Rozdział 103

392 15 0
                                    

- Cześć Samanta - przytuliłam przyjaciółkę na parkingu.

- Hej Rose. Chodź do cioci, Mary Ann - wyciągnęła dłonie do mojej córeczki, którą trzymałam na rękach, a ta z chęcią poszła w jej ramiona.

- Zmieniła się, co?

- Bardzo - uśmiechnęła się.

- A gdzie Pit? - spytałam.

- Chciał się przygotować do warsztatów - powiedziała, gdy ruszyliśmy w stronę uniwersytetu. - A Robert?

- Niestety w ostatnią sobotę maja w Bridges odbywa się bal czwartoklasistów. Niby zaczyna się o osiemnastej i stwierdził, że spokojnie się wyrobimy, ale kazałam mu zostać w domu i się nie wygłupiać, bo spokojnie sama trafię do Vancouver.

- To twój mąż idzie dzisiaj na imprezę - posłała mi wyzywające spojrzenie.

- Niestety tutaj nie ma takiej tradycji jak w Fiston i nauczyciele idą tam, by pilnować uczniów, a nie się bawić.

- To słabo.

- Owszem, ale... - zwróciłam się do przyjaciółki z błagalną miną - ...mogę mieć do ciebie prośbę? Zostaniesz z małą podczas wykładu? Zostawiłabym ją z kimś, ale nie wiem, czy zdążę przyjechać na czas przed balem, rodzice Roberta polecieli na Jamajkę na uczczenie rocznicy ślubu, a Meg została pomóc Annie przy Scotcie, bo ma ciągle kolki, a Ben jest na zmianie w straży i nie chcę im dorzucać kolejnego dziecka...

- Rose - przerwała mi. - Jasne, że się zajmę Mary Ann.

- Dziękuję.

- A ty lepiej się pośpiesz, musisz jeszcze iść do dziekana, tam powinien czekać profesor Lemberg.

- Jeszcze raz dziękuję, tu są jej rzeczy - podałam jej torbę - a to klucze do mojego auta, w bagażniku jest wózek, gdybyś chciała zabrać ją na spacer.

- Ok, idź już.

- Pa kochanie - ucałowałam córeczkę w główkę i poszłam do gabinetu dziekana.

Idąc po schodach na piętro nowoczesnego budynku przypomniałam sobie mail od profesora.

***

Droga pani Biały Atrament,

W imieniu uniwersytetu w Vancouver w stanie Waszyngton, chciałbym Panią poprosić o wygłoszeniu wykładu i przeprowadzenie warsztatów dla uczniów na kierunkach literackich, w celu poprawienia ich zdolności do interpretowania i oceniania dzieł kultury.

Prosimy Panią o tę przysługę ze względu na Pani dojrzały pogląd na wiersze, książki, filmy itp., których recenzje zamieszcza Pani pod pseudonimem Biały Atrament, na blogu "Po drugiej stronie lustra."

W ubiegłym roku uczniowie pisali pracę, próbując odgadnąć, kim jest popularna blogerka - czyli Biały Atrament, a marzeniem wielu z nich jest spotkanie ich idolki.

W załączniku przesyłam kilka prac i liczę, iż tym razem zgodzi się Pani na naszą propozycję.

Z poważaniem

prof. Adam Lemberg

Czytając ten mail czułam się nieswojo i to nie ze względu na prośbę profesora, ale ze względu na prace uczniów. Wydawało mi się, że opisywali kogoś zupełnie innego, a nie mnie.

- Co czytasz? - do kuchni wszedł Robert z naszą córeczką na rękach.

- Mail od profesora z Vancouver, prosi, bym przeprowadziła warsztaty - odpowiedziałam.

- Zgodzisz się? - spytał, podając mi małą.

- Nie wiem...

Zadzwonił telefon.

- Słucham?

Robert w tym czasie napełnił dwa kubki kawą, jeden z nich postawił przede mną, a sam biorąc łyk z drugiego oparł się o kuchenną wyspę z drugiej strony. Wypowiedziałam bezgłośne "dziękuję."

- Hej Rose, co robisz? - spytał z drugiej strony Pit.

- Właśnie czytam ciekawy mail, wiesz coś o tym?

- Mmm...

- Piter! - wypowiedziałam stanowczo jego pełne imię.

- Rose, proszę, zgódź się - poprosił. - Profesor poinformował nas, że jeszcze raz poprosił Biały Atrament o przeprowadzenie wykładów i czeka na odpowiedź. Błagam, zgódź się.

- Nie wiem czy jestem gotowa... - Robert zakrył moją dłoń i pokiwał twierdząco głową, chciał mnie wesprzeć. - Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą do uczenia czegoś innych.

- Jesteś - stwierdzili równocześnie.

- Och - westchnęłam. - No dobrze.

Robert uśmiechnął się, a w słuchawce usłyszałam ciche "zgodziła się" i dwa radosne śmiechy.

- Zmówiliście się w trójkę, prawda?

- Przepraszam Rose - stwierdziła Sami, najwidoczniej przejęła telefon. - Pora stawić czoła swoim fanom i przestać się ukrywać.

- Nienawidzę was!

- Ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa - stwierdziła.

- Nienawidzisz, ale kochasz - dodał Robert.

- To prawda - zaśmialiśmy się wszyscy.

- To do zobaczenia w Vancouver, Rose - dodała Sami przed rozłączeniem się.

- Pa.

***

Zapukałam do drzwi, na których widniał napis "dziekan."

- Proszę - usłyszałam stłumiony głos za drzwiami.

- Dzień dobry - przywitałam się.

- Dzień dobry - odparł jeden z mężczyzn, prawdopodobnie dziekan, ponieważ siedział za biurkiem. - Przepraszam, ale czekamy na bardzo ważnego gościa, a jeśli ma pani jakąś sprawę dotyczącą studiów, proszę się zgłosić do sekretariatu.

- Nie jestem studentką - stwierdziłam. - Rosemary Blackwell - przedstawiłam się - a właściwie Biały Atrament.

- Och, to pani? - zdziwił się drugi. - Nie spodziewałem się, że...

- Będę taka młoda? - uśmiechnęłam się.

- No cóż, tak.

- Przepraszam, że pomyliłem panią ze studentką - zaczął dziekan.

- Nic się nie stało. Pewnie byłabym teraz na pierwszym roku - spojrzałam na zegarek. - Przepraszam, ale dochodzi już trzynasta...

- Już jest tak późno? - mężczyzna powtórzył mój gest. - W takim razie chodźmy.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz