Rozdział 108

376 13 0
                                    

Po jedenastu godzinach lotu nareszcie wylądowaliśmy w pięknym, starym mieście moich dziadków.

Mieszkaliśmy w przytulnym hotelu, w którym dostaliśmy pokój z widokiem na ogród botaniczny, po drugiej stronie rzeki Newy. Mieliśmy zostać tu sześć dni zwiedzając, ale ten czas skrócił się do pięciu, z jednego dość konkretnego powodu.

Mianowicie, postanowiliśmy w pierwszej kolejności wypróbować nowe łóżko.

Jednak następnego ranka ruszyliśmy zwiedzać każde miejsce, które widzieliśmy w przewodniku. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć, uwieczniliśmy między innymi Pałac Zimowy, jedno z najciekawszych i najpiękniejszych miejsc, o którym opowiadała mi Mary Ann.

Jadaliśmy w miejscowych restauracjach, poznając oryginalne smaki Rosji. Kilka kawiarni, w których była podawana moja ulubiona kawa, zasłużyło na medal.

Pod koniec naszej wspólnej wycieczki zwiedzaliśmy zakamarki starego miasta i niespodziewanie na widok jednego z domów stanęłam jak wryta.

- Rose, co się stało?

- To, to ten dom - wyszeptałam.

- Dom twoich dziadków?

- Tak właśnie wyglądał.

Podeszłam do skrzynki na listy i przeczytałam nazwisko na niej widniejące. Było na niej napisane "Black" po rosyjsku.

- Może to przypadek, ale to ich rodzinny dom.

- Znasz cyrylicę?

- Jako tako - wyznałam z uśmiechem. - Dziękuję, że mogłam tu być.

Popatrzyłam na budynek jeszcze przez chwilę, a później ruszyliśmy w stronę hotelu.

W ostatni wieczór postanowiliśmy zobaczyć zachód słońca nad zatoką.

Wybraliśmy jedną z ławek, rozsiedliśmy się wygodnie i wtuleni w siebie obserwowaliśmy, jak pomarańczowa tarcza znika w granatowej wodzie, otoczona różem i resztkami błękitu.

- Nie uważasz, że truskawki, bagietka i szampan pasowałyby bardziej do wieczoru nad Sekwaną w Paryżu? - spytałam z uśmiechem.

- Takie dodatki pasują do tego widoku i ciebie, niezależnie czy to Paryż, Sankt Petersburg, Fiston czy Bridges.

- Kocham cię - wyznałam.

- Ja również cię kocham i... - wyciągnął pudełko z kieszeni - mam dla ciebie prezent urodzinowy. Spóźniony, ale chciałem ci go wręczyć w ostatni dzień pobytu tu.

- Co to?

- Otwórz - zaczął. - Wiem, że zadręczałaś się zgubieniem naszyjnika ode mnie, ale nie do końca go zgubiłaś.

W kremowym pudełeczku, pod jasną bibułką, znajdował się mój naszyjnik z różą, ale nie był już taki sam. Teraz róża stanowiła wieczko otwieranego medalionu. W środku znajdowały się dwie małe fotografie - jednym z nich było nasze zdjęcie ze ślubu, a na drugim widniała uśmiechnięta buzia małej Mary Ann.

- Również chciałem, byś miała nas przy sobie.

- Dziękuję.

Podałam mu naszyjnik, a ten delikatnie zapiął go na mej szyi, muskając przy tym skórę, co spowodowało ciarki na całych plecach.

- Nie wierzę, że będę musiał czekać kolejny rok, by napić się z tobą szampana - stwierdził wypijając kolejny łyk.

- Takie prawo - westchnęłam. - Na razie delektujmy się chwilą.

- Zgadzam się.

- Właśnie mi się coś przypomniało - stwierdziłam.

- Co?

- Chyba nie przemyślałeś kwestii tortu - zaczęłam - po tygodniu nie wiem, czy będzie jeszcze zjadliwy.

- Miejmy nadzieję, że tak.

Zaśmialiśmy się oboje i powróciliśmy do wpatrywania się w zachód słońca.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz