Wstyd się przyznać, ale Lily Evans, zawsze wzorowa uczennica, ani razu nie wróciła do ćwiczenia zaklęcia Patronusa. Sama nie wiedziała, czy po prostu się poddała, czy nie potrafiła odnaleźć odpowiedniego wspomnienia.
- Nie mam szczęśliwego wspomnienia, naprawdę... - jęknęła Marlena.
- Dziwię się, że żadne ze mną jakoś ci nie pomaga. Nie kochasz mnie. - Łapa udał zasmuconego.
Marlena wzruszyła ramionami.
- Ty o mnie też nie myślisz, gdy wyczarowujesz patronusa, więc nie widzę powodu, dla którego ja miałabym myśleć o tobie - powiedziała to tak naturalnie, jakby właśnie oznajmiała wszystkim, że kwiaty kwitną wiosną.
Syriusz skradł jej szybkiego buziaka i usiadł pod ścianą razem z resztą Huncwotów, którzy patronusami mogli pochwalić się w każdej chwili. No, prawie wszyscy. Jedyny Remus stał koło dziewczyn i wyczarowanie zwierzęcej formy nie szło mu najlepiej. Z jego różdżki co i rusz wylatywała srebrzysta mgiełka.
Nauczyciel chwilę przyglądał się poczynaniom chłopaka i gestem dłoni przywołał go do siebie. Mruknął mu coś do ucha. Remus poruszył się niespokojnie, by po chwili odetchnąć z ulgą i usiąść obok przyjaciół. Pomachał jeszcze do Lily, która uparcie się w niego wpatrywała.
- Panno Evans, proszę wrócić do ćwiczeń! - huknął profesor Burn, a zamyślona Lily podskoczyła przerażona obracając się gwałtownie.
- Tak, tak jest panie profesorze - wyjąkała.
Spojrzała na Jamesa i mimowolnie uśmiechnęła się, gdy pokazał jej dwa kciuki. Mało nie spłonęła rumieńcem patrząc na niego i przypominając sobie ich pierwszy raz nad basenem, a potem mikołajki i noc przed ślubem Petunii... Poczuła ciepło wylewające się z jej serca wprost do dłoni. Jej różdżka niemal zadygotała.
- Expecto Patronum - wyszeptała Lily uwalniając skumulowaną energię.
Z jej różdżki wyskoczyła piękna łania. Lily wpatrywała się w nią, tak samo jak reszta klasy. James zaśmiał się szczerze i wyczarował swojego Jelenia, który od razu pojawił się obok łani.
- Przez te wszystkie lata nie wierzyłaś mi, że jesteśmy sobie przeznaczeni. A tu o, proszę... - zawołał, czym wywołał na jej policzkach rumieniec.
- Och... odczep się, Potter! - mruknęła używając starych przyzwyczajeń. Zachwycała się wyczarowaną przez siebie łanią i brązowymi tęczówkami Jamesa, które świdrowały ją na wylot.
Severus mało nie złamał różdżki, z której aż wystrzelił niekontrolowany snop czerwonych iskier, gdy zobaczył patronusa JEGO Lily i jej spojrzenie wędrujące od postawnej łani biegającej tuż przy dużo większym jeleniu z dorodnym porożem. To był już definitywny koniec jego miłości. Gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że dziewczyna się opamięta, ale jej zaklęcie mówiło same za siebie. Lily była wrogiem tak samo jak Potter. Pasowali do siebie, niewydarzeni i brudni... Ale Lily... jego Lily...
- Severus zaraz się rozpłacze - zachichotała Marlena wskazując brodą na chłopaka, który nadal stał w miejscu jak spetryfikowany i wpatrywał się w rudowłosą Gryfonkę, która właśnie rumieniła się wtulona w ramię Jamesa jednocześnie uśmiechając się od ucha do ucha.
- Czasem mam ochotę zrobić mu krzywdę, za sam fakt, że w ogóle istnieje - odpowiedział Syriusz wykrzywiając się na samą myśl - ale gdy tak na niego patrzę...
- Jak sam się truje, nie? Dobry widok - potwierdził Remus. - No, Marlena, jak tam twój patronus?
- Powiedziałabym coś na temat twojego... - zaczęła dość głośno, a potem niemal bezgłośnie wyszeptała - ...ale i tak wiem, że go ukrywasz.
CZYTASZ
Jesteś moją kotwicą (Jily)
FanfictionHuncwoci, Lily Evans, Severus Snape. Historia, która mogła mieć miejsce, oparta na książkach i tekstach pobocznych Rowling, sprawdzana z Pottermore. "- Bawi was czyjeś nieszczęście? - Fuknęła mrużąc oczy z wściekłości - Dla niektórych nieszczęście...