James Potter zdecydowanie był najszczęśliwszym facetem na ziemi. Jego usta zdobił szeroki uśmiech, sylwetkę miał wyprostowaną i dumną, a krok tak lekki, że zwykły obserwator powiedziałby, że niemal unosił się w powietrzu. Już od pierwszego tygodnia zajęć w Hogwarcie rozpoczął treningi Quidditcha. Na miotle latał jak strzała, każdy jego rzut kaflem na bramkę był tak precyzyjny, jakby do śniadania pił Felix Felicis. Nic nie mogło wyprowadzić go z równowagi. Cała depresja i zły humor prysnęły niczym bańka mydlana. I wszystko za sprawą Lily Evans.
- Jesteś jakiś podejrzanie szczęśliwy - powiedział Remus, gdy tego wieczoru patrolowali wspólnie korytarze.
- Bo wszystko jest na swoim miejscu, Luniaczku - odparł, machinalnie wkładając dłoń w swoje włosy i robiąc w nich jeszcze większy bałagan.
- Lily? - Blondyn potwierdził swoje przypuszczenia. James kiwnął tylko głową uśmiechając się od ucha do ucha. - Jesteście razem? W końcu?
Ale James nie odpowiedział. Jego uwagę przykuło coś innego. Po podłodze płynęła ciemna maź, która wypływała z jednej z komórek na miotły.
- Remus... to krew? - spytał rozglądając się dookoła. - Lumos.
To jednak nie była krew. Czarna maź wyciekała spod drzwi jednej z sal. James przyłożył palec do ust nakazując przyjacielowi być cicho. Podszedł do drzwi, jednak nic nie usłyszał. Były zabezpieczone zaklęciem wygłuszającym lub faktycznie nikogo w środku nie było.
- Idź po McGonagall - szepnął. Lupin skinął głową i po chwili już go nie było. James powstrzymywał się przed włożeniem dłoni w maź i sprawdzeniem czym jest. Mogła być trująca, a dość miał leżenia w szpitalach.
Miał wrażenie, że czas zwolnił. Nerwowo patrzył na wskazówki na swoim zegarku, rozglądał się po korytarzu i nasłuchiwał kroków. Oparł się o framugę przy drzwiach sali. Naprawdę nie chciał się pakować w kłopoty, Lily by go zabiła, gdyby wszedł tam sam. A nie miał ochoty psuć ich relacji. Usłyszał głos McGonagall i nerwowo spojrzał w kierunku, z którego dochodził.
- Panie Potter! Co tu się dzieje? - spytała niemal podbiegając do niego.
- Nie mam pojęcia, pani profesor. Wolałem poczekać na panią. Nie chcę zostać oskarżony o coś, czego nie zrobiłem - powiedział z pełną powagą w głosie. McGonagall spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Chyba śnię... - mruknęła do siebie i od razu przystąpiła do otwierania drzwi. O dziwo, nie były zamknięte. James i Remus unieśli różdżki ochraniając opiekunkę ich domu.
W sali było ciemno. Kobieta jednym ruchem różdżki rozpaliła światło. Rozejrzała się. Ścieżka czarnej mazi prowadziła wprost w głąb pomieszczenia, gdzie na podłodze wypalony był pentagram. W jego środku widniała kałuża czarnej mazi wypływająca z lewitującego pod sufitem testrala. Bez trudu stwierdzili, że był martwy – jego brzuch był rozcięty, a wszystkie wnętrzności ułożono w wielkiej kamiennej misie, nad którą zdążyły się już zlecieć muchy. James z trudem powstrzymał wymioty.
- Merlinie... Panie Lupin, proszę lecieć po dyrektora! - McGonagall podeszła do pentagramu. Za nią podążył James.
- Pani profesor, tu jest jakaś księga... - zauważył James stając obok nauczycielki. Faktycznie, w jednym z ramion pentagramu leżała bardzo stara księga zamoczona rogiem w krwi zwierzęcia. James niefortunnie wdepnął w czarną maź. Litery z księgi zaczęły wypływać z niej niczym macki i w szybkim tempie pełznąć do niego. McGonagall rzuciła kilka zaklęć, ale nic się nie zadziało.
- Wyjmij z tego nogę! - wrzasnęła do niego, ale było za późno. Macki oplotły go wdzierając się wszystkimi otworami i popłynęły wprost do umysłu. Oczy Jamesa wydawały się płonąć ogniem, zrobiły się całkiem czarne i nagle wróciły do normy. - Potter?! - Nauczycielka doskoczyła do niego łapiąc za ramiona. James spojrzał na nią pustym wzrokiem i jedną ręką z całej siły pchnął na ścianę. McGonagall uderzyła o nią tyłem głowy i straciła przytomność.
CZYTASZ
Jesteś moją kotwicą (Jily)
FanfictionHuncwoci, Lily Evans, Severus Snape. Historia, która mogła mieć miejsce, oparta na książkach i tekstach pobocznych Rowling, sprawdzana z Pottermore. "- Bawi was czyjeś nieszczęście? - Fuknęła mrużąc oczy z wściekłości - Dla niektórych nieszczęście...