105. Myślodsiewnia

1.8K 82 25
                                    




Zoya McLarrens w przeciwieństwie do swojego brata, który powszechnie znany był jako jeden z najlepszych zawodników Quidditcha, była osobą skrytą. Wizualnie nawet nie można było powiedzieć, że w ogóle byli spokrewnieni. Ani jedno ani drugie nie wdało się w matkę. Charaktery też mieli inne. O ile jej brat był duszą towarzystwa, tak ona trzymała się ze swoimi współlokatorkami, ale więcej słuchała niż cokolwiek mówiła. Co więcej, miała wrażenie, że te nawet za nią nie przepadały i kolegowały, bo tak wypadało i bo jej brat był kimś. Warto więc było mieć ją w znajomych. I właśnie przez tę swoją przeciętność trafiła do Hufflepuffu.

I może właśnie dlatego tak dobrze czuła się w towarzystwie Petera Pettigrew. Słuchała opowieści o przygodach Huncwotów, w których oczywiście brał udział, śmiała się z jego dowcipów i pomagała mu w nauce. Spędzali czas razem, lekko na uboczu - tak jak nauczyli się to robić w swoich grupach przyjaciół. I właśnie ta odmienność dawała im poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia.

A Peter? Peter miał wszystko - Huncwotów, których podziwiał i Zoyę, która podziwiała jego. Nie przeszkadzały jej słabe wyniki w nauce, szlabany i zamiłowanie do jedzenia. No i całowała się z nim, w czym by zaskakująco dobry. I pomagała w nauce, dzięki czemu Remus nie musiał z nim tyle siedzieć nad materiałem - i co dawało okazję do dalszego całowania się. Ogólnie Peter, tak samo jak i reszta Huncwotów, porzucił nieco działania w grupie na rzecz swojej dziewczyny.

- Z tego nie będzie nic dobrego, mówię ci - Marlena obserwowała Petera i Zoyę, którzy skryci w kącie korytarza szeptali między sobą trzymając się za ręce.

Lily podniosła brew niczym McGonnagal.

- Czemu tak uważasz? To jego pierwsza dziewczyna, wiem że mógłby się załamać, gdyby się rozstali, ale ma Huncwotów, którzy, jestem pewna, mogą go z tego wyciągnąć.

- Nie o tym mówię. Coś mi się nie podoba w tej dziewczynie. Ma w sobie coś bardzo ślizgońskiego - odparła Marlena nawet nie reagując, kiedy ramię Syriusza wylądowało na jej barkach.

Lily nigdy nie wiedziała, w jaki sposób Black potrafił być członkiem jakiejś konwersacji i jeszcze w jej trakcie nie być zorientowanym o czym w ogóle była mowa, a każdą prywatną rozmowę słyszał z dokładnością co do kropki.

- Może wydaje ci się tak dlatego, że Zoya jest Puchonką. Oni mają coś z każdego domu i po prostu nie mogą się zdecydować, co wybrać.

- Jesteś okropny, Łapo. - Lily przewróciła oczami.

- Może... - Marlena przestała wpatrywać się w parę i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Cała poważna atmosfera niczym z historii kryminalnych zniknęła jakby ktoś rzucił Finite Incantatem. - Co dziś zbroiliście? - spytała.

- Królowo! Jestem grzeczny jak aniołek! - zaperzył się Syriusz.

- A ja jestem Królową Anglii. Nie rozśmieszaj mnie - prychnęła Lily ponownie przewracając oczami.

- Z końca korytarza słyszę ruch twoich gałek ocznych! - krzyknął James i jak sarenka doskoczył do ich grupki całując Lily w policzek. Chwilę po nim dotarł też Remus, zziajany, bo musiał truchtać za znacznie bardziej wysportowanym przyjacielem, i jakiś taki nieobecny wzrokiem.

- Jesteście niemożliwi - westchnęła Lily wrednie się uśmiechając. - A teraz zapraszam wszystkich na wasze ukochane zajęcia! Owutemy dla przyszłych aurorów zbliżają się wielkimi krokami, kochani! Zostały nam tylko trzy miesiące do egzaminów!

- A kto to przyszedł? Pani Maruda! Niszczycielka dobrej zabawy, pogromczyni uśmiechów dzieci! - jęknął Syriusz, za co dostał kuksańca w ramię. - NO EJ! TYLKO NIE W SZCZEPIONKĘ! - oburzył się łapiąc za ramię i rozcierając energicznie.

Jesteś moją kotwicą (Jily)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz