Mała dziewczynka o ciemnych, skołtunionych włosach, patrzyła mglistym i przerażonym wzrokiem na otaczających ją ludzi. Z jej oczu wypływał tak potężny strumień łez, iż nawet sam Bóg nie byłby w stanie go powstrzymać. Dziewczynka doskonale wiedziała dokąd zmierza owy wagon, w którym znalazła się wraz z rodziną. Mocniej wtuliła się w nogę stojącego obok niej, młodego mężczyzny i objęła ją kurczowo swoimi małymi, brudnymi rączkami. Młodzieniec poczuł, że jego mała siostrzyczka się niepokoi. Pogładził dziewczynkę po włosach i pozwolił jej, by otoczyła go jeszcze większą czułością.
- Boję się braciszku...
Głos małej Żydówki był cichy i drżący, jakby bała się, że wróg mógłby posłyszeć jej słowa. Niemniej jednak, był bardzo dobrze słyszalny dla młodego mężczyzny stojącego obok niej.
- Nie bój się, jesteśmy razem, nie pozwolę Cię skrzywdzić...
Chłopak poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Lekko przygryzł dolną wargę, by pohamować krople, które usilnie próbowały wydostać się spod ciężkich i zmęczonych powiek.
- Czy spotkamy tam tatusia..? - dziewczynka uniosła swą małą główkę i spojrzała na młodzieńca z dziecinną nadzieją, iskrzącą się w oczach.
- Tak, znów będziemy razem...
Okłamałeś ją.
Jakiś głos w głowie młodego chłopaka nie dawał mu spokoju. Ciągle rozprawiał o najgorszych kwestiach. Młodzieniec wiedział, że ten głos nie należy do dobrego duszka, czy chociażby do sumienia, lecz do samego diabła, jego słowa, nawet w najmniejszej części nie były podszyte światłem.
- Znów będziemy razem...
Jego usta poruszały się w rytm słów, lecz żaden dźwięk z nich nie uchodził. Zrezygnowanym wzrokiem powiódł po tłumie osób, które towarzyszyły mu i jego rodzinie w tej ostatniej podróży. Niektórych znał z widzenia, inni zaś byli dla niego tylko nieznajomymi, którzy mieli dzielić z nim los ofiary.
Ofiara, bezlitosny kat, jesteś ofiarą....
Te słowa dudniły mu w głowie, przyprawiając o mdłości. Powietrze w wagonie było coraz cięższe i gorętsze, przesiąknięte strachem, bólem, cierpieniem i rozpaczą. Młody chłopak z trudem nabierał oddech. Ta zamknięta, poruszająca się trumna, nie pozwalała nawet najmniejszemu promykowi światła, przedrzeć się przez tą okropną, czarną, drewnianą skorupę. Ludzie wyli i jęczeli z rozpaczy. Każde z osobna wiedziało jaki czeka ich los, po opuszczeniu tego transportu, to była podróż tylko w jedną stronę, z biletem do piekła. Wagon, który dotychczas poruszał się jednostajnym ruchem po szynach, zaczął zwalniać, by po chwili całkowicie się zatrzymać. Wewnątrz zapanowała wrzawa i poruszenie.
- Nie pozwól, by nas rozdzielono... - kobieta, która dotychczas na pozór zachowywała się biernie, z żarem w głosie wyrzuciła te słowa w panujący wokół niej mrok. Ich odbiorca obdarzył kobietę wystraszonym wzrokiem, jednakowoż milczał. Jeszcze mocniej przytulił do swej nogi małą dziewczynkę. Nie dając uprzedniego znaku, zbitka desek, która pełniła funkcję drzwi, otworzyła się z hukiem. Do wnętrza dostało się upragnione i długo wyczekiwane przez stłoczonych ludzi, powietrze. Młody Żyd zmrużył oczy i wykrzywił usta. Wyglądało to tak, jakby próbował ochronić się przed światłem, które raniło oczy, przyzwyczajone do panującego mroku. Poczuł, jak ktoś łapie go za dłoń i mocno ją ściska. Chłopak spojrzał na młodą, bladą dziewczynę, która patrzyła prosto przed siebie, nie zważając na innych ludzi.
- Ruszcie się....! - barczysty mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, krzyknął w obcym języku, w stronę zgromadzonych ludzi, po czym zaczął kierować ich, a raczej zmuszać, aby wysiedli. Młodzieniec stał jak sparaliżowany, i gdyby nie jego rodacy, zapewne nie byłby w stanie ruszyć się z miejsca. Niestety, jego ciało musiało ustąpić pod naporem ludzkich, wychudzonych postur.
CZYTASZ
NIE SPRZEDAM SWOJEJ DUSZY - Puszka Pandory
Vampire[ZAKOŃCZONA] Moje życie to wielkie kłamstwo. Stek bzdur i oszustw, które doprowadzają do szaleństwa. Nie mogę być sobą. Całe życie udaję kogoś kim nie jestem. Kiedyś słyszałem, że aby być szczęśliwym trzeba nauczyć się kochać. Bzdura... To właśnie...