James obudził się w Skrzydle Szpitalnym z okropnym bólem głowy. Rozejrzał się dyskretnie czując, że ktoś trzyma go za rękę. Dostrzegł rude włosy rozrzucone na kawałku jego łóżka i w pierwszej chwili delikatnie się uśmiechnął. Siedziała tu, razem z nim, pomimo kłótni.
Chwilę zajęło mu zorientowanie się, że właścicielka rudych włosów zdecydowanie nie pachniała wanilią i rabarbarem, nie miała kościstych palców, a skóra na środkowym palcu jej prawej dłoni nie miała charakterystycznego zagłębienia od pióra. Nie była aż tak drobna. Twarzy nie widział, ale miał pewność.
To nie była Lily Evans.
- Rose? - zdziwił się. Jego głos był dość zachrypnięty. Poczuł nieodpartą potrzebę napicia się czegoś. Dziewczyna przebudziła się i praktycznie zerwała z miejsca.
- Cześć - uśmiechnęła się niepewnie. James odwzajemnił uśmiech, chociaż jego oczy wskazywały na wielki zawód.
- Co ty tu robisz? - spytał ją. Nie miał ochoty na jej towarzystwo, ale kultura nie pozwoliła mu wyrzucić jej ot tak z pomieszczenia.
- Cóż. Chciałam powiedzieć ci, że wygraliśmy i...hmm... wyjaśnić tą całą szopkę z Evans - mówiąc to zarumieniła się lekko. Puściła także jego dłoń i teraz wyłamywała sobie palce. James zdecydowanie wolał odruchy nerwowe Lily. Ona drapała sobie dłonie tworząc na ich bladej powierzchni długie i czerwone sznyty, które w połączeniu z wystającymi żyłami dawały dziwnie podniecający widok, na który ślinił się niczym wampir. Wyłamywanie palców zdecydowanie nie miało w sobie nic podniecającego. Przypominało mu trzask kości Remusa pękających podczas przemiany i sprawiało jakiś wewnętrzny ból.
- Możesz przestać? - wskazał na jej dłonie. Spojrzała na niego zdziwiona zatrzymując się w pół ruchu. - Strasznie to jest irytujące - wytłumaczył od razu.
Rose spłonęła rumieńcem.
- Przepraszam - mruknęła.
- Słuchaj... - James zastanowił się przez chwilę, jak nie urazić dziewczyny. - Na tej imprezie chciałem zapomnieć o pewnej sprawie, ok? Jesteś całkiem ładna, miła i fajnie się bawiliśmy, ale kocham Evans, nie ważne, co się aktualnie między nami dzieje...
Rose wyglądała jakby kamień spadł jej z serca. Spojrzała w okno dostrzegając za nim szklarnie, w których odbywały się zajęcia z Zielarstwa, oraz skrawek Zakazanego Lasu.
- No i właśnie. Ja nie chcę stawać pomiędzy tobą a Lily. Bardzo ją lubię, ty też jesteś fajny, ale... widać, że się kochacie. Za to chciałabym się z tobą kolegować. Przypominasz mi mojego brata, który został zamordowany przez Śmierciożerców... - w jej oczach pojawiły się łzy.
James usiadł na łóżku pokonując ból głowy i pogłaskał Rose po dłoni.
- Przykro mi... - powiedział pocieszająco. - No i dlaczego nie? Przedstawię cię reszcie Huncwotów. - Uśmiechnął się do niej naprawdę serdecznie. Rose otarła łzy z policzków i odwzajemniła uśmiech. - I... jak to, "widać, że się kochacie"? - spytał próbując szybko zmienić temat i jednocześnie będąc całkowicie zaintrygowanym. Był pewien, że Lily go nienawidzi.
- Wiesz, czasem chodzę z Lily na zakupy do Hogsmeade, spotykamy się w bibliotece. Nie przyjaźnimy się, ale temat zawsze schodzi na ciebie. Poza tym, ona się naprawdę przejmuje tym, co o niej myślisz i boi się, że nigdy nie będzie ciebie warta. Ona ma kompleksy, James. Też bym miała, gdyby mi ktoś przez kilka lat wmawiał, że bez niego zginę. Tak, mówię o tym Ślizgonie. Słyszałam kiedyś kilka razy, jak rozmawiali. Masakra.
- Jesteś cholernie inteligentna, Rose. - James wyszczerzył się do niej. Jej słowa potwierdzały wszystko to, co podejrzewał do tej pory i co w sumie usłyszał już i od samej Lily.
CZYTASZ
Jesteś moją kotwicą (Jily)
Fiksi PenggemarHuncwoci, Lily Evans, Severus Snape. Historia, która mogła mieć miejsce, oparta na książkach i tekstach pobocznych Rowling, sprawdzana z Pottermore. "- Bawi was czyjeś nieszczęście? - Fuknęła mrużąc oczy z wściekłości - Dla niektórych nieszczęście...