Rozdział 59

463 16 0
                                    

Dzisiejszy ranek różnił się od innych, nigdy tego tak nie odczuwałam, ale pierwszy raz w życiu naprawdę cieszyłam się na walentynki.

Wypadały w tym roku we wtorek, zaledwie dwa dni po powrocie z Waszyngtonu i byłam wniebowzięta na myśl o kolejnym wieczorze razem.

Gdy jeszcze Adam był moim chłopakiem, walentynki nie miały jakiegoś szczególnego znaczenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż jedyne czym różnił się ten dzień od innych zwykłych, to fakt, że zapraszał mnie na trening, byśmy mogli spędzić ten czas "razem." Poza tym zawsze uważałam ten dzień za zwykłą komercję, sklepy zarabiały na naiwności i słodkiej miłości klientów, wciskając im kity pod postacią pluszowych misiów, kwiatów i czekoladek w kształcie serca.

Więc chyba sama straciłam rozum, wierząc w te bajeczki o Amorze.

Stanęłam przed lustrem i chciałam naprawdę ładnie dziś wyglądać... dla Roberta. Zrobiłam sobie makijaż podobny do tego z balu czyli tusz, puder i delikatna szminka. Włosy postanowiłam zostawić takie jakie były, loki pozostały miękkie po śnie, a grzywka sama się ułożyła, nieco jedynie opadając na twarz, ale przyzwyczaiłam się do tego.

"Jednak co ubrać?"

To stanowiło ogromny problem.

Miałam ochotę zarzucić na siebie kremowy sweter i niebieskie jeansy, jednak coś w rogu szafy przykuło moją uwagę, dawno do tej części mojej garderoby nie zaglądałam, ostatnio w sylwestra, by jakoś wyglądać w ten niesamowity wówczas wieczór - nie umiem o nim zapomnieć.

Wracając jednak myślami do ubrań, mój wybór zaskoczył nawet mnie. Sukienka była w kolorze ciemnej czereśni, góra i rękawy były zrobione z koronki i kremowego materiału, od pasa do kolan ciągnęła się nieco rozkloszowana jednolita spódnica. Zdecydowanie nie był to strój do szkoły, więc schowałam ją do torebki. W końcu włożyłam zielony sweter, białe jeansy i czarne botki, które będą pasować i do sukienki.

Zdążyłam idealnie, bo gdy zeszłam ze schodów, do drzwi zadzwoniła Samanta.

- Cześć - uściskałam ją.

- Hej. Wyglądasz jakoś tak inaczej - stwierdziła.

- Normalnie, o co ci chodzi? - uśmiechnęłam się, zatrzaskując drzwi i podając Samancie kawę.

- Dziękuję - wzięła kubek do ręki i pociągnęła łyk. - Jednak coś się zmieniło. No ale jeśli nie chcesz powiedzieć, trudno, nie naciskam. To co, idziemy popołudniu do kina jako dwie niezależne kobiety?

- Hm... Chciałabym, ale jestem zajęta popołudniu - posłałam jej przepraszające spojrzenie. - Poza tym, jakie dwie niezależne kobiety? Ty, z tego co mi wiadomo, spędziłaś ostatnie dwa tygodnie w Vancouver ze swoim Pitem.

- Zostawmy chwilowo temat Pitera - oczy jej rozbłysły, gdy wymawiała jego imię, to takie urocze. - Wróćmy do ciebie. Masz randkę? Z kim?

- Nie mam randki, ale jadę do Nowego Yorku, do matki.

- Po co?

- Muszę się z nią spotkać i omówić kilka spraw, w końcu w domu rzadko bywa.

- Szkoda, miałam nadzieję, że się spotkamy.

- Dlaczego nie umówisz... - gdy weszłyśmy do szkoły minęłam Roberta, serce mi zamarło i zgubiłam wątek rozmowy.

- Halo, Rose - nagle zobaczyłam jak przyjaciółka macha mi ręką przed twarzą. - Znowu odpłynęłaś - oznajmiła.

- Przepraszam - Rose, otrząśnij się! - Wracając do tematu, dlaczego nie umówisz się z Pitem na wideo czacie? Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, związki na odległość tak właśnie działają.

- Wiem i jestem z nim umówiona, tylko pamiętaj, że w przyszłym tygodniu ci nie odpuszczę.

- No dobrze, nawet pozwolę ci wybrać film.

- Taki układ mi pasuje.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz