Rozdział 63

463 13 0
                                    

- Rose! Otwórz oczy, proszę! - najpierw poczułam jego ciepły dotyk na policzku, a zaraz potem dobiegł mnie jego cudowny głos.

Ostre światło nie pomagało w rozeznaniu sytuacji, ale po chwili wszystko stało się wyraźne, łącznie z moim bólem w czaszce. Zobaczyłam, że leżę w objęciach Roberta, na dywanie obok stolika i kanapy.

- Cześć - stwierdziłam chrapliwie.

- Boże Rose! - pocałował mnie delikatnie w usta.

- Co się stało? - spytałam.

- Jak przyjechałem, zobaczyłem, że drzwi do domu są otwarte, a gdy wszedłem do środka, ten gnojek Adam siedział na tobie i cię całował. Próbowałem go odciągnąć i wezwać pomoc ale uciekł.

Przypomniało mi się.

- Tak, przyszedł tu i próbował mnie zgwałcić - usiadłam i skryłam twarz w dłoniach. - Stwierdził, że przyszedł odebrać to, co należy do niego.

- Spokojnie - ukochany przytulił mnie, gdy zaczęłam szlochać. - Zaraz wezwę policję i pogotowie.

- Nie - zaprotestowałam. - Nie chcę policji, ani pogotowia. Nic mi nie jest.

- Rose, uderzyłaś się w głowę, przy upadku może masz wstrząśnienie mózgu, musi cię zbadać lekarz.

- Nic mi nie jest.

- Rose. Dlaczego nie chcesz sobie pomóc?!

- Nic mi nie jest - stwierdziłam patrząc mu w oczy. - A Adam ma nauczkę, już się raczej do mnie nie zbliży, skoro ty mnie uratowałeś, poza tym... Był pod wpływem narkotyków. Jeszcze przez dobre kilka tygodni będzie unikał konfliktu z prawem, jeśli chce utrzymać stypendium sportowe.

- Czemu nie chcesz tego zgłosić? - spytał spokojniej, widząc mój ból i strach.

- Bo będzie jeszcze gorzej, nawet sobie nie zdajesz sprawy jak popularny jest Adam. To by wykluczyło go z rozgrywek i nasi stracą szansę na wygraną, zniszczyli by mnie.

- Och Rose - znów mnie przytulił i delikatnie pocałował w głowę, skrzywiłam się, ale byłam szczęśliwa, że mam go przy sobie. - Dasz radę wstać?

- Chyba tak.

Gdy poszliśmy do kuchni, Robert podszedł do lodówki i wyciągnął z zamrażarki kilka mrożonek. Jedną z nich - chyba truskawki - owinął w ręcznik kuchenny i przyłożył mi ją do prawego oka.

- Gdybym go teraz dopadł, chyba bym go zabił - stwierdził kładąc mrożony groszek do nadgarstka i trzecią do głowy.

- Spokojnie, nie jestem ze szkła, wydobrzeję - posłałam mu blady uśmiech, w głębi ducha cieszyłam się jednak, że prócz poturbowania mnie nie zdołał osiągnąć nic więcej.

- Taka silna - szepnął niemal bezgłośnie.

- Słucham?

- Mimo tego wszystkiego co cię spotkało, nie załamujesz się i nie użalasz nad sobą.

- Dziękuję, że po raz kolejny uratowałeś mi życie - odsunęłam zimny okład od twarzy i delikatnie musnęłam usta Roberta w podzięce.

Gdyby nie zegar w piekarniku kaczka spaliłaby się, bo kompletnie o niej zapomniałam z tego natłoku wrażeń. Jednak udało nam się uratować ten wieczór. Po części też dzięki tabletkom przeciwbólowym, bo bez nich mogłoby być ciężko.

- Naprawdę, nigdy nie jadłem tak wspaniałej kaczki - stwierdził przy drzwiach.

- Miło mi to słyszeć i miło karmić kogoś więcej niż tylko siebie.

Położył dłoń na moim zaczerwienionym policzku.

- Bardzo boli?

- Nie, ale podejrzewam, że będzie niezły siniak, jednak pięść to nie to samo co dostać, jak to się kolokwialnie mówi, "z liścia."

- Dalej jakoś nie mogę uwierzyć w to, co miało tu miejsce i w to, że dalej się opierasz przed pójściem na policję.

- Rozmawialiśmy już o tym.

- Wiem i obiecałem nie działać za twoimi plecami oraz do niczego cię nie zmuszać.

- Dziękuję, że szanujesz moje decyzje - przysunęłam się nieco bliżej. - Mam szczęście, że cię mam.

- To działa w obie strony panno Rose - uśmiechnął się. - Zobaczymy się niedługo - wiem że niedługo znaczy jutro, ale nie chcę się z nim rozstawać, ani być dziś sama.

Gdy pocałował mnie na pożegnanie, ja przywarłam do niego całym ciałem i wplotłam palce w miękkie włosy mężczyzny.

- Zostań - poprosiłam błagalnym głosem.

- Jesteś tego pewna? A co jeśli twoja matka...

- Ona do mnie i tak nie wchodzi - zaczęłam powoli schodzić pocałunkami na jego szyję, a dłonie powędrowały do guzików jego koszuli powoli rozpinając, każdy po kolei. - Nie chcę zostać sama, nie chcę i nie mogę o tym myśleć - wyszeptałam i przygryzłam płatek jego ucha.

- Dobrze - wychrypiał i oderwał mnie od ziemi.

Oplotłam go szczelnie nogami w pasie i nie odrywając naszych ust od siebie zaniósł mnie do pokoju i postawił przy łóżku.

- Jesteś pewna? - spytał, gdy jego dłonie wsunęły się pod mój sweter i musnęły piersi, na co momentalnie me ciało odpowiedziało drżeniem.

- Jestem - odparłam pozbawiając go koszuli i kładąc dłonie na jego przyrodzeniu, ściskając lekko dowód jego podniecenia.

- Kusisz, kochanie.

- Staram się - wyznałam przygryzając dolną wargę.

- Co ty ze mną robisz, Roza? - spytał i wpił się w me usta.

Brunet w mgnieniu oka pozbawił nas ubrań, popchnął delikatnie w stronę łóżka i momentalnie się we mnie zatopił. Jego ciało robiło z moim co tylko chciało, a ja poddawałam się temu z ochotą.

Ukochany był już u mnie, ale nigdy wtedy, gdy mój pokój tonął w jasnym świetle porannego słońca, które wpadało tu bardzo wcześnie. Z kolei ja jeszcze nigdy nie budziłam się we własnym łóżku, w objęciach mężczyzny - którym teraz szczęśliwie była miłość mojego życia.

Robert jeszcze spał, gdy się obudziłam i wydało mi się, że widzę go teraz jako zupełnie innego człowieka. Dalej był tym samym inteligentnym nauczycielem, w którym się zakochałam, był dalej mężczyzną, który omal mnie potrącił i którego oczy oraz pocałunek przywróciły kolory szaremu światu, w którym przez jakiś czas było mi dane żyć.

Wciąż był tym, który nie raz ratował mnie z opresji, który śpiewał rolę księcia na przesłuchaniu, dalej był tym pierwszym i jedynym.

Jednak teraz widziałam wypisane na jego twarzy zmartwienia, których nie powinno tam być, bo ten empatyczny człowiek, jakimś cudem darzący mnie miłością, przeżywał moje upadki, troski i widział i również przeżywał ten sam ból co ja.

Znów zwątpiłam w sens bycia z człowiekiem, który poświęca dla mnie tak wiele, poświęca cały swój świat dla niewartej zachodu istoty, która w zamian daje mu jedynie cierpienie. To nie jest naturalne, to nawet nie jest dzielenie się problemami, to po prostu toksyczny związek, na którym jeden traci wszystko, a drugi jest świadomy, że wszystko czego dotyka, ginie.

- Czemu się tak przyglądasz? - spytał zaraz po przebudzeniu.

- Jedynej istotnej części mojego życia.

"Na którą nie zasługuję."

Dodałam w myślach.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz