Rozdział 17

644 24 1
                                    

Po powrocie do domu rozpoczęłam serię kilku spokojnych dni.

Mama wracała do domu jedynie na noc, więc i w moim życiu utrzymywał się "względny porządek."

Tydzień minął mi jak mrugnięcie okiem.

Nie zdążyłam się nawet obejrzeć, a znów szłam na poniedziałkową próbę. Moje dawne miejsce znów było wolne, a na każdym spotkaniu koła teatralnego siedziałam, tuż obok naszego nowego nauczyciela.

- Scena przedostatnia - zarządził Robert.

W ostatnim czasie przybyło nam już trochę rekwizytów do spektaklu, między innymi łóżko, więc Christian i Nigel wtargali je na scenę zza kulis i ustawili je nieco bokiem do widowni.

- Rose, połóż się - rozkazał Morris.

- Skoro każesz - dodałam nieco niegrzecznie, bo nie lubię gdy ktoś używa wobec mnie takiego tonu jak ten chłopak.

- O co ci chodzi? - spytał chłopak.

- O nic - odparłam.

- Adam nie wyruchał cie na koniec, że taka naburmuszona chodzisz? - spytała stojąca obok Cecil i zaśmiała się przy tym złośliwie.

- Panno Parker, proszę zatrzymać takie komentarze dla siebie - odparł ostro nauczyciel.

- Przepraszam - westchnęła zirytowana.

- Możemy już zaczynać? - spytał.

- Tak - odparliśmy równocześnie z chłopakiem.

- Kładź się - nie skomentowałam ponownie jego tonu.

Zrobiłam co kazał, a gdy mówił swoją kwestię co chwilę coś mnie rozpraszało, nieco się unosiłam lub poruszałam, co mimo wszystko było bardzo widoczne z widowni. Skoro jednak teraz było to tak widać, co będzie, gdy z łóżka będzie zwisać jedwabna suknia, potęgująca każde drżenie mojego ciała.

- Spróbuj się tym razem nie poruszyć.

Poprosił za siódmym razem Robert.

Morris zaczął od nowa.

- Och nie! - krzyknął, podbiegając do mego łóżka. - Jak mogłem się spóźnić.

Czułam jak lekko unosi moją dłoń i całuje jej grzbiet.

- Straciłem swą miłość.

Czułam, jak twarz chłopaka zbliża się do mojej, świadczyło o tym delikatne łaskotanie na policzkach spowodowane wydychanym przez niego powietrzem. Nachylił się i jedną ręką zasłaniając swoją i przy okazji moją twarz maskował pocałunek w policzek. Miało to sprawiać wrażenie, że całuje mnie naprawdę.

Wyszło już niemal dobrze, ale znów coś usłyszałam w tle, jakby chichot i podniosłam się zbyt szybko. Niestety konsekwencją tak gwałtownego ruchu było zderzenie się czołami z Morrisem.

- Czyś ty zwariowała?! - krzyknął.

- Przepraszam. To był wypadek...

Chciałam jeszcze coś dodać, ale gdy tylko wstałam z łóżka poczułam, jak miękną mi kolana. Później było już powolne opadanie i mocne uderzenie prawym bokiem o scenę.

W tle słyszałam jedynie cichnące nawoływanie.

- Rose! Rose! Rose!...

To był głos Roberta i to właśnie jego twarz była ostatnią rzeczą, którą zobaczyłam, nim gwiazdy zaświeciły mi przed oczami.

Potem nastała ciemność.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz