Rozdział 75

424 14 2
                                    

Zaczęłam pakować do pudła małe pudełka z pamiątkami spod łóżka, gdy z czarnego w różowe kropki wysypała się zawartość, jedno ze zdjęć bardzo mnie poruszyło.

Zdjęcie z piątej rocznicy ślubu Alex i Maxa, była na nim też Mary Ann i ja. Zdjęcie zrobione przy ognisku w ogrodzie...

...widząc to zdjęcie postanowiłam podjąć ostatnią próbę uratowania mojej rodziny, widząc szczęśliwy i pełen miłości wzrok rodziców - chciałam, by to wróciło.

By moje dziecko, jeśli nie będzie mieć ojca, jeśli go nie znajdę lub, gdy Robert nas odrzuci, żeby miało choć dziadków.

"Muszę sprowadzić tu ojca i niech spróbują dogadać się z matką."

Kupiłam bilet lotniczy do Miami i za tydzień wylatuję, zaraz po sezonie nawet trudniej coś znaleźć niż normalnie.

Gdy przyleciałam było już bardzo późno, więc zostałam na noc w jednym z moteli poza miastem.

Następnego ranka wynajęłam samochód i pojechałam do banku głównego, w którym pracował ojciec. Było sporo po ósmej, więc pomyślałam, że będzie już w pracy, a ta wizyta miała być jednocześnie niespodzianką i impulsem, że jestem gotowa do działania, impulsem, który miał przejść na niego.

Po wejściu spytałam się gdzie znajdę kierownika i to właśnie jego chciałam zapytać o miejsce pobytu ojca.

- Dzień dobry - przywitał mnie zaraz po tym jak weszłam do gabinetu. - W czym mogę pani pomóc?

- Dzień dobry. Chciałam się dowiedzieć gdzie znajdę Maximiliana Blacka - oznajmiłam.

- W jakiej sprawie go pani szuka?

- Jestem Rosemary Black, jego córka, chciałam mu zrobić niespodziankę.

- W takim razie - spojrzał na dane z komputera. - Niestety wiceprezesa jeszcze nie ma i z tego co widzę będzie dopiero około dziesiątej.

- Mogłabym w takim razie dostać adres hotelu, w którym się zatrzymał?

- Hotelu? Max mieszka w domu na SW 4th Avenue numer 7 - odparł marszcząc brwi.

- Dziękuję - odpowiedziałam niepewnie, bo ojciec nigdy wcześniej nie wspomniał, że kupił dom.

Pojechałam pod wyznaczony adres, trochę pobłądziłam po drodze, ale w końcu stanęłam pod ślicznym białym domkiem z czerwonym dachem. Przed nim był piękny ogród z mnóstwem kwiatów. Wyglądał na miejsce, gdzie mieszka szczęśliwa rodzina, a nie samotny mężczyzna, który nigdy nawet nie podlewał roślin, a co dopiero miałby założyć taki ogródek.

Weszłam przez bramkę i gdy byłam już prawie na werandzie, drzwi się otworzyły.

Nie widziałam początkowo twarzy mężczyzny, który szedł tyłem rozmawiając z kimś, ale po sylwetce rozpoznałam Maxa.

Gdy nasze spojrzenia się spotkały, a zza jego pleców wyłoniła się kobieta z małym chłopcem usadzonym na biodrze, wszystko stało się jasne.

A ten wzrok...

Jakby to on mnie przyłapał na czymś niewłaściwym. Pozornie łagodny, ale krył w sobie wiele gniewu.

- Kto to jest, kochanie? - kobieta odstawiła malca na podłogę, a mnie spiorunowała wzrokiem.

Wymawiając słowo "kochanie" dała do zrozumienia, że mężczyzna obok jest zajęty.

Mój ojciec dalej nic nie mówił, poczułam się zbędna. Nawet nie tyle co zbędna, ale niechciana, a wręcz nie na miejscu.

- Tatusiu! - chłopiec podbiegł do Maxa i przytulił się do jego nogi.

Ten niewinny gest...

Odwróciłam się i pobiegłam w stronę samochodu.

- Rose, córeczko! - zawołał ojciec, gdy już miałam wsiadać.

Zacisnęłam mocno powieki, by nie zobaczył mojej słabości.

- Nie jestem już twoją córką! Twoja córka została w szpitalu, gdzie miesiąc leżała w śpiączce, została tam bo nikt jej nie odwiedził! Nawet ojciec ją opuścił, gdy tak go potrzebowała!

Wsiadłam do samochodu i pojechałam prosto na lotnisko, na którym dowiedziałam się, że najbliższy samolot z wolnymi miejscami odlatuje za pięć dni.

"Jak można mieć takiego pecha?"

Byłam już gotowa zostawić rzeczy w motelu i zostawić samochód na lotnisku, a dowiedziałam się, że będę tu jeszcze tkwić do piątku.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz