Rozdział 15

753 27 1
                                    

W niedziele również byłam sama.

Około południa przewróciłam pokój do góry nogami w poszukiwaniu mojego starego jasnego swetra.

Po pierwszych czterdziestu minutach robienia bałaganu i po kolejnych sprzątania tego, co wyciągnęłam na wierzch, poddałam się.

Następnym prawdopodobnym miejscem, gdzie mogłam go zostawić, była pralnia w piwnicy. Zeszłam po schodach i tam również nic nie znalazłam, przy okazji załączyłam pranie, bo na podłodze walały się koszule taty i sukienki mamy.

Straciłam tam kolejne pół godziny na sprzątaniu i włączaniu pralki, a mojego sweterka dalej nie było.

Później przeszukałam kolejno:

Pierwszą łazienkę - i nic.

Drugą łazienkę - i nic.

Salon - również nic.

Kuchnia - tutaj także nic.

Nawet zajrzałam do lodówki, ale i tam było pusto. Dowiedziałam się jeszcze, że mama znów gdzieś wyniosła całe jedzenie, bo oprócz cytryny i dwóch jajek nic tam nie zostało. Ciastko w kawiarni było ostatnią rzeczą, którą jadłam, więc powoli zaczynało mi burczeć w brzuchu.

Niestety musiałam przerwać poszukiwania i udać się do supermarketu.

Gdy wróciłam do domu zaczęłam gotować makaron, a w międzyczasie wymieszałam zielone Pesto z oliwą i odrobiną bazylii.

Zjadłam szybko obiad i wznowiłam poszukiwania. Niestety straciłam kolejne dwie godziny i powoli zbliżała się czwarta.

Został mi już tylko jeden pokój. Nie chcę grzebać w rzeczach rodziców, ale nie mam wyjścia.

Postanowiłam zacząć od niewielkiej szafki, w której mama trzymała domowe rzeczy.

Tak jak się tego spodziewałam.

W pierwszej półce ani śladu.

W drugiej półce również.

W trzeciej na samym dole nareszcie ujrzałam skrawek znajomej tkaniny. Wyciągnęłam go delikatnie i nieco przycisnęłam do twarzy. Jeszcze pachniał świeżością. Musiałam go przez przypadek tu schować, gdy chowałam ubrania Alex i Maxa tydzień temu.

Jednak pod moim swetrem było coś jeszcze, czego początkowo nie zauważyłam. Zamknęłam szafkę i dopiero po chwili zwróciłam na to uwagę. Otworzyłam ją na nowo i wyciągnęłam ciemne pudełko z napisem "Rosemary."

Nie otworzyłam go tam. Postanowiłam pójść najpierw do mojego pokoju. Schowałam nareszcie odnaleziony sweter do szafy. Usiadłam na łóżku po turecku i ściągnęłam wieko.

Widok zawartości niepozornie wyglądającego pudełka zszokował mnie. Czarna pokrywka odsłoniła stosiki zdjęć, małe białe butki i smoczek. Jak wywnioskowałam z pierwszego zdjęcia wszystkie te rzeczy należały do mnie.

Pierwsze zdjęcia przedstawiały mnie w dzieciństwie, na huśtawce, w piaskownicy, z rodzicami, z babcią Mary Ann i dziadkiem Markiem, a dotąd nawet nie wiedziałam, że widział mnie na oczy.

Podobno umarł niecałe dziewiętnaście lat temu. Choć patrząc na to zdjęcie, na którym dziadkowie trzymają mnie w ramionach na porodówce, coś sobie uświadomiłam. Nigdy nie zwracałam uwagi na datę śmierci na nagrobku Marca, ale teraz mi się przypomniała. 29 lipca 1998. Dziadek zginął w wypadku samochodowym. Urodziłam się 29 lipca 1998 roku, zaledwie trzy godziny przed północą. Więc musiał umrzeć w drodze ze szpitala.

Czułam jak do oczu napływają mi łzy, a obraz staje się niewyraźny. Po chwili na gładkiej powierzchni zdjęcia rozpryskiwały się już mokre kręgi.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz