Rozdział 1

1.4K 37 2
                                    

Na dworze padało.

Gdy byłam dzieckiem kochałam deszcz, uwielbiałam skakać przez kałuże. Do dziś pamiętam różowe gumowce w fioletowo i czerwone kropki, które rodzice kupili mi, gdy miałam pięć lat.

Jednak zaczęłam chodzić do liceum i wszystko się zmieniło. Zapomniałam wówczas o zabawie i zaczęłam dbać o wizerunek. Jako przewodnicząca szkoły i grupy najbardziej popularnych uczniów musiałam wiedzieć jak się ubierać i z kim się zadawać. Dlatego moim chłopakiem był kapitan drużyny futbolowej, Adam Sparks. Największy przystojniak wśród uczniów, ale typowy mięśniak, z którym o niczym nie da się z nim porozmawiać na poważnie.

"Boże, tak bardzo chciałabym wyłączyć rozum!"

Nie chciałam wspominać i rozmyślać nad pustym życiem. Mam już osiemnaście lat, a jeszcze nic nie osiągnęłam.

Wzięłam głęboki oddech.

"Muszę zacząć skupiać się na czymś innym."

Krople chłodnego deszczu spływały rześko po rozpalonych policzkach. Może dzięki temu nikt nie zauważy, że z deszczem mieszają się moje słonawe łzy.

Szarość obecnego dziś świata znacznie potęgowało gęste zachmurzenie, a ulice mokre od deszczu były jak lustra. Błyszczały, odbijając światła reflektorów przejeżdżających obok samochodów.

Nie zauważyłam nawet kiedy weszłam na pasy, prosto pod koła jadącego pojazdu.

Kierowa czarnego Forda jechał na tyle ostrożnie, że zdążył zahamować i tylko delikatnie mnie uderzył, niestety mimo to i tak upadłam wprost do sporej kałuży.

Reflektory oślepiały mnie tak, że nie byłam w stanie zobaczyć nic prócz jasnego światła. Deszcz głośno dudnił, odbijając się od metalowej maski i mimo tego hałasu zdołałam usłyszeć otwieranie drzwi. Zaraz potem strugę światła przeszyła ciemna postać mężczyzny, który podbiegł do mnie, ujął mą twarz w delikatne, ciepłe dłonie i odezwał się, uwalniając przy tym cudowne męskie tony.

- Wszystko w porządku? - spytał.

Gdy nareszcie oczy przystosowały się do panujących wokół warunków, ujrzałam piękne zielono-brązowe oczy mężczyzny. Pierwsze kolory, które dotarły do mnie od nastania szarości i...

...nadal jedyne.

- Możesz mówić? - wyczuwalna w jego głosie panika, narastała z każdym wypowiedzianym słowem.

- Tak - wyszeptałam.

- Jak masz na imię?

- Rosemary Black.

- Wiesz, który dzisiaj dzień? - nie przerywał przesłuchania i cały czas intensywnie się we mnie wpatrywał...

...ja z resztą w niego również.

- Dwudziesty pierwszy października.

- Umiesz wstać?

- Tak, chyba tak.

Obcy mężczyzna podał mi dłoń i pomógł mi podnieść się z kałuży, a zaraz potem zaproponował, że odwiezie mnie do domu, ale odmówiłam.

- Nie trzeba. Naprawdę, mieszkam czterysta metrów stąd - wyznałam. - Dziękuję za pomoc i przepraszam, powinnam być ostrożniejsza wchodząc na pasy.

- Nie zaprzeczę, ale ja też powinienem bardziej uważać w taką pogodę - uśmiechnął się odrobinę, co przyprawiło mnie o dreszcz. - Może jednak cię odwiozę, strasznie pada, a ty zmarzłaś. Przepraszam, pani zapewne zmarzła.

Jak mogłam się domyślić, właściciel najpiękniejszych oczu musiał błędnie zinterpretować moje dreszcze, bo zdecydowanie nie były one spowodowane chłodem.

- Nie trzeba, naprawdę i proszę mi mówić po imieniu.

- Dobrze Rosemary, to może w takim razie i ja się przedstawię, jestem Robert Blackwell - ponieważ moje dłonie wciąż znajdowały się w jego, delikatnie zacisnął uścisk.

- Miło mi pana poznać - i ja się uśmiechnęłam.

- To może cię chociaż odprowadzę. Na wszelki wypadek, gdyby zrobiło ci się słabo.

- No dobrze, ale co z autem? Chyba nie zostawi go pan na środku ulicy.

- Masz rację.

Poczekałam kilka minut, aż mężczyzna zjedzie trochę na pobocze, tak by nie blokować niewielkiego dziś ruchu i wyłączył silnik, a po chwili dołączył do mnie i spokojnie ruszyliśmy w stronę mojego domu.

- Przeze mnie będzie pan cały mokry - stwierdziłam.

- Nie szkodzi, lubię deszcz i proszę skończ z tym panem.

- Dobrze Robercie - uśmiechnęłam się szerzej.

- Niestety Rosemary, nie posiadam również czegoś takiego jak parasolka, więc nie mogłem ci jej zaproponować - wyznał lekko się śmiejąc.

- Nie szkodzi, mi to nie przeszkadza, a krople są orzeźwiające - wyznałam i w tej samej chwili podeszliśmy pod drzwi mojego domu. - Poza tym Rose, nie Rosemary.

- Rozumiem Rose - nagle w jego spojrzeniu coś się zmieniło, nie wiem tylko dlaczego. - Stwierdzenie, że deszcz jest orzeźwiający, to dość odważne słowa jak na to, że jest październik i to raczej chłodny. Nie uważasz?

- Nie, zdecydowanie nie - wyznałam śmiejąc się. - Zwłaszcza, że lubię zimno.

- Tak, to wszystko wyjaśnia - i jego uśmiech zgasł, gdy tylko dokończył zdanie. - Do widzenia Rose. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

- Ja również mam taką nadzieję. Dziękuję za odprowadzenie.

- Polecam ciepłą herbatę z cytryną i imbirem? - stwierdził schodząc z werandy.

- Słucham?

- Żebyś się nie rozchorowała. Profilaktycznie - posłał mi ostatni uśmiech, odwrócił się i odszedł.

A ja zostałam sama na ganku w kałuży wody.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz