Rozdział 28

666 23 0
                                    

Całą niedzielę ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu pisałam z Robertem. Było to takie naturalne, bez poważnych pytań, bez poruszania nieprzyjemnych tematów, po prostu opisywaliśmy to co robimy, by nieco się zbliżyć, a przynajmniej wywołać wrażenie spędzania z sobą czasu.

Robert:

Co robisz?

Odezwał się po dłuższej chwili.

Ja:

Ubieram buty.
A ty?

Robert:

Właśnie wychodzę z domu.

Ja:

Po co?

Robert:

Idę do sklepu. A ty po co ubierasz buty?

Ja:

Bo idę na spacer do parku, wyszło słońce, a ja chcę się przewietrzyć.

Robert:

Może też pójdę się przejść, nie będę wsiadał do auta.

Ja:

Naprawdę bardzo dobry pomysł.

Robert:

Rose, nie kpij ze mnie.

Ja:

Nie kpię, po prostu stwierdzam fakt.

Musiałam przejść dość ruchliwy kawałek ulicy, więc nie miałam jak sprawdzić wiadomości. Gdy weszłam do parku i spojrzałam na telefon, ten widok nieco mnie zszokował.

Pięć nieodebranych wiadomości w zaledwie kilka minut.

Robert:

Może nie, ale czuję, że się śmiejesz.
Rose?
Jeśli to ma byś jakiś rodzaj kary, to podziałało.
To nie jest śmieszne, odezwij się.
Zaczynam się martwić.

Ja:

Robert, spokojnie, ja tylko przechodziłam przez ulicę.

Robert:

No nareszcie, wiesz jak się bałem?

Ja:

W sumie zawsze mogłeś jednak jechać autem i mnie potrącić.
Po raz drugi.

Robert:

Hahaha, bardzo śmieszne.

Ja:

Ja się śmieje.

Nim weszłam w głąb parku skierowałam się do "Cafe Rose." Znów nie odpisywałam Robertowi więc podejrzewałam, że będę mieć kilka nieodebranych wiadomości.

W kawiarni na kasie stała Suzan, więc mogłam liczyć na szybką i miłą obsługę.

- Cześć Suzan, miło cię widzieć.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz