdej wystawy, wesołego trajkotania, śpiewu, ludzkiej postawy, szczerzący się, o pokrzywionej twarzy, wołał, iż to tylko taka gra, ukazująca nierówności czające się wśród społeczeństwa. Ja mam więcej, ty masz mniej i nigdy nie będziesz miał tego, co ja. Do widzenia. Drake nie znosił tego wszystkiego. Trzymał się z daleka od sklepowych witryn, od tych debilnych piosenek typu Last Christmas. Zamykał oczy, gdy w pobliżu dostrzegał choć najmniejszą lampeczkę, zawieszoną na przydrożnej latarni, a mijając rozśpiewanych (lub w większości przypadków rozwrzeszczanych) ludzi, gromił ich nieprzychylnym spojrzenie i szybko się oddalał. Tak bardzo nie cierpiał owego świętowania. A myśl, że miałby przebywać przez cały ten okres w towarzystwie rodziny (która tak naprawdę nie była jego prawdziwą rodziną), doprowadzała go do skrajności emocjonalnej i szewskiej furii. Nienawidził tego gówna opakowanego w ładny, lśniący papierek. Już wkrótce, ponownie będzie musiał się z nim zmierzyć. Lecz teraz nie zamierzał katować się okropnymi wizjami i przemyśleniami na temat potwornych świąt z jego udziałem. Skupił wszystkie swe myśli na dziewczynie, która właśnie stała przed zlewem i zmywała naczynia po wieczornej kolacji. Drake doskonale ją widział, gdyż rolety w oknach podsunięte były do samej góry, a cienka firanka odsunięta w bok umożliwiała swobodną obserwację, takiemu maniakowi jak on. Chociaż, gdyby zapewne był właścicielem ludzkich, słabych oczu nie byłby w stanie ujrzeć jej tak wyraźnie z tej odległości. Nie zbliżał się blisko. Obawiał się kundla, że znów narobi harmidru i tym samym wypłoszy brunetkę. Bał się oskarżycielskich spojrzeń ludzkich oczu, którzy na pewno nie zrozumieliby motywów nim kierujących, tego co czuje w głębi swej duszy, co przeżywa. Nikogo to nie obchodziło, dla innych liczyło się tylko to, iż jego zachowanie i czyny, zakrawały o przestępstwo. Trzymał się, jak najdalej od jej domu, niezauważony, skulony pod jednym z żywopłotów, patrzył. Śnieg coraz gęściej ścielił się na jego czarnym kapturze, tworząc zabawnie wyglądającą białą górkę. Zielony dotychczas krzaczek, również przeistoczył się w zimną, puchatą baryłkę. Brunet ani drgnął, nawet wtedy, gdy zimny powiew wiatru sypnął mu śnieżną zaspą w twarz, wciąż tam klęczał i czujnym wzrokiem przypatrywał się oknom, za którymi czaiła się postać dziewczyny. Miał już całe mokre kolana, zimno przedzierało się do środka, lecz nie było w stanie pojmać i utemperować jego skóry, już i tak zszarganej od zimna i trudów życia. Nie było w stanie pojąć jej za niewolnika. Nie czuł chłodu, mrozu, czy niewygody. Było mu dobrze, bo ona tam była. Znajdowała się tak blisko. W dodatku była prawie że sama. Jej rodzice gdzieś wyjechali. Został z nią młodszy brat, który nie był dla młodego wampira żadną przeszkodą. Gdyby Drake chciał, mógłby po prostu wejść do tego domu i spełnić swe ukryte marzenia, jednakże powstrzymywał się resztką zdrowego rozsądku i czekał. Rozum topniał w oczach, ustępując miejsca szaleństwu, które coraz częściej odzywało się w jego głowie i prosiło o dostęp. Niebieskooka brunetka niczego nieświadoma, spokojnie zmywała sobie naczynia. Drake był ciekaw, o czym myślała w tym momencie. Czy choć przez ułamek sekundy, przez jej wspomnienia przeleciała jego twarz? Wiatr płaczliwym tonem, zawodził wśród miedzianych i aluminiowych rynien, a Drake wiedział, iż pragnienia i marzenia czasem się spełniają.

NIE SPRZEDAM SWOJEJ DUSZY - Puszka PandoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz