38. Strefa komfortu

2.5K 150 91
                                    

- Jak to jest z tobą i Marleną? - spytała Lily podczas późnowieczornych rozmów z Syriuszem na Wieży Astronomicznej. Te spotkania stały się już ich rytuałem. Poświęcali im wtorki, poza tymi oczywiście, które wypadały w pełnię. 

Syriusz nie odpowiedział. Patrzył prosto przed siebie. 

- Marlena... no wiesz. To Marlena. - Nie potrafił powiedzieć nic więcej. 

- Tak, McKinnon. Taka sama dziewczyna, jak każda. Ma nogi, ręce, biust, niezły, i uczucia - rzuciła Lily. 

Syriusz westchnął. 

- Jest ładna i niegłupia, do tego wyczynia takie rzeczy, które się nie śniły filozofom, Lily. - Uśmiechnął się na samo wspomnienie. 

- I tylko dlatego się z nią spotykasz? 

- Każdy ma jakieś potrzeby. - Wzruszył ramionami. Lily spojrzała na niego groźnie. 

- Kochasz ją? - spytała.

- A wyglądam na kretyna? - Spojrzał na nią. - Takie rzeczy istnieją tylko w bajkach, księżniczko. Obawiam się, że tylko ty trafiłaś na naiwnego idiotę, który w to wierzy. 

- Nie zmieniaj tematu, Black! - warknęła. 

- Więc ty nie zmuszaj mnie do uczuć względem McKinnon. 

- No właśnie o to mi chodzi. Albo zacznij się zachowywać jak jej chłopak, albo zostaw ją w spokoju. Miłość to nie tylko seks, Syriuszu. - Lily założyła ręce na piersi i wpatrywała się w niego buntowniczo. 

- Czasem jesteś wyjątkowo śmieszna, Evans. - Syriusz spojrzał na nią twardo. - Miłości nie było, nie ma i nie będzie. Koniec terapii na dziś. Do dormitorium wracasz sama. 

Black trzasnął drzwiami wychodząc z Wieży. Lily westchnęła. Podniosła się z ziemi. Usłyszała jak ktoś wszedł do środka. Rozejrzała się nerwowo po tarasie i szybko ukryła w cieniu, mając nadzieję, że nikt jej w ten sposób nie zauważy. Po schodach wdrapał się James Potter. 

- Wyjdź, Lily, wiem o waszych spotkaniach - powiedział stając przy barierce i patrząc w dół. - Ale widok. Człowiek od razu zastanawia się czy skacząc nadziałby się na iglicę niżej. 

- Co tu robisz, Potter? - Lily wyszła z cienia zakładając ręce na piersi i wpatrując się w niego uważnie. - Czego chcesz? 

James usiadł przy barierce opuszczając nogi z wieży. Lily mało nie dostała zawału. Nienawidziła wysokości i zawsze siedziała jak najdalej. 

- Chodź, usiądź koło mnie. - Poklepał zachęcająco miejsce obok siebie. 

- Nie chcę, Potter - warknęła. - Pytałam, co tutaj robisz? 

James westchnął. 

- Przysięgam, nic ci się nie stanie. Nie zjem cię przecież. 

Lily milczała przez chwilę. Nie wyglądał na człowieka mającego złe zamiary. Zawahała się, ale odparła cicho:

- Nie mogę. Mam lęk wysokości. 

James spojrzał na nią uważnie. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Zaśmiał się cicho. 

- Mówi się, że jeśli chcesz się przestać czegoś bać, to musisz wyjść ze swojej strefy komfortu - zaczął głosem znawcy a jego ręka powędrowała do włosów, które swoim zwyczajem rozczochrał jeszcze bardziej.

- Ja wychodzę ze swojej strefy komfortu za każdym razem, jak muszę z tobą przebywać w jednym pomieszczeniu, Potter - odparła prędko cofając się o krok, gdy chłopak wstał i zaczął podchodzić w jej kierunku. Zatrzymał się widząc jej wahanie. Wyciągnął dłoń w jej stronę czekając, aż ona poda mu swoją. W ogóle zdawał się nie słyszeć jej słów. 

- Chodź. Zaufaj mi. 

- Nie. - Drgnęła. 

- Proszę cię, Lily, nie bądź dzieckiem. Nie zepchnę cię z tej Wieży, nie jestem aż tak nieodpowiedzialny i głupi. 

Lily spojrzała na niego spod byka. On zaś obserwował ją z lekkim smutkiem w oczach, ale dostrzegła w nich jeszcze błysk szaleństwa pomieszany ze szczerością. I ten błysk ją przekonał. Czuła, że mogła patrzeć w te orzechowe oczy, a żadna krzywda na świecie jej się nie przytrafi. Wyciągnęła powoli trzęsącą się dłoń. 

James nie poruszył się nawet o milimetr. Czuł się tak, jakby oswajał dziką łanię, która w każdej chwili mogła się spłoszyć. Dopiero gdy jej palce dotknęły jego uchwycił ją mocno i lekko pociągnął w swoim kierunku zmuszając do kroku naprzód. Sam, nie odwracając się za siebie, szedł tyłem w kierunku barierki. Poczuł metal na wysokości swoich pośladków. Teraz wystarczyło tylko przyciągnąć Lily. 

Nie spuszczał wzroku z jej zielonych oczu, tak jak i ona ani razu nie spojrzała w innym kierunku. Zadzierała lekko głowę i nieśmiało stawiała kroki. 

- Zamknij oczy - powiedział, gdy dzielił ją tylko krok od barierki. Po chwili wykonała polecenie. Położył jej dłoń na barierce i przy okazji chwycił od razu drugą, z którą zrobił dokładnie to samo. Nie puścił jej jednak. Wolną ręką objął ją stanowczo w talii. - Zrób krok do przodu, Lily. Jesteś bezpieczna, trzymam cię. 

Nie wiedziała dlaczego, ale wierzyła w jego słowa. Zrobiła krok wciąż nie otwierając oczu. Poczuła barierkę na swoim brzuchu. Zadrżała. 

- Spokojnie, jestem przy tobie, trzymam cię, jesteś bezpieczna - powtarzał jak mantrę. Zawiał wiatr. Poczuła jego perfumy. Otworzyła oczy. Jej nogi były jak z waty, ale miała wrażenie, że ramiona Jamesa podtrzymywały ją przed upadkiem. Spojrzała w dół. Zadrżała i mocniej zacisnęła palce na barierce. Oddychała głęboko próbując uspokoić rozedrgane ciało. - Brawo - wyszeptał wprost do jej ucha. 

- Po co tu przyszedłeś? - spytała patrząc w dal. Iglice pod nimi napawały ją przerażeniem. Zdecydowanie wolała widok na błonia. 

- Chciałem cię przeprosić. Za te wszystkie lata, gdy byłem dla ciebie okropny - odparł. Stał teraz obok niej wciąż trzymając w talii. Spojrzał na nią. Lily wpatrywała się w przestrzeń i miała nieodgadnięty wyraz twarzy. - To nie było w porządku. Chciałbym... żebyś mi wybaczyła. Byłem głupim dzieciakiem. Przepraszam. 

- I mam ci uwierzyć, że się zmieniłeś? - nadal na niego nie patrzyła. - Że nie jesteś dupkiem znęcającym się nad innymi? Dowcipy mi nie przeszkadzają, o ile są w dobrym tonie. Ale znęcanie się nad słabszymi to coś, czego w tobie nienawidzę - odparła. - Chodzące bożyszcze tłumów, James Potter, czarodziej czystej krwi, wybitnie uzdolniony - powiedziała niemal z jadem. 

- Jesteś zazdrosna? - zdziwił się. 

- Nigdy ci nie dorównam, Potter i denerwuje mnie to, że pokazujesz, że jestem przy tobie nikim. Dziewczyna z mugolskiej rodziny, która nocami drży o bezpieczeństwo swoje i swoich rodziców, bo jakiś szaleniec ubzdurał sobie zabijanie... szlam...

James był w szoku. Nigdy nie pomyślał o tym w ten sposób. Przycisnął ją mocniej do swojego boku. 

- Lily, o czym ty w ogóle mówisz? Jesteś najzdolniejszą osobą, jaką znam. Jesteś mistrzynią z eliksirów. Gdyby nie ty, nigdy nie zostałbym animagiem. Zawdzięczam ci swój największy sukces. - Odwrócił ją w swoją stronę zmuszając do spojrzenia mu w oczy. - Poza tym, przypomnij sobie nasz pojedynek! Nie dawałem ci forów. Jesteś świetną czarownicą. I nie musisz bać się Voldemorta, chociaż wiem, że to brzmi banalnie. Na razie jego zasięgi nie wyszły poza teren Londynu. Twoi rodzice są bezpieczni. - Nie odpowiadała. Nie wiedział, o czym myślała. - Przepraszam cię. Tak bardzo cię przepraszam...

Dłoń, którą musiała oderwać od barierki położyła na wysokości jego serca. Pod bluzą poczuła twarde mięśnie. 

- Przeprosiny przyjęte pod warunkiem, że więcej mnie nie upokorzysz, nie wyśmiejesz i nie będziesz irytował swoim "umów się ze mną". I przestaniesz znęcać się nad słabszymi.

James uśmiechnął się szczerze. Złapał jej dłoń. 

- Słowo Huncwota. 

Jesteś moją kotwicą (Jily)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz