102. Nieobecność

3.4K 123 24
                                    

Lily i James mieli przy śniadaniu swoją rutynę. Lily jako sumienna uczennica przychodziła wcześniej, zajmowała swoje ulubione miejsce przy stole - te, z którego widać było największą część sali i czekała na resztę. Nierzadko pojawiała się w towarzystwie Marleny, o ile ta nie figlowała z Blackiem i była w stanie wstać dość wcześnie rano. Gdy dziewczyny kończyły jeść, pojawiali się Huncwoci i dosiadali się do nich. James zawsze zajmował miejsce koło Lily i całował ją przy wszystkich, a ona za każdym razem rumieniła się i, z sobie znanego tylko powodu, rugała go za obnoszenie się z ich związkiem. 

Od tygodnia jednak James przychodził zamyślony i nieobecny, cmokał swoją ukochaną w policzek i nic nie mówiąc zabierał się za śniadanie. Lily nie komentowała jego zachowania, ale po szkole zaczęły krążyć plotki, jakoby Lily zdradziła Jamesa z prefektem Krukonów, którego imienia nikt nie potrafił zapamiętać, a James po prostu się na nią złościł. 

Plotki jak plotki, żadna z nich nie była prawdziwa, a tym razem nie było w nich nawet ziarna prawdy, ponieważ Lily i James nawet na patrole chodzili razem. 

Tego dnia, gdy James znów był nieobecny, a Huncwoci wciąż nie puścili pary z ust odnośnie jego zachowania, Lily po prostu wyszła z sali. Była wściekła, a w oczach zebrały jej się łzy. Nawet nie przypuszczała, że James po prostu myślał o organizacji jej urodzin i tak bardzo załamany był brakiem pomysłu, że chodził wściekły i obrażony, bez ochoty do czegokolwiek, a już tym bardziej do przebywania z Lily, która od razu wzbudzała w nim uczucie zawodu. 

James Potter był zawiedziony samym sobą i brakiem pomysłów. Dotychczas przecież miał ich tak wiele... 

- To już jutro... - mruknął. 

- Urodziny Lilki? - dopytała Marlena. 

- Dzień mojego upokorzenia. - James wzruszył ramionami. 

- Och, przestań tak mówić. Jestem pewna, że czego byś nie zrobił, to dla Lily będzie fantastyczne. 

- Zgadzam się z Marleną - przytaknął Remus. - Po prostu kup jej coś ładnego i po sprawie. Lily jest na tyle skromna, że będzie to dla niej idealne. 

James ponownie wzruszył ramionami. Pomysł nie wydawał mu się dobry, ba! Zaliczyłby go do jednego z najnudniejszych pomysłów, na jakie można było wpaść. 


James nie pojawił się na żadnych zajęciach, co wprawiło Lily w jeszcze gorszy nastrój, a gdy nie przyszedł na późnowieczorny patrol, po prostu rozpłakała się na środku korytarza. Nie miała pojęcia, co takiego zrobiła, ale kłótnia w przeddzień jej urodzin, o ile można było nazwać to kłótnią, nie była niczym przyjemnym. 

Lily szła po korytarzu ocierając łzy z twarzy, gdy chmurka małych iskierek rozbłysła w ciemności korytarza. Podniosła różdżkę wyżej, aby znaleźć psotnika, który był za to odpowiedzialny - bezskutecznie. Chmurka przemieściła się tuż nad schody i jakby czekając na dziewczynę, wolno przesuwała w górę. 

Niewiele myśląc poszła jej śladem. Była tak zaintrygowana, że zapomniała o swoich smutkach. Nawet poczuła się jak mała dziewczynka przeskakując dziurawe stopnie, w ostatniej chwili wskakując na ruszające się kolejne schody i chodząc krok w krok za iskierkami. 

Wybiła północ, gdy mała chmurka zniknęła, a Lily stała na środku lekko oświetlonego korytarza runicznego próbując dostrzec jakąkolwiek postać - na próżno. 

A po chwili usłyszała cichy szelest. Odwróciła się gwałtownie celując różdżką wprost w czyjąś pierś.

- James? - spytała cicho, nie rozumiejąc, co tam robił. 

Jesteś moją kotwicą (Jily)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz