Rozdział 61

469 14 0
                                    

- To gdzie idziemy?

- Właściwie - zatrzymał się gwałtownie i obrócił mnie o dziewięćdziesiąt stopni w stronę Central Parku - to jesteśmy na miejscu.

Przed nami stała biała dorożka z woźnicą we fraku i dwoma czarnymi końmi na czele.

- Dorożka?

- Pomyślałem, że przed kolacją zabiorę cię na przejażdżkę po parku.

- Ale one piękne - podeszłam do koni i pogłaskałam każdego po grzbiecie i pysku.

Robert nagle wyłonił się zza drugiego ogiera z wielkim bukietem białych i bordowych róż, przewlekanymi liśćmi bluszczu.

- To dla ciebie, ukochana.

- Dziękuję, są piękne - gniotąc nieco kwiaty pocałowałam Roberta.

- Za to - teraz on mnie pocałował. - Ja również dziękuję.

Wsiedliśmy na powóz, a Robert przytulił mnie i okrył kocem.

- Dobry wieczór państwu, gotowi?

- Dobry wieczór, tak, jesteśmy - spojrzałam na ukochanego i odpowiedziałam w naszym imieniu.

- Wyglądają państwo na bardzo zakochanych - stwierdził ruszając.

Woźnica był mężczyzną w średnim wieku, miał czarny wąsik, zakręcony na końcach, ale spod cylindra wystawały siwe włoski.

- Jesteśmy bardzo zakochani - odparł Robert.

- Długo są państwo małżeństwem?

- Nie jesteśmy małżeństwem - stwierdziłam.

- Jeszcze nie - ukochany wyznał nieco ciszej, tak że tylko ja byłam w stanie to usłyszeć.

- W takim razie długo się znacie?

- Pół roku, ale mam wrażenie, że całe wieki - Robert nie zastanawiał się ani chwili nad odpowiedzią.

- A pan nie wolałby spędzać walentynek z ukochaną?

- Wolałbym, ale w moim zawodzie walentynki obchodzi się zwykle dzień wcześniej.

Po chwili nasza rozmowa dobiegła końca, a ja wtulona w miłość mego życia podziwiałam park nocą, który mimo ciemnego nieba był tak jasno oświetlony, że wszystko było doskonale widać, a śnieg... migotał odbijając światła lamp i skrzypiał pod kołami naszej dorożki.

Ciepło bijące od ciała bruneta przywoływało miłe wspomnienia.

***

Przechadzaliśmy się po parku West Potomac, do którego udaliśmy się po odwiedzeniu Lincoln Memorial i okolic. Przez ostatnie półtora tygodnia zwiedziliśmy chyba wszystkie możliwe muzea i parki, oczywiście udaliśmy się pod Biały Dom, a poza tym chodziliśmy po restauracjach i sporo rozmawialiśmy.

- Ślicznie wyglądasz - szepnął mi na ucho, gdy siedzieliśmy na jednej z ławek.

- Nic szczególnego.

Naprawdę. Miałam na sobie tę samą czarną sukienkę i ten sam płaszcz co po przedstawieniu.

- Brak ci pewności siebie - stwierdził.

- Musimy znów to przerabiać?

- Tak, do momentu aż przyznasz, że jesteś piękna.

- Na dobrze, może nie piękna, ale jest ok. Nie narzekam na swój wygląd.

- Bo nie ma na co - zacisnął rękę na mej dłoni i pocałował lekko w usta.

"Jakie to przyjemne. Być razem na oczach wszystkich."

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz