Rozdział 13

757 29 0
                                    

Sobotni poranek był bardzo ponury. Na niebie zgromadziły się ciemne, gęste chmury, z których w każdej chwili mógł lunąć deszcz.

Zeszłam z samego rana do kuchni, nastawiłam wodę w czajniku i wpatrywałam się w targane wiatrem drzewa w ogrodzie. Matka zbiegła po schodach i nawet się nie witając wyrwała mi kubek kawy z ręki, przelała ją szybko do samochodowego termosu, po czym rzuciła go na stół, rozlewając resztki i wyszła z domu.

Biorąc pod uwagę jej czarną sukienkę i lakierowane szpilki, mogłam się spodziewać, że najprawdopodobniej jechała do kancelarii.

- Cześć mamo! - krzyknęłam za nią.

I nic, zero odpowiedzi.

Podeszłam do stołu i wytarłam kofeinowe plamy. Biały obrus, który wczoraj tam rozłożyłam do niczego już się nie nadawał. Musiałam zanieść go do pralni tak jak dywan, jeśli chciałam go jeszcze uratować. Przemyłam kubek i sięgnęłam po nową torebkę kawy i włączyłam czajnik z na nowo wlaną wodą, miałam wrażenie, że od rana działam trochę jak robot na automacie.

Chciałam wyjąć mleko z lodówki, czego nie zdążyłam zrobić wcześniej, gdy coś przykuło moją uwagę.

"Potrzebuję na jutro samochód. Rose"

Była to notatka na żółtej kartce, którą napisałam wczoraj do mamy. Specjalnie wybrałam ten kolor, ponieważ rzuca się w oczy. W piątki wieczorem Alex zawsze pije lampkę wina, nawet gdy wraca późno w nocy. Jednak skoro ona nadal tu wisi, musiała jej nie widzieć.

Podbiegłam do okna w salonie, spojrzałam na podjazd i jak się już tego spodziewałam, był pusty.

- Super - powiedziałam sama do siebie.

Więc szykuje się ciężka wyprawa do miasta.

Na razie jednak wzięłam ciepły napój do mojego pokoju i usiadłam przy oknie mocno ściskając ulubioną książkę.

Po mniej więcej godzinie bezczynnego, ale jednocześnie przyjemnego siedzenia postanowiłam się ubrać.

Nałożyłam ciemne jeansy i jasny długi sweter.

Nie obchodziła mnie niska temperatura na zewnątrz, wzięłam jedynie torebkę, dywan pod ramię i biały obrus w jednorazowym woreczku. Po kilkudziesięciu minutach byłam już cała przemęczona i czułam jak pot ścieka mi z czoła, zdecydowanie przeliczyłam swoje możliwości. Często ćwiczę, ale dywan był o wiele cięższy niż się spodziewałam, a z każdym kolejnym metrem tylko przybywało mu kilogramów.

Pralnia znajdowała się jakieś trzy kilometry od mojego domu, a dojście do niego zajęło mi około godziny.

Podałam miłej pani Sceters moje poplamione rzeczy, a kobieta poprosiła, o odebranie ich za tydzień.

Zaraz z pralni poszłam do mojej ulubionej kawiarni, gdzie już czekało na mnie zamówienie.

- Cześć Rose.

- Cześć Suzan.

- Masz już wszystko przy stoliku, tym co zawsze - dziewczyna siedem lat starsza ode mnie uśmiechała się zawsze, gdy tylko wchodziłam do środka.

- Dziękuję - podałam jej trzydzieści dolarów, a osiem, które dostałam z powrotem wrzuciłam do słoika z napisem "napiwki."

Zaraz potem ruszyłam w kierunku stolika przy ogromnej szybie. Zwykle wolałabym wybierać jakiś z boku, ale tego dnia zawsze siadam tutaj. Przez okno rozciągał się widok na park, w tym roku z drzew opadły już wszystkie liście, choć ten widok zawsze przyprawiał mnie o delikatny uśmiech, nieważne czy latem, czy zimą, czy choćby jak teraz gołe gałęzie i gęsta powłoka pomarańczowych liści spoczywająca na trawie.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz