- Aż trudno uwierzyć, że to już rok - stwierdziłam, zdobiąc tort różową bitą śmietaną.
- Nasza mała córeczka nie jest już taka mała - cicho się zaśmiał.
- Wszystko już przygotowane? - spytałam.
- Tak, tort to ostatnia niezbędna rzecz tej imprezy.
Wczorajszego wieczoru ozdobiliśmy naszą jadalnię białymi i różowymi serpentynami i wszędzie, gdzie to było możliwe, zamieściliśmy balony w tych samych kolorach.
Gdy tylko skończył zdanie, do głowy wpadła mi myśl.
- Robert, gdzie jest Mary Ann? - spytałam ukochanego, bo byłam pewna, a nawet mogłam dać sobie rękę uciąć za to, że przed chwilą przyniósł ją z piętra po popołudniowej drzemce.
- Bawi się - odparł spokojnie.
- Gdzie?
- W salonie - rozejrzał się po pokoju przylegającym do kuchni. - Nie ma jej.
Rzucając wszystko, razem pobiegliśmy do jadalni, a tam nasze dziecko siedziało spokojnie w kącie przeglądając książeczki. Widząc jak wpadamy do pokoju wstała i z wyciągniętymi rączkami podeszła do minie.
- Ma-ma.
Wzięłam małą na ręce.
- Widzisz, czyta książeczki - stwierdził przytulając nas obie.
- Czyta?
- Po swojemu - zaśmialiśmy się, a mała w tym czasie pokiwała głową, odpowiadając na moje pytanie.
- Mu - stwierdziła pokazując krowę w książeczce którą przyniosła.
- Tak, to jest krowa - stwierdziłam. - Chcesz, by tatuś poczytał ci o krówce?
Znów twierdząco pokiwała główką i wyciągnęła rączki tym razem do ojca.
- Chodź, skarbie.
Robert z naszą małą córeczką czytali historię małej krówki w salonie, a ja wróciłam do zdobienia tortu.
Zostało nam pół godziny do przybycia gości więc szybko przebrałam Mary Ann w białą sukienkę w granatowe grochy, a w czarne loki wpięłam jej kokardkę do kompletu.
- Teraz mamusia musi się przebrać - powiedziałam, kładąc małą i jej misia na naszym łóżku.
Szybko włożyłam na siebie sukienkę, którą miałam na walentynkach dwa lata temu, i czarne botki.
Gdy usłyszałam pierwszy dzwonek do drzwi szybko zeszłam z córką na parter. Elegancki jak zawsze Robert witał właśnie przybyłych Samantę i Pita, a za nimi wchodzili również Anna ze Scottem na rękach i Benem.
- Tu jest nasza urodzinowa - Sami kucnęła tuż obok małej Mary Ann, która teraz stała wtulając się w moją nogę.
- Maleńka, przywitaj się z ciocią - zachęciłam ją łagodnie.
Córeczka uśmiechnęła się, puściła moją nogę i zacisnęła uścisk wokół szyi przyjaciółki.
Chwilę później, jak zwykle spóźnieni, przyjechali William, Marie i Meggie.
Po odśpiewaniu piosenki starej jak świat, nasza dziewczynka zatopiła rączki w cieście, na którym dalej paliła się świeczka i zaczęła wcinać malinową masę i różowy biszkopt.
- Wygląda na to, że będziecie musieli się zadowolić tym tortem jednak w formie ciasta - stwierdziłam gasząc świeczkę i kładąc ją na sąsiednim talerzyku.
- Nie mów, że przygotowałaś się na taką sytuację - odezwała się Anna.
- Poniekąd, a tak naprawdę upiekłam trochę za dużo biszkoptu - wyznałam. - Zaraz go przyniosę.
Ustąpiłam miejsca Robertowi, a ten stanął za córką, która siedziała właśnie na stole i niemal całą buzię miała już brudną od kremu i śmietany.
Nie zdążyłam dojść nawet do holu, gdy nagle zakręciło mi się w głowie. Ledwo złapałam się framugi, jednak niewiele to dało, ponieważ kolana miałam już jak z waty.
- Rose? - usłyszałam cichnący głos ukochanego za plecami.
Później usłyszałam trzask w oddali i zapadła ciemność.
***
- Rose! Ocknij się! Rose!
Ciało znów zaczęło reagować. Powoli otworzyłam powieki.
- Och Rose - westchnął i przytulił mnie mocno do siebie.
Leżałam właśnie w jego silnych ramionach na podłodze między jadalnią a holem, a w głębi pokoju słyszałam szloch córeczki.
- Mary Ann? - wyszeptałam.
- Tylko się przestraszyła, gdy upadłaś - wyznał stojący obok nas William.
- Dasz radę wstać? - spytał Robert.
- Tak.
Mąż najpierw pomógł mi usiąść, później sam wstał, by następnie pomóc mnie. Gdy znów stanęłam na własnych nogach, poczułam jeszcze lekkie zawroty i osunęłam się na ukochanego, ten na szczęście złapał mnie w talii.
- Wszystko dobrze? - spytała Anna.
Teraz zauważyłam, że niemalże wszyscy zgromadzili się wokół nas, tylko Scott bawił się w kącie, a Marie uspokajała małą.
- Tak.
- Ma-ma. Ma-ma. Ma-ma - słyszałam, jak córeczka mnie woła.
- Rose, usiądź - stwierdziła teściowa. - Lepiej byś znowu nie zasłabła mając ją na rękach.
- Chodź do mnie, maleńka - wyciągnęłam ręce do nadal płaczącej córeczki.
Gdy tylko przytuliła się do mojej szyi, przestała płakać.
- No już kochanie, spokojnie.
- Rose? - spytała Marie siadając obok mnie, a Robert stanął tuż za moimi plecami.
- Tak?
- Nie jesteś może w ciąży?
- Co? Nie!
- Kochanie - zaczął Robert. - Jesteś pewna?
- Nie jestem w ciąży - stwierdziłam stanowczo.
- Zastanów się. Miałaś ostatnio mdłości? Zawroty głowy?
- Nie.
- Rose, ostatnio prawie nic nie jadasz - stwierdził ostro.
- Po prostu nie mam apetytu. To jeszcze nic nie znaczy...
- Przyjdź do mnie jutro, tak dla pewności - przerwała mi teściowa.
- No dobrze.
Mała po chwili się uspokoiła i zaczęła się bawić ze Scottem. Natomiast my zaczęliśmy rozmawiać o innych rzeczach, a wieczór skończył się świetnie. Następne kilka godzin spędziliśmy w radosnej atmosferze, obserwując jak bawią się dzieci.
CZYTASZ
Droga ku przeznaczeniu
RomanceCzy historia romansu uczennicy i nauczyciela może mieć swój happy end? Jest to opowieść o młodej kobiecie, która postanowiła zmienić całe swoje dotychczasowe życie. Rosemary Black, przyszła absolwentka liceum, niegdyś królowa i najpopularniejsza dzi...