- Cześć Samanta - przytuliłam przyjaciółkę na parkingu.
- Hej Rose. Chodź do cioci, Mary Ann - wyciągnęła dłonie do mojej córeczki, którą trzymałam na rękach, a ta z chęcią poszła w jej ramiona.
- Zmieniła się, co?
- Bardzo - uśmiechnęła się.
- A gdzie Pit? - spytałam.
- Chciał się przygotować do warsztatów - powiedziała, gdy ruszyliśmy w stronę uniwersytetu. - A Robert?
- Niestety w ostatnią sobotę maja w Bridges odbywa się bal czwartoklasistów. Niby zaczyna się o osiemnastej i stwierdził, że spokojnie się wyrobimy, ale kazałam mu zostać w domu i się nie wygłupiać, bo spokojnie sama trafię do Vancouver.
- To twój mąż idzie dzisiaj na imprezę - posłała mi wyzywające spojrzenie.
- Niestety tutaj nie ma takiej tradycji jak w Fiston i nauczyciele idą tam, by pilnować uczniów, a nie się bawić.
- To słabo.
- Owszem, ale... - zwróciłam się do przyjaciółki z błagalną miną - ...mogę mieć do ciebie prośbę? Zostaniesz z małą podczas wykładu? Zostawiłabym ją z kimś, ale nie wiem, czy zdążę przyjechać na czas przed balem, rodzice Roberta polecieli na Jamajkę na uczczenie rocznicy ślubu, a Meg została pomóc Annie przy Scotcie, bo ma ciągle kolki, a Ben jest na zmianie w straży i nie chcę im dorzucać kolejnego dziecka...
- Rose - przerwała mi. - Jasne, że się zajmę Mary Ann.
- Dziękuję.
- A ty lepiej się pośpiesz, musisz jeszcze iść do dziekana, tam powinien czekać profesor Lemberg.
- Jeszcze raz dziękuję, tu są jej rzeczy - podałam jej torbę - a to klucze do mojego auta, w bagażniku jest wózek, gdybyś chciała zabrać ją na spacer.
- Ok, idź już.
- Pa kochanie - ucałowałam córeczkę w główkę i poszłam do gabinetu dziekana.
Idąc po schodach na piętro nowoczesnego budynku przypomniałam sobie mail od profesora.
***
Droga pani Biały Atrament,
W imieniu uniwersytetu w Vancouver w stanie Waszyngton, chciałbym Panią poprosić o wygłoszeniu wykładu i przeprowadzenie warsztatów dla uczniów na kierunkach literackich, w celu poprawienia ich zdolności do interpretowania i oceniania dzieł kultury.
Prosimy Panią o tę przysługę ze względu na Pani dojrzały pogląd na wiersze, książki, filmy itp., których recenzje zamieszcza Pani pod pseudonimem Biały Atrament, na blogu "Po drugiej stronie lustra."
W ubiegłym roku uczniowie pisali pracę, próbując odgadnąć, kim jest popularna blogerka - czyli Biały Atrament, a marzeniem wielu z nich jest spotkanie ich idolki.
W załączniku przesyłam kilka prac i liczę, iż tym razem zgodzi się Pani na naszą propozycję.
Z poważaniem
prof. Adam Lemberg
Czytając ten mail czułam się nieswojo i to nie ze względu na prośbę profesora, ale ze względu na prace uczniów. Wydawało mi się, że opisywali kogoś zupełnie innego, a nie mnie.
- Co czytasz? - do kuchni wszedł Robert z naszą córeczką na rękach.
- Mail od profesora z Vancouver, prosi, bym przeprowadziła warsztaty - odpowiedziałam.
- Zgodzisz się? - spytał, podając mi małą.
- Nie wiem...
Zadzwonił telefon.
- Słucham?
Robert w tym czasie napełnił dwa kubki kawą, jeden z nich postawił przede mną, a sam biorąc łyk z drugiego oparł się o kuchenną wyspę z drugiej strony. Wypowiedziałam bezgłośne "dziękuję."
- Hej Rose, co robisz? - spytał z drugiej strony Pit.
- Właśnie czytam ciekawy mail, wiesz coś o tym?
- Mmm...
- Piter! - wypowiedziałam stanowczo jego pełne imię.
- Rose, proszę, zgódź się - poprosił. - Profesor poinformował nas, że jeszcze raz poprosił Biały Atrament o przeprowadzenie wykładów i czeka na odpowiedź. Błagam, zgódź się.
- Nie wiem czy jestem gotowa... - Robert zakrył moją dłoń i pokiwał twierdząco głową, chciał mnie wesprzeć. - Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą do uczenia czegoś innych.
- Jesteś - stwierdzili równocześnie.
- Och - westchnęłam. - No dobrze.
Robert uśmiechnął się, a w słuchawce usłyszałam ciche "zgodziła się" i dwa radosne śmiechy.
- Zmówiliście się w trójkę, prawda?
- Przepraszam Rose - stwierdziła Sami, najwidoczniej przejęła telefon. - Pora stawić czoła swoim fanom i przestać się ukrywać.
- Nienawidzę was!
- Ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa - stwierdziła.
- Nienawidzisz, ale kochasz - dodał Robert.
- To prawda - zaśmialiśmy się wszyscy.
- To do zobaczenia w Vancouver, Rose - dodała Sami przed rozłączeniem się.
- Pa.
***
Zapukałam do drzwi, na których widniał napis "dziekan."
- Proszę - usłyszałam stłumiony głos za drzwiami.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- Dzień dobry - odparł jeden z mężczyzn, prawdopodobnie dziekan, ponieważ siedział za biurkiem. - Przepraszam, ale czekamy na bardzo ważnego gościa, a jeśli ma pani jakąś sprawę dotyczącą studiów, proszę się zgłosić do sekretariatu.
- Nie jestem studentką - stwierdziłam. - Rosemary Blackwell - przedstawiłam się - a właściwie Biały Atrament.
- Och, to pani? - zdziwił się drugi. - Nie spodziewałem się, że...
- Będę taka młoda? - uśmiechnęłam się.
- No cóż, tak.
- Przepraszam, że pomyliłem panią ze studentką - zaczął dziekan.
- Nic się nie stało. Pewnie byłabym teraz na pierwszym roku - spojrzałam na zegarek. - Przepraszam, ale dochodzi już trzynasta...
- Już jest tak późno? - mężczyzna powtórzył mój gest. - W takim razie chodźmy.
CZYTASZ
Droga ku przeznaczeniu
RomanceCzy historia romansu uczennicy i nauczyciela może mieć swój happy end? Jest to opowieść o młodej kobiecie, która postanowiła zmienić całe swoje dotychczasowe życie. Rosemary Black, przyszła absolwentka liceum, niegdyś królowa i najpopularniejsza dzi...