Rozdział 42

544 20 0
                                    

Drzwi otworzyły się, a na progu stał Robert. Na mój widok uśmiech, który już widniał na jego twarzy przed moim przybyciem, teraz urósł na sile, odsłaniając śnieżnobiałe zęby.

- Rose, jesteś - odsunął się odrobinę. - Wejdziesz?

- Oczywiście - i ja się uśmiechnęłam.

Zrobiłam krok i w momencie przekroczenia progu znalazłam się w mieszkaniu mężczyzny władającego mym życiem. Było trochę inne niż sobie je wyobrażałam, ale jednak mimo wszystko nie zawiódł moich oczekiwań, bowiem jedną ścianę zajmowała biblioteczka z mnóstwem starych książek.

Mieszkanie nie było duże, ale za to bardzo przytulne. Właściwie było to kilka pomieszczeń w jednym. Salon, kuchnia i sypialnia stanowiły spójną całość. Na przeciwnej ścianie od wejścia był aneks kuchenny, większą część obszernego pomieszczenia zajmowało duże łóżko z baldachimem, stojące tuż obok książek. Były tu również dwa okna, jedno małe przy kuchence, drugie zaś zajmowało połowę ściany, naprzeciwko łóżka. Było osadzone nieco głębiej, co nie przeszkadzało w odpowiednim oświetleniu mieszkania. Wewnętrzny parapet zamieniono w miejsce do odpoczynku, co podkreślało kilka niezdarnie ułożonych poduszek, dokładnie tak jak u mnie w pokoju.

Tuż obok okna stał stolik, zastawiony dla dwóch osób. Podeszłam do jednego z krzeseł i zawiesiłam na nim torebkę.

- Mogę zabrać twój płaszcz? - spytał.

- Tak. Dziękuję.

Ściągnęłam szary płaszcz i różowy duży szal w kratkę. Na widok czarnej, welurowej, dopasowanej do mego ciała sukienki, z okrągłym dekoltem z przodu i głębokim wycięciem na plecach, Roberta zamurowało. Nie mógł oderwać ode mnie wzroku. Dzisiaj dodatkowo pomalowałam oczy i wytuszowałam rzęsy, dodałam nieco bronzera na policzki oraz ciemną szminkę na usta. Podałam mu okrycie gdy nieco się otrząsnął. W momencie, gdy skierował się w stronę wejścia, zauważyłam jeszcze jedne drzwi obok frontowych, najprawdopodobniej prowadziły do łazienki.

Gdy Robert był w drugim końcu mieszkania, ja podeszłam do szafki z książkami. Tak jak przypuszczałam same klasyki brytyjskiej literatury oraz amerykańska twórczość, lecz sprzed drugiej połowy dwudziestego wieku.

Nagle poczułam ciepło na plecach i mocny uścisk na ramionach, dokładnie w tym samym momencie, gdy moje palce dotykały kolejnych starych grzbietów. Mężczyzna mocno mnie objął, ale jednocześnie było to niezwykle czułe i delikatne.

- Dziękuję za zaproszenie - wyznałam, gdy się odsunął.

- Chciałem spędzić z tobą w końcu trochę czasu, na jakby to określić... - złapał mnie za ręce - ...bezpiecznym gruncie. Tak, chyba to najodpowiedniejsze określenie, a sylwester był okazją. Poza tym ten tydzień był wiecznością.

- Rozumiem, co masz na myśli. Bez ukrywania się, bez strachu, że ktoś zobaczy jak trzymamy się za ręce... Bez obaw, że ktoś nagle wedrze się przez drzwi, bez obaw, że ktoś zobaczy jak na scenie trzymasz mnie w objęciach i...

Nie zdążyłam dokończyć. Robert pochylił głowę i pocałował mnie delikatnie w usta. Przymknęłam powieki i chciałam by trwało to wiecznie, ale świat jest bezlitosny. Był to piękny i delikatny pocałunek, ale i ulotny, jak czas.

Staliśmy przywarci do siebie ciałami, jego ręce opuściły moje i muskały delikatnie szyję, przeczesując przy tym kilka kosmyków i ocierając policzek.

- Tak. Dokładnie o tym mówiłem.

Zaprowadził mnie z powrotem do stolika i odsunął krzesło, jak prawdziwy dżentelmen. Nie usiadł od razu, lecz pobiegł po coś do kuchni. Mimo że wszystko już stało na stoliku - tak mi się przynajmniej wydawało. Zapach lazanii wyczułam już w drzwiach, a obok niej była również sałatka, dzban z wodą i kieliszki.

- Przepraszam, zapomniałem o czymś - stwierdził kładąc świeczki między nami i zgasił światło. - Teraz jest idealnie.

- Prawdziwy perfekcjonista z ciebie.

- Przecież mnie znasz.

- Znam i właśnie dlatego nie rozumiem, jakim cudem te poduszki są tak niedbale ułożone.

- No cóż - złapał mnie za rękę - jeśli mam być szczery, to nie mogłem się doczekać, kiedy przyjdziesz i wypatrywałem cię w oknie, jak typowy nastolatek.

- To jest ten moment, w którym powinnam uciec z krzykiem, tak? - spytałam powstrzymując śmiech.

- Tak, dokładnie to ta chwila - i oboje zaczęliśmy się śmiać.

Nim zaczęłam jeść apetycznie pachnącą potrawę jeszcze raz spojrzałam na mieszkanie Roberta. W świetle świec ściany nie były już ciemnozielonego koloru, lecz przybrały jakimś cudem nieco szkarłatnego odcienia. Ogromne okno nie było już jak lustro, ale pozwoliło księżycowi dopuścić do nas jego srebrzystą poświatę, która docierała do naszych twarzy.

Znów odwróciłam oczy i tym razem spojrzałam na Roberta. Czułam, że i on mnie obserwuje. Nie pomyliłam się, zielono-brązowe oczy wpatrywały się we mnie intensywnie. Zaś srebrne promienie odbijały się od jego policzków, ciemnych włosów i brody, wyglądał przy tym jak bóg.

- Jesteś piękna - stwierdził nagle.

- Słucham? - spytałam, bo jego słowa i ich sens jakoś nie chciało do mnie dotrzeć.

- Jesteś piękna.

- Niezbyt mogę się zgodzić z tą opinią, no ale dziękuję.

- Rose...

- Jaka pyszna lazania, sam robiłeś? - zrobiłam mały kęs, szybko zmieniając temat.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz