Rozdział 110

421 17 0
                                    

- Aż trudno uwierzyć, że to już rok - stwierdziłam, zdobiąc tort różową bitą śmietaną.

- Nasza mała córeczka nie jest już taka mała - cicho się zaśmiał.

- Wszystko już przygotowane? - spytałam.

- Tak, tort to ostatnia niezbędna rzecz tej imprezy.

Wczorajszego wieczoru ozdobiliśmy naszą jadalnię białymi i różowymi serpentynami i wszędzie, gdzie to było możliwe, zamieściliśmy balony w tych samych kolorach.

Gdy tylko skończył zdanie, do głowy wpadła mi myśl.

- Robert, gdzie jest Mary Ann? - spytałam ukochanego, bo byłam pewna, a nawet mogłam dać sobie rękę uciąć za to, że przed chwilą przyniósł ją z piętra po popołudniowej drzemce.

- Bawi się - odparł spokojnie.

- Gdzie?

- W salonie - rozejrzał się po pokoju przylegającym do kuchni. - Nie ma jej.

Rzucając wszystko, razem pobiegliśmy do jadalni, a tam nasze dziecko siedziało spokojnie w kącie przeglądając książeczki. Widząc jak wpadamy do pokoju wstała i z wyciągniętymi rączkami podeszła do minie.

- Ma-ma.

Wzięłam małą na ręce.

- Widzisz, czyta książeczki - stwierdził przytulając nas obie.

- Czyta?

- Po swojemu - zaśmialiśmy się, a mała w tym czasie pokiwała głową, odpowiadając na moje pytanie.

- Mu - stwierdziła pokazując krowę w książeczce którą przyniosła.

- Tak, to jest krowa - stwierdziłam. - Chcesz, by tatuś poczytał ci o krówce?

Znów twierdząco pokiwała główką i wyciągnęła rączki tym razem do ojca.

- Chodź, skarbie.

Robert z naszą małą córeczką czytali historię małej krówki w salonie, a ja wróciłam do zdobienia tortu.

Zostało nam pół godziny do przybycia gości więc szybko przebrałam Mary Ann w białą sukienkę w granatowe grochy, a w czarne loki wpięłam jej kokardkę do kompletu.

- Teraz mamusia musi się przebrać - powiedziałam, kładąc małą i jej misia na naszym łóżku.

Szybko włożyłam na siebie sukienkę, którą miałam na walentynkach dwa lata temu, i czarne botki.

Gdy usłyszałam pierwszy dzwonek do drzwi szybko zeszłam z córką na parter. Elegancki jak zawsze Robert witał właśnie przybyłych Samantę i Pita, a za nimi wchodzili również Anna ze Scottem na rękach i Benem.

- Tu jest nasza urodzinowa - Sami kucnęła tuż obok małej Mary Ann, która teraz stała wtulając się w moją nogę.

- Maleńka, przywitaj się z ciocią - zachęciłam ją łagodnie.

Córeczka uśmiechnęła się, puściła moją nogę i zacisnęła uścisk wokół szyi przyjaciółki.

Chwilę później, jak zwykle spóźnieni, przyjechali William, Marie i Meggie.

Po odśpiewaniu piosenki starej jak świat, nasza dziewczynka zatopiła rączki w cieście, na którym dalej paliła się świeczka i zaczęła wcinać malinową masę i różowy biszkopt.

- Wygląda na to, że będziecie musieli się zadowolić tym tortem jednak w formie ciasta - stwierdziłam gasząc świeczkę i kładąc ją na sąsiednim talerzyku.

- Nie mów, że przygotowałaś się na taką sytuację - odezwała się Anna.

- Poniekąd, a tak naprawdę upiekłam trochę za dużo biszkoptu - wyznałam. - Zaraz go przyniosę.

Ustąpiłam miejsca Robertowi, a ten stanął za córką, która siedziała właśnie na stole i niemal całą buzię miała już brudną od kremu i śmietany.

Nie zdążyłam dojść nawet do holu, gdy nagle zakręciło mi się w głowie. Ledwo złapałam się framugi, jednak niewiele to dało, ponieważ kolana miałam już jak z waty.

- Rose? - usłyszałam cichnący głos ukochanego za plecami.

Później usłyszałam trzask w oddali i zapadła ciemność.

***

- Rose! Ocknij się! Rose!

Ciało znów zaczęło reagować. Powoli otworzyłam powieki.

- Och Rose - westchnął i przytulił mnie mocno do siebie.

Leżałam właśnie w jego silnych ramionach na podłodze między jadalnią a holem, a w głębi pokoju słyszałam szloch córeczki.

- Mary Ann? - wyszeptałam.

- Tylko się przestraszyła, gdy upadłaś - wyznał stojący obok nas William.

- Dasz radę wstać? - spytał Robert.

- Tak.

Mąż najpierw pomógł mi usiąść, później sam wstał, by następnie pomóc mnie. Gdy znów stanęłam na własnych nogach, poczułam jeszcze lekkie zawroty i osunęłam się na ukochanego, ten na szczęście złapał mnie w talii.

- Wszystko dobrze? - spytała Anna.

Teraz zauważyłam, że niemalże wszyscy zgromadzili się wokół nas, tylko Scott bawił się w kącie, a Marie uspokajała małą.

- Tak.

- Ma-ma. Ma-ma. Ma-ma - słyszałam, jak córeczka mnie woła.

- Rose, usiądź - stwierdziła teściowa. - Lepiej byś znowu nie zasłabła mając ją na rękach.

- Chodź do mnie, maleńka - wyciągnęłam ręce do nadal płaczącej córeczki.

Gdy tylko przytuliła się do mojej szyi, przestała płakać.

- No już kochanie, spokojnie.

- Rose? - spytała Marie siadając obok mnie, a Robert stanął tuż za moimi plecami.

- Tak?

- Nie jesteś może w ciąży?

- Co? Nie!

- Kochanie - zaczął Robert. - Jesteś pewna?

- Nie jestem w ciąży - stwierdziłam stanowczo.

- Zastanów się. Miałaś ostatnio mdłości? Zawroty głowy?

- Nie.

- Rose, ostatnio prawie nic nie jadasz - stwierdził ostro.

- Po prostu nie mam apetytu. To jeszcze nic nie znaczy...

- Przyjdź do mnie jutro, tak dla pewności - przerwała mi teściowa.

- No dobrze.

Mała po chwili się uspokoiła i zaczęła się bawić ze Scottem. Natomiast my zaczęliśmy rozmawiać o innych rzeczach, a wieczór skończył się świetnie. Następne kilka godzin spędziliśmy w radosnej atmosferze, obserwując jak bawią się dzieci.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz