2.

91 20 8
                                    

*****

- Ale jestem dzisiaj głodny stary. Nie zjadłem śniadania. Mój młodszy bracholek pożarł wszystkie płatki, jakie mieliśmy w kuchni. Moich też nie oszczędził. Jestem poruszony – Yves uczynił minę człowieka cierpiącego wewnętrznie i do tego jeszcze bardzo głodnego. Jego brzuch wygrywał najróżniejsze melodie, przechodząc od bardziej subtelnych, delikatnych, cichych brzmień, do potężnych, ryczących odgłosów, przywodzących na myśl rozwścieczonego smoka, ukrytego w skalistej jamie. 

-Ty zawsze jesteś głodny Yves. Powiedz, gdzie ty to mieścisz?  – Jennifer obrzuciła chłopaka trochę pretensjonalnym spojrzeniem, mówiącym chciałabym tyle jeść i nie tyć. Yves miał to szczęście, iż jako chłopiec nie bardzo przejmował się kwestiami związanymi z figurą. Uważał, iż jego waga i wygląd są proporcjonalne do zajebistości i zdrowego humoru, który w sobie nosił i tryskał nim na wszystkie strony, jak wulkan uwalniający ze swego wnętrza gorącą magmę. 

- Jeszcze chwila Yves, dasz radę. Już jesteśmy na stołówce, zamówimy jakieś super żarcie  – Chris jak na dobrego przyjaciela przystało próbował pocieszyć Latynosa, wciąż markotnego z powodu pustego i burczącego brzucha. Znajomi zawitali już do szkolnej kafeterii, wewnątrz której ściany lśniły od czystości i połysku, a podłoga śliska, jak przetłuszczone włosy, odbijała białe światło jarzeniówek. Pięcioro przyjaciół znalazło stolik, przy którym zazwyczaj siadywali i zajęli miejsca. 

- Boże, zaraz umrę  – krótko przystrzyżony brunet objął ręką swój brzuch z wnętrza którego dobyło się głośne burknięcie. Yves skrzywił się i pogładził po brzuchu. 

- No nie wierzę, ale wy wymyślacie. Yves ogarnij się, od takiego głodu nie umrzesz – Coralin prychnęła na uwagę Yvesa.

- A biedne dzieci w Afryce? One umierają z głodu...

- Ma rację – blondyn wtrącił się do rozmowy, wydychając powietrze buzią. Mówił trochę przez nos, przez co jego głos wydawał się być trochę śmieszny. Coralin nie potrafiła gromić wzrokiem tych głupków, byli dla niej kimś na wzór rodziny. 

- Skoro tacy głodni to biegnijcie i zamówcie nam coś do jedzenia.

- Tak jest! Yves idziemy.

Chłopcy ruszyli ramię w ramę w stronę lady, niczym dwóch muszkieterów, a po chwili w drodze powrotnej dołączył do nich Daniel (czyli trzeci zagubiony muszkieter), który z szerokim, jak na niego przystało, uśmiechem na ustach szedł w stronę dziewczyn. Grzecznie się z nimi przywitał i zajął miejsce obok Kariny, która ucieszyła się na jego widok. 

- Jak z nosem? Nie boli już?  – Coralin skierowała troskliwe pytanie w stronę chłopaka o zbożowych włosach, badając go przy tym wzrokiem. Chris włożył kęs potrawy do buzi, powolutku ją przeżuł, co jakiś czas otwierając usta, by nabrać powietrza, po czym odpowiedział blondynce na zadane mu pytanie. 

- Już nie boli. Na całe szczęście to nie było poważne złamanie, więc mogę normalnie funkcjonować.

- Coralin ma się o co martwić. Kto pocieszałby ją w długie i zimne wieczory?  – Yves oderwał swój wzrok od talerza i przeniósł go na kumpla, zabawnie poruszając brwiami. Chris oraz cała paczka roześmiali się.

- Głupol  – wtrąciła się Jennifer, uderzając w bok rozbawionego reakcją przyjaciela Latynosa. 

- A propos pocieszania. Coralin mam dla ciebie złą wiadomość. Chyba będziemy musieli przenieść się do ciebie, no wiesz z czym... okazuje się, że mój dom ma uszy, a co gorsze oczy. Nie wiem, jak to się dzieje nie pytaj, ale to diabelskie nasienie wie o nas wszystko.

NIE SPRZEDAM SWOJEJ DUSZY - Puszka PandoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz