Lily weszła do wielkiego pomieszczenia. Rozejrzała się niepewnie. Sala była okrągła, pełna ław rzeźbionych w mahoniu i zdobionych złotem, ustawionych jedna nad drugą niczym w amfiteatrze, które zajmowali pracownicy ministerstwa ubrani w czarne szaty oraz czepce. Naprzeciwko wejścia stał wielki fotel, który zajmował mężczyzna w purpurowej szacie, najprawdopodobniej sędzia. Przed nim był wielki blat, na którym leżało mnóstwo papierów, a magiczne pióro zapisywało coś samoistnie, kontrolowane przez mężczyznę w purpurze. Lily podeszła do barierki, która stała na samym środku pomieszczenia. Dziewczyna czuła wzrok wszystkich zgromadzonych skupiony na jej wątłej sylwetce. Pod natłokiem oceniających spojrzeń była naprawdę malutka.
- Imię, nazwisko, pochodzenie, status - powiedział mężczyzna.
- Lily Evans, czarownica mugolskiej krwi, uczę się w Hogwarcie, obecnie na siódmym roku - odparła trzęsącym się głosem.
- Panno Evans, zostałaś tu wezwana w charakterze świadka. Proszę opowiedzieć, co wydarzyło się piętnastego sierpnia.
Lily wzięła głęboki wdech. Jeszcze raz rozejrzała się po pomieszczeniu. Dumbledore, który siedział po jej lewej stronie, na ławeczce przeznaczonej dla obserwatorów, uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Odwzajemniła ten uśmiech od razu czując w sobie odwagę. Podniosła lekko brodę, spojrzała mężczyźnie w purpurze prosto w oczy i opowiedziała historię nie zapominając o wspomnieniu o Peterze ukrytym pod zaklęciem kameleona.
Pięciu mężczyzn ubranych w skórzane kagańce oraz obroże, przypiętych do smyczy i na czworaka wyszło z metra przy Trafalgar Square stając zgodnie w rzędzie i czekając aż po schodkach za nimi wstąpi czarnowłosa kobieta, która trzymała końcówkę skórzanej uprzęży. Stukot jej obcasów rozpłynął się przy dźwiękach samochodów i czerwonych piętrowych autobusów. Spódnica falowała wraz z ruchem jej bioder. Stanęła na szczycie schodów, rozejrzała się po przechodzących obok niej mugolach oraz placu i uśmiechnęła kpiąco trzaskając smyczą i zmuszając swoje pieski do ruszenia się z miejsca. Mężczyźni unieśli pośladki do góry śliniąc się jednocześnie. Żaden z przechodniów nie zwrócił uwagi na tę anomalię. Tak samo jak na to, że cała zgraja zniknęła w drzwiach jednego z budynków.
Bellatrix Lestrange zarzuciła nogę na nogę rozsiadając się wygodnie w fotelu po prawej stronie Czarnego Pana. Czuła się wręcz idealnie u jego boku, nie to, co w towarzystwie jej męża, Rudolfa, który zasiadł tuż obok niej i po prostu zatruwał jej przestrzeń swoją obecnością. Jej mugolskie męskie pieski będące pod wpływem zaklęcia Imperio usiadły grzecznie pod ścianą. Z ich twarzy płynęła krew od otarć z kagańców.
- Możecie mi wytłumaczyć dlaczego pięciu moich ludzi zostało zesłanych do Azkabanu? - Voldemort spojrzał jadowicie w kierunku Rudolfa.
- Panie, ja... - zaczął mężczyzna spuszczając wzrok.
- Wszystko przez tego durnego Pottera. Prawie go zabiłam, tak samo jak całą tę gromadkę. Aż wpadli aurorzy z tym pierdolniętym Moodym na czele. Pięciu debili, najwyraźniej niewartych służby tobie, panie, dało się schwytać. Durne pionki. Powierzył byś im jakiekolwiek zadanie a oni i tak by je spieprzyli - przerwała swojemu niewydarzonemu mężowi, który na co dzień w domu próbował pokazać jej swoją wyższość, a przed Czarnym Panem kulił się niczym jeden z jej mugolskich piesków.
- Rozumiem, Bello - powiedział już łagodniejszym tonem Lord Voldemort dotykając dłonią jej twarzy. Bella uśmiechnęła się i przejechała językiem po jego palcach. Voldemort uśmiechnął się złowieszczo i brutalnie złapał ją za policzki wykrzywiając jej twarz i przyciągając do siebie. - Rozumiem też, że poniesiesz odpowiedzialność za to, co się tam wydarzyło - mruknął prosto w jej usta i ugryzł jej dolną wargę. Krew pociekła po jej brodzie i szyi prosto między jej piersiami i zatrzymała się gdzieś pod gorsetem.
CZYTASZ
Jesteś moją kotwicą (Jily)
FanfictionHuncwoci, Lily Evans, Severus Snape. Historia, która mogła mieć miejsce, oparta na książkach i tekstach pobocznych Rowling, sprawdzana z Pottermore. "- Bawi was czyjeś nieszczęście? - Fuknęła mrużąc oczy z wściekłości - Dla niektórych nieszczęście...