Rozdział 14

739 27 3
                                    

Wyszliśmy z kawiarni i ostatni raz spojrzałam na niegdyś zieloną witrynę, z napisem "Cafe Rose" i coś do mnie dotarło. Zaśmiałam się głośno.

- Mam coś na twarzy? - spytał Robert, lekko zdziwiony moim wybuchem.

- Nie, tylko właśnie coś odkryłam.

- Co?

- Dlaczego babcia zabierała mnie właśnie tutaj. "Cafe Rose."

- Faktycznie.

Przez te dwie godziny, które spędziliśmy w kawiarni nieźle się rozpogodziło i teraz delikatne promienie słońca opadały na nasze twarze. Jasna skóra mężczyzny wydała się nieco bardziej śniada niż wcześniej, a włosy nabrały czekoladowego odcienia.

"Weź się w garść dziewczyno!"

Rozkazałam sobie w duchu.

- Odprowadzić cię prosto do domu, czy chcesz się przejść przez park?

- Może być park.

Przeszliśmy kawałek w milczeniu. Mimo iż mnie nie dotykał czułam jego fizyczną bliskość. Promieniał ciepłem i czymś jeszcze, czymś, czego nie umiałam zidentyfikować.

- Skąd tak w ogóle przyjechałeś? - wypaliłam znienacka. - Jeśli mogę spytać oczywiście.

- Nie ma problemu. Ty możesz pytać o co chcesz - wziął głęboki oddech. - Więc jestem z małej miejscowości niedaleko Seattle, nazywała się Bridges.

- To strasznie daleko. Pewnie tęsknisz za rodziną.

- Bardzo, ale przywykłem - odparł, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Dostałem się na Uniwersytet w Filadelfii, gdzie spędziłem sześć lat. Zaraz po ukończeniu drugiego stopnia studiów z anglistyki, filozofii i sztuki, mój profesor polecił mnie tutaj i tak jakoś wyszło.

- Przepraszam, chyba poruszyłam drażliwy temat - wywnioskowałam, ponieważ wyraz oczu mężczyzny zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.

- Właściwie to nie, po prostu za nimi tęsknię i tyle.

- A...

Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo pod nogami przebiegł mi pies, a jego smycz oplotła mi kostki. Piesek pobiegł dalej, jednocześnie szarpiąc i jedyne co czułam to powolne opadam na ziemię.

Na szczęście był obok Robert. Złapał mnie i wylądowałam wprost w jego ramionach, zacisnął mocniej uścisk wokół mej talii, a nasze twarze, dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Po raz kolejny zamarłam, tym razem w jego objęciach. Czułam jak się zbliżamy ku sobie, nie odrywając od spojrzeń od naszych oczu, a jego usta... Musiałam...

- Dziękuję.

...musiałam to przerwać.

- Nie ma za co - stwierdził prostując mnie, jednak gdy to zrobił stykaliśmy się całą powierzchnią ciała.

Znów się odsunęłam, a jego ciepłe dłonie, które jeszcze przed chwilą znajdowały się na moich plecach, musnęły delikatnie me ramiona i poczułam kłujący ból.

Odruchowo położyłam tam swoją rękę.

- Boli?

- Tak, ale tylko czasami - wyznałam.

- Powinienem udusić tego Adama - stwierdził wściekle.

- Nauczyciel nie powinien mówić tak o uczniu - miałam nadzieję, że rozładuję nieco napięcie, ale nie podziałało. - Poza tym daj spokój, jak sam stwierdziłeś za tydzień powinno być już dobrze.

- Jednak do tego czasu będziesz cierpieć.

- Naprawdę, nie ma czego roztrząsać i nie chcę robić innym problemów.

- Chciałbym być tak silny jak ty, a jednocześnie, uważam, że postępujesz głupio.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo podbiegł do nas dwunastoletni chłopak. Trzymał w ręce smycz, na końcu której przypięty był szaro-biały pies.

- Nic pani nie jest?

- Nie, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się na potwierdzenie swoich słów.

- Przepraszam, Omar pierwszy raz mi się wyrwał.

- Wszystko dobrze - dodał Robert. - Dziękujemy za troskę.

Nie wróciliśmy do przerwanej rozmowy. Mężczyzna odprowadził mnie do domu i znów staliśmy na moim ganku, a za żadne skarby nie chciałam się z nim rozstawać tak szybko.

- Wejdziesz na kawę albo herbatę? Jest dość zimno i pomyślałam, że zmarzłeś, poza tym muszę ci jakoś podziękować za uratowanie życia, po raz... - zaczęłam się zastanawiać - ...trzeci.

- Chętnie napiję się kawy. Podwójne mocne espresso, bez mleka i cukru, jeśli nie będzie to kłopot.

- Żaden - uśmiechnęłam się. - Ona sobie chyba kpi! - krzyknęłam, widząc stan kuchni.

Mamie znowu zachciało się obiadu w domu, bo po raz kolejny pomieszczenie wyglądało jak po przejściu tornado.

- Kto? - spytał Robert stając za mną. - Och.

- Maja mama - odwróciłam się do niego twarzą. - Mógłbyś rozgościć się w salonie? Zaraz przyniosę napoje.

- Nie ma problemu.

Po dziesięciu minutach wróciłam z dwoma parującymi kubkami i usiadłam obok niego na sofie.

- Gdzie tak właściwie są teraz twoi rodzice? - spytał, upijając trochę kawy.

- Matka przyjechała zrobić bałagan w kuchni.

"W końcu, głównie po to przyjeżdża."

- I wróciła do kancelarii w Nowym Yorku. Jeśli chodzi o ojca powinien być około siedemnastej - stwierdziłam, zerkając na zegarek. - Tak za dwa tygodnie.

- Dlaczego? - zmartwił się moją odpowiedzią.

- Delegacje. Do domu wraca zwykle na kilka godzin, niekiedy kilka dni i wyjeżdża na kilka tygodni.

- Zostawiają cię tak samą? - przybliżył się nieco.

- Tak, odkąd skończyłam trzynaście lat, bo wcześniej była jeszcze babcia.

- Nic dziwnego, że jesteś taka dojrzała.

- Naprawdę tak mnie odbierasz? - zdziwiłam się.

- Tak - poczułam coś ciepłego na mej ręce, spojrzałam w dół i zobaczyłam nasze splątane dłonie. - Jeśli mam być szczery, to gdy cię pierwszy raz spotkałem myślałem, że jesteś dużo starsza, dlatego jak przeczytałem twoje nazwisko i gdy cię zobaczyłem, ciężko było się z tym oswoić.

- Nie ukrywam, że i dla mnie był to szok.

- Miałem nadzieję, że to tylko zły sen... - Robert nieco zacieśnił uścisk.

Niestety naszą rozmowę przerwał telefon. Robert tylko spojrzał na świecący ekran i odrzucił połączenie.

- Muszę już iść - wyznał. - Dziękuję za kawy i ciastko.

- Nie ma za co. W sumie to ja powinnam podziękować za dotrzymanie mi dziś towarzystwa.

- Do zobaczenia.

- Do zobaczenia.

Zamknęłam za nim drzwi i zostałam sama.

Jak zwykle.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz