Rozdział 97

393 16 2
                                    

Otworzyłam oczy niechętnie, byłam jeszcze śpiąca, ale moja mała córeczka urządziła sobie w moim brzuchu harce i nie było mowy o śnie. Widząc, jak Robert słodko śni, uśmiechając się przy tym, nie miałam najmniejszej ochoty pozbawiać go tego i powoli wysunęłam się z jego objęć.

Zegarek przy łóżku wskazywał prawie dziesiątą, więc postanowiłam wziąć szybki prysznic i pojechać do sklepu.

Widząc, że za oknem panuje szarawa aura, postanowiłam wciągnąć na siebie zielony sweter, oczywiście czarne jeansy i kowbojki, a na to płaszcz. Postanowiłam też nie iść pieszo, ponieważ najbliższy sklep był w centrum miasta, a ja wybierałam się na duże zakupy, poza tym zbierało się na deszcz.

Zaprosiliśmy dziś rodzinę Roberta na obiad i zastanawiałam się nad menu.

Przechodząc między regałami i orientując się w asortymencie miejscowego supermarketu, szybko przyszły mi do głowy dania.

1. Grzanki z czarnym kawiorem, kiełkami i granatem.

2. Przegrzebki w sosie miętowo-serowym i migdałami - to danie Robert już kiedyś próbował i chyba mu smakowało.

3. Polędwica z purée i blanszowanymi marchewkami.

4. Ciasto truskawkowe na herbatnikach.

Mam nadzieję, że będzie im smakować, jeśli kawior i przegrzebki nie przypadną im do gustu, podam polędwicę.

Po niecałej godzinie wróciłam do domu, najpierw zajrzałam na piętro i o dziwo Robert jeszcze spał, po powrocie do kuchni zabrałam się do gotowania.

Przed piętnastą wszystko było już gotowe, smażyłam na patelni polędwicę, gdy Robert, zaspany i w samych spodniach z piżamy, zszedł po schodach.

- Co tak ładnie pachnie? - oparł się o blat kuchennej wyspy, nachylił i pocałował mnie.

- Obiad - stwierdziłam.

- A nie śniadanie? Kto już nakrył do stołu?

- Ja, śpiochu. Śniadanie było o dziesiątej - wyznałam.

- A która jest? - speszyłam go swoją odpowiedzią.

- Masz dwadzieścia minut zanim przyjdą wszyscy. Właśnie miałam cię budzić.

- Dlaczego nie zrobiłaś tego wcześniej? - rozejrzał się szybko po kuchni. - Pojechałbym z tobą do sklepu albo pomógł w domu.

- Mary Ann tak szalała, że nie potrafiłam spać, a ty wyglądałeś tak słodko, że nie miałam serca cię budzić, mężu.

- No dobrze - uśmiechnął się. - Ale powtórz to raz jeszcze.

- Mężu - zaśmiałam się.

- To ja idę się ubrać, a ty młoda damo... - przyklęknął i pocałował mój brzuch - ...bądź grzeczna.

- Idź już, bo nie zdążysz - pośpieszyłam go.

- Już, kochana żono - rozpłynęłam się na dźwięk tych słów.

Schowałam gotową polędwicę, umyłam wszystkie niepotrzebne naczynia i porozkładałam przystawki dla naszych dziewięciu gości oraz dla nas.

Przed obiadem postanowiłam zmienić sweter na coś bardziej formalnego, więc ruszyłam w stronę schodów i poszłam na górę. W naszej sypialni ubierał się właśnie Robert.

- Niezły widok - stwierdziłam po chwili gapienia się na niego.

Podeszłam do szafy i ściągnęłam bluzkę.

- Jak widać nie tylko pani ma niezły widok - zaśmialiśmy się oboje.

Gdy zapinałam ostatni guzik długiej, granatowej koszuli w białą kratę, zadzwonił dzwonek do drzwi.

- Ja otworzę - Robert pocałował mnie w policzek i zbiegł na parter.

Podając każde kolejne dania starałam się, by wyglądały jak najlepiej, gdyby przypadkiem nie zadziałała metoda "przez żołądek do serca."

- Musicie dać mi namiary na tego kto robił ten catering, w życiu nie jadłam takich pyszności, nawet wczoraj - oznajmiła Victoria.

- Zdecydowanie, ja też poproszę - dodała Kate.

Wszyscy przy stole, prócz dziadków Roberta i mnie, zaśmiali się.

- Mamo, to Rose tak gotuje - stwierdziła Marie.

- To prawda? - spytał Mateo.

- Tak - odparłam.

- Poślubiłeś kulinarnego geniusza - wyznała Victoria.

- Wiem - ukochany cmoknął mnie w dłoń, a konkretnie palec, na którym miałam pierścionek zaręczynowy i obrączkę.

- A obiecałaś, że już nie będziesz gotować - stwierdziła z oburzeniem Meg.

- Niczego nie obiecywałam.

- Rozumiem, że to był przedsmak rosyjskiej kuchni? - spytał William.

- Owszem.

- Rosyjskiej?

- Rose ma rosyjskie korzenie, jej dziadkowie się tam urodzili, a babcia uczyła gotować - wytłumaczył.

Rozmawialiśmy niemalże do samego wieczora lepiej się poznając, niestety dziadkowie musieli już wracać, każde w swoją stronę, a rodzice Roberta i rodzeństwo też postanowiło się szybciej ulotnić, by dać nam nieco więcej czasu na osobności, choć podejrzewam, że bali się pytania o pomoc w zmywaniu.

I tak zakończył się nasz weekend...

...no prawie.

Droga ku przeznaczeniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz