Lily weszła do pustej łazienki na pierwszym piętrze i stanęła przy rzędzie umywalek. Przez dłuższą chwilę wzbraniała się przed tym, ale wreszcie spojrzała w swoje odbicie w ściennym lustrze. Oczy miała czerwone od łez a makijaż, tak przecież delikatny jakby prawie go nie robiła, spłynął jej po policzkach czarnymi strumieniami. Chciała przeczesać dłońmi swoje włosy,potargane i w nieładzie, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Jakby nie do końca pamiętając wydarzenia ostatnich godzin ze zdziwieniem spojrzała na swoje zakrwawione dłonie. Dłuższą chwilę zajęło jej przypomnienie sobie, że to krew Jamesa. Zdała sobie nagle sprawę, że nie była z nim jeszcze w tak bliskim kontakcie jak teraz. Puściła gorącą wodę, jakby nie tylko chciała zmyć z siebie brud, ale i wypalić całą złość i bezsilność, utopić wszystkie kotłujące się w niej uczucia, ale udało jej się tylko sparzyć. Syknęła z bólu i rozejrzała się w poszukiwaniu mydła, którego oczywiście nigdzie nie było. Oczywiście znała odpowiednie zaklęcia, ale chciała to zrobić jak należy. Odkręciła znowu wodę, nieco chłodniejszą niż poprzednio i długo i metodycznie szorując ręce zmyła z siebie wszystko. Już nieco uspokojona obmyła twarz i ułożyła włosy w prowizoryczny kok. Z dezaprobatą przyjrzała się tej dziwnej, obcej sobie po drugiej stronie lustra i w myślach spytała ją, co dalej. Nie usłyszała jednak żadnej odpowiedzi.
Chwilę później była już w Skrzydle Szpitalnym. Na jednym z łóżek dostrzegła śpiącego Jamesa. Zignorowała chęć podejścia do niego i zapukała nieśmiało w drzwi gabinetu pielęgniarki. Po usłyszeniu krótkiego "proszę" weszła do środka.
Pomieszczenie było niewielkich rozmiarów. Znajdowało się w nim jednak mnóstwo fiolek z różnymi wywarami. Po prawej stronie było wielkie okno, po lewej zaś kolejne drzwi. Lily domyśliła się, że pielęgniarka trzymała tam wszystkie medykamenty.
- Panna Evans - powiedziała widząc ją. Lily kiwnęła głową. - Z Potterem wszystko w porządku. Jutro jeszcze zostanie tu na obserwacji, potem będzie mógł spokojnie wrócić na zajęcia.
- Ja... - mruknęła rudowłosa spoglądając na swoje roztrzęsione ręce. Zacisnęła pięści biorąc głęboki oddech.
- Ach. - Kobieta zreflektowała się. - Wypij to. - Wcisnęła jej w dłoń kubek z naparem. - To na uspokojenie.
Lily uderzył w nozdrza wyjątkowo silny zapach waleriany. Skrzywiła się wiedząc, że płyn będzie smakował okropnie. Nie pomyliła się. Wypiła go jednak duszkiem krztusząc się lekko. Opanowała odruch wymiotny i oddała naczynie pielęgniarce.
- Usiądź. Wiesz o czym chciałabym z tobą porozmawiać.
- Zaklęcie? - ni to spytała ni stwierdziła Lily zajmując jedyne puste krzesło. Pani Pomfrey przytaknęła.
- Na ramieniu pan Potter ma świeżą bliznę.
- Tak, to była pierwsza rana, którą zobaczyłam.
- Jak ją wyleczyłaś? - spytała pielęgniarka zanurzając pióro w kałamarzu. Otarła nadmiar atramentu i zapisała w dzienniku "zaklęcie leczące rany".
- Kolega wymyślił to zaklęcie w zeszłym roku i pokazał mi je - powiedziała cicho. - Nazywa się Vulnera Sanentur. Zaklęcie należy wypowiedzieć trzykrotnie. Po pierwszym wypowiedzeniu tamuje krew. Przy drugim powtórzeniu rany zaczynają się goić, trzecie zaś w pełni je zasklepia pozostawiając niewielkie blizny.
Pani Pomfrey zanotowała uważnie.
- Czy jest jakiś specyficzny ruch różdżki? - spytała. Lily przytaknęła.
- Tak, należy poruszać nią wzdłuż rany lub nad mostkiem w górę i w dół, gdy dotyczą całego ciała.
Pielęgniarka podziękowała jej. Lily czuła, że waleriana zaczęła działać. Zrobiła się bardzo senna, a głos pielęgniarki zaczął wydawać się odległy. Potrząsnęła lekko głową aby pozbyć się uczucia pulsowania w uszach.
CZYTASZ
Jesteś moją kotwicą (Jily)
FanficHuncwoci, Lily Evans, Severus Snape. Historia, która mogła mieć miejsce, oparta na książkach i tekstach pobocznych Rowling, sprawdzana z Pottermore. "- Bawi was czyjeś nieszczęście? - Fuknęła mrużąc oczy z wściekłości - Dla niektórych nieszczęście...