Na wstępie chciałabym Was poinformować, że po tym rozdziale będziemy się przenosić do nowej książki z dalszymi losami bohaterów. Zrobiłam ankietę na grupie, gdzie większością głosów zadecydowaliście o przeniesieniu, a po drugie sprawdziłam limit rozdziałów na Wattpad (200). Nie bardzo chcę się ograniczać, bo z założenia całe te opowiadanie miało mieć max 50 rozdziałów, a jesteśmy już na 107 plus informacyjne - co zabiera mi sporo pola do popisu.Mam nadzieje, że dalsze części będziecie czytać równie tłumnie, co tę!
ENJOY THE LAST CHAPTER HERE GUYS <3
-------------------------------------------------------------------------------------------
Po zakończonej serii egzaminów, na wyniki których uczniowie musieli czekać do połowy wakacji, wszyscy skupili się na finale Quidditcha, w którym gryfońska drużyna grała swój ostatni mecz pod okiem Jamesa Pottera, najlepszego kapitana jakiego mieli w tym stuleciu. Gdy młodsi koledzy ze szkoły cieszyli się na wyjazd do domów, siódmy rocznik w większości przejawiał objaw depresji i smutku związanego z zakończeniem tak pięknego etapu w życiu jakim był Hogwart. Oczywiście wiadomo było, że zamierzali wymieniać listy i się spotykać, ale za murami zamku czekała wojna. Na ulicach nie było bezpiecznie i nie wiadomo było jak potoczą się ich losy. Szczególnie nie wiedzieli tego Huncwoci, Marlena i Lily, którzy w poprzednie wakacje dołączyli do Zakonu Feniksa. Spodziewali się tylko, że czekają ich misje dużo ważniejsze i niebezpieczniejsze niż szpiegowanie ślizgonów w Hogwarcie.
- Nie wierzę, że to mój ostatni mecz... - James leżał na kanapie w Pokoju Wspólnym Gryffindoru z głową na kolanach Lily i niemal płakał. - Przecież oni sobie beze mnie nie poradzą...
– Niech Lily zagada ze Slughornem, może cię uwali i zostaniesz jeszcze przez rok – rzucił Syriusz.
- A nie myślałeś kiedyś żeby grać dla którejś z drużyn Anglii? - spytała Marlena leżąc plackiem na dywanie i oglądając ściany pomieszczenia z tej perspektywy.
- Kiedyś myślałem, ale teraz to bym chciał nacieszyć się Lily. Poza tym jestem skromnym człowiekiem. Nie dla mnie zachwyty i uwielbienie tłumów czy wznoszenie w górę pucharów.
– Może Armaty z Chudley? Ostatnio brakuje im dobrych graczy – zasugerował Peter.
–Nieee, Armaty nie. Zawsze wolałem Zjednoczonych z Puddlemore. Ale nie. Nie wiemy, co będzie po szkole, więc... no.. nawet nie wiem czy pójdę na ten kurs aurorski. Może będę chciał nam zbudować dom? - Uśmiechnął się pod nosem wyobrażając sobie jego i Lily. Marzył o życiu z nią bardziej niż o czymkolwiek innym. Oczywiście zaraz po dzisiejszym meczu.
- Chcesz nam zbudować dom? - Lily wyglądała na dość skonsternowaną.
– Nic prostszego. Wingardium Leviosa na cegle, kładziesz, Wingardium Leviosa na cegle, kładziesz... – powiedział Syriusz, obrazując swój wywód układaniem pierwszaków jednego na drugim, co spowodowało powszechną wesołość w pokoju wspólnym i irytację Lily.
- A ty nie chcesz żebyśmy razem zamieszkali? - zdziwił się James. - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie po szkole. Mówiłem ci już, że cię nie wypuszczę.
- Nie nie, nie w tym rzecz. Ja po prostu... nawet się nad tym nie zastanawiałam - wytłumaczyła.
Prawdą było, że Lily Evans myśląc o przyszłości poza murami zamku nigdy nie pomyślała o tym gdzie będzie mieszkać, z kim i w ogóle jak żyć. Jedyną jej myślą była ochrona jej najbliższych, nic więcej. Ale czy chciała kończyć w Cokeworth? Zdecydowanie nie. Siedem lat nauki w Hogwarcie sprawiło, że to zamek traktowała jako swój dom, a dom rodzinny z czasem stał się jej małym koszmarkiem. A może to Petunia się nim stała? Zresztą, nie po to była czarownicą, żeby zrezygnować z magii i żyć w mugolskiej wiosce, prawda? Pomimo swoich korzeni chciała używać magii najwięcej jak się dało. A co z Jamesem? Czy wyobrażała sobie życie bez niego po szkole? Zdecydowanie nie.
CZYTASZ
Jesteś moją kotwicą (Jily)
FanfictionHuncwoci, Lily Evans, Severus Snape. Historia, która mogła mieć miejsce, oparta na książkach i tekstach pobocznych Rowling, sprawdzana z Pottermore. "- Bawi was czyjeś nieszczęście? - Fuknęła mrużąc oczy z wściekłości - Dla niektórych nieszczęście...