89. Spadek

2.9K 131 154
                                    

Gdy Syriusz Black i on, Dumbledore, teleportowali się tuż przed bramy londyńskiego cmentarza, rozpadało się na dobre. Wilgotne powietrze rozdzierało zatoki i płuca, a wiatr zdawał się wyć w uszach. Albusowi wydawało się, że razem z wiatrem usłyszał także cichy szloch Syriusza, ale gdy wbił w niego badawcze spojrzenie, ten z grobową miną wpatrywał się w schowaną za drzewami kaplicę, gdzie miało się odbyć odczytanie testamentu Alfarda, jego ostatnie pożegnanie i spalenie ciała, a później złożenie prochów w krypcie rodowej Blacków. 

- Jesteś gotowy? - spytał chłopaka, który nie raczył mu odpowiedzieć, ba, nawet nie kwapił się na niego spojrzeć, tylko pchnął furtkę i w akompaniamencie pisku jej nienaoliwionych zawiasów, wszedł na teren cmentarza oddychając ciężko. Dumbledore ruszył zaraz za nim i gdy stanęli przed wejściem do kaplicy, zacisnął dłoń na ramieniu chłopaka, próbując go w ten sposób pocieszyć. 

Syriusz jednak wydawał się być obojętny nawet i na ten gest, dokładnie tak, jakby nawet nie poczuł ciężaru dłoni dyrektora. To był pierwszy raz, w którym Albus zdał sobie sprawę, że młody Black nie był już wesołym dzieckiem z nadmiarem energii i milionem pomysłów na dowcipy. Dostrzegł w nim młodego mężczyznę borykającego się z własnymi demonami. 

- Boisz się spotkania z matką? - Albus wypowiedział te pytanie na głos nim zdążył w ogóle pomyśleć. Syriusz zrobił minę jakby oberwał w głowę czymś ciężkim i spojrzał na dyrektora. 

- Może, skoro pan tu jest, to nie będzie zaraz tak najgorzej - odpowiedział wypuszczając na końcu krótkie, głośne westchnięcie ironicznego śmiechu, które do złudzenia przypominało szczeknięcie psa. 

Dumbledore podejrzewał, że Syriusz zajmie miejsce w najdalszej ławce zaraz obok wejścia, by trzymać się od znienawidzonej rodziny jak najdalej, ale chłopak przemaszerował na sam przód kaplicy obserwowany przez czystokrwiste rodziny Blacków, Bulstrodów, Crabbów, Potterów i zaprzyjaźnionych z Blackami Rowlów, Greengrassów i Malfoyów, stanął nad ciałem wuja, uścisnął mu dłoń uśmiechając się ciepło do pomarszczonego i bledszego niż Lupin przed pełnią oblicza i usiadł w pierwszym rzędzie tuż obok swojego ojca. Albus zajął miejsce zaraz obok niego witając się z Walburgą i Orionem skinięciem głowy. Odpowiedzieli mu niechętnie tym samym. 

Tuż obok katafalku stanął podstarzały, gładko ogolony czarodziej w czarnej szacie, trzymający w dłoni zapieczętowany testament. Spojrzał na zebranych, odchrząknął i zaczął czytać:

- Ja, Alfard Black, drugie dziecko Polluxa Blacka i Irmy Crabbe, urodzony piątego lipca tysiąc dziewięćset dwudziestego dziewiątego roku w Londynie, zamieszkały przy Grimmauld Place dwanaście, będąc w pełni władz umysłowych oświadczam, iż w przypadku mojej śmierci cały mój majątek ma przypaść wydziedziczonemu z rodziny Blacków przez moją siostrę Walburgę Black, jej synowi a mojemu siostrzeńcowi, Syriuszowi Blackowi trzeciemu. Podpisano, Alfard Black.

Jeśli podczas odczytywania testamentu w kaplicy panowała cisza, to gdy padło tylko i wyłącznie imię Syriusza, wydawało się, że zebrane towarzystwo przestało oddychać. Sam chłopak siedział z ustami otwartymi na oścież i wpatrywał się zszokowany w mężczyznę z testamentem w dłoni. Ten nic sobie nie robiąc z gęstniejącej atmosfery, podszedł do Syriusza. 

- Pan Syriusz Black trzeci, jak mniemam? - spytał. Syriusz otrząsnął się i potwierdził krótkim skinieniem głowy. - Potrzebny mi pana podpis, że przyjmuje pan spadek po wuju. 

Trzęsącą ręką Syriusz chwycił w dłoń pióro. 

- A atrament? - spytał.

- Nie jest potrzebny. Żeby dokument był prawomocny, potrzebny jest podpis z pańskiej krwi. Pióro sobie poradzi. 

Jesteś moją kotwicą (Jily)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz