97. Pożar

3.2K 132 38
                                    

Bellatrix stała razem z innymi śmierciożercami na środku pustego mostu nad rzeką Trent w Nottingham - płonącym, pełnym śpiących i niczego nieświadomych mugoli. Ogień miał ich pochłonąć żywcem, wszystkich jednocześnie, stąd tak duża grupa prowadzona przez samego Czarnego Pana. Każdy miał swoje zadanie - swoje domy do spalenia. Nottingham nie było duże, a i podpalenie całej ulicy kilkoma machnięciami różdżki także nie należało do zbyt skomplikowanych. Takie zaklęcia poplecznicy Voldemorta musieli mieć opanowane już przed przystąpieniem do jego szeregów. Liczyła się moc, zaangażowanie i poglądy. Słabi i niewydarzeni mogli sobie darować możliwość zaciągnięcia się. Trzeba było się wykazać. 

I to właśnie zrobiła Bellatrix Lestrange z domu Black. Wykazała się. Zaangażowała się i jednocześnie kochała Czarnego Pana miłością okrutną, palącą i ślepą. Obserwowała go właśnie, wpatrującego się w łunę ognia i słuchającego krzyków płonących mugoli. Dźwięk ten dla Lorda Voldemorta był piękny, rozbrzmiewał w uszach i powodował gęsią skórkę podniecenia, więc i jej podobał się niemniej. Krzyk był rozdzierający, rozbrzmiewał z wnętrz płonących ciał niczym przerywane drapanie paznokciami po tablicy i jazgot strun instrumentów smyczkowych przy wtórze wesoło trzaskających płomieni i huku walących się budynków. Voldemort mógłby tak stać jeszcze długo i wsłuchiwać się w tę melodię bez żadnej tonacji i rytmu, ale aurorzy mogli zjawić się w każdej chwili. Wyczarował nad miasteczkiem mroczny znak i wraz ze wszystkimi śmierciożercami deportował się z miejsca zdarzenia tuż przed ich przybyciem. 


Kilka poranków po Balu Duchów, kiedy już cała szkoła zdołała wrócić do normalnego trybu pracy, a uczniowie przypomnieli sobie o istnieniu nauki, Huncwoci, Lily i Marlena usiedli na swoich ulubionych miejscach przy stole Gryffindoru. 

- Czemu Snape się gapi? - spytała nieprzytomnie Marlena. 

- Może czegoś chce... - odpowiedział na jej pytanie Peter jednocześnie wzruszając ramionami i rozglądając się po sali w poszukiwaniu Zoyi. 

- Wpierdol chyba, bo nie wiem czego jeszcze... - mruknął James do Syriusza próbując zrobić to tak, aby Lily nie usłyszała. 

- I tak wiem, co powiedziałeś. - Lily pogroziła w ich stronę widelcem. - Może ma jakiś biznes, albo nie wiem... Jest zazdrosny? 

- Zazdrosny to on sobie może być o... - zaczął James, ale Lily raptem zbladła, co skutecznie przerwało jego wypowiedź i zmusiło go do obserwacji rudowłosej. Ta natomiast wrzuciła kilka sykli do skórzanego portfelika przy nodze sowy i pospiesznie odwiązała Proroka Codziennego, którego nagłówek przebijał się już z daleka. 

"Morderczy pożar Nottingham" głosił tytuł. Lily dopadła pierwszych stron gazety i przesuwając wzrokiem po nazwiskach z ulgą na twarzy odsunęła się od nich i zaczęła czytać na głos, aby przyjaciele mogli zrozumieć jej dziwne reakcje. 

- Tej nocy spłonęło niemal całe mugolskie miasto Nottingham wraz z mieszkańcami. Aurorzy odwrócili zaklęcia podpalenia ratując większość budynków. Miasto niestety można nazwać Miastem Duchów, ponieważ spłonęła duża część jego mieszkańców. 

- Lily, czy Nottingham nie jest przypadkiem...

- Tak, tuż obok Cokeworth. Merlinie, dobrze, że... słabo mi... - mruknęła Lily ledwo łapiąc oddech i włożyła twarz w dłonie opierając się na stole. James przygarnął ją do siebie obejmując z całej siły. Lily rozpłakała się. - Gdyby oni... gdyby... 

- Ciiicho, nie było ich tam, spokojnie, nic im nie będzie... - mamrotał James wprost do jej ucha. - Napisz do nich list, sprawdź czy są cali i zdrowi. 

Jesteś moją kotwicą (Jily)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz