51. Ciało

2.8K 147 90
                                    

Avery, Black, Snape oraz Mulciber siedzieli przy stoliku w Pokoju Wspólnym ślizgonów. Nachylali się nad listem, który ten ostatni otrzymał od ojca podczas porannej poczty. List był napisany niewidzialnym atramentem, o czym chłopcy wiedzieli. Wszystkie wiadomości dotyczące Voldemorta i jego działań ojciec chłopaka ukrywał lub szyfrował. Tym razem przesyłał konkretne instrukcje - aby dołączyć do śmierciożerców Mulciber miał zabić jakąś szlamę i to pod nosem Dumbledore'a. Wiadomym było, że chłopak nie mógł użyć zaklęcia niewybaczalnego. Miało to wyglądać na wypadek lub samobójstwo. 

- Rzucił bym na nią avadę i byłoby po sprawie - mruknął niepocieszony Mulciber. 

- Od razu by cię złapali, idioto. Może eliksir żywej śmierci? - zaproponował Avery. 

- Kretyn. Wiadomo, że w szkole tylko trzy osoby potrafią go uwarzyć. Slughorn, ja i Evans. Podejrzenia od razu pójdą na mnie. - Snape spojrzał na kolegę jakby ten postradał zmysły. Czasem zastanawiał się, czy tylko on i młody Black w tym towarzystwie w ogóle chociaż trochę myśleli. 

- A może by tak zniszczyć tę szlamę, Evans? - zaproponował Black. - To dojebie mojego braciszka.

Severus zareagował w sekundę. Wyciągnął różdżkę w stronę chłopaka. 

- Słuchaj, Black - wysyczał. - Jeśli spadnie jej włos z głowy to osobiście cię dojebię. Lily jest na tyle wybitną wiedźmą, że akurat jej pochodzenie nie będzie się liczyło dla Czarnego Pana. Będzie idealną kandydatką w naszych szeregach. 

- I niby skąd to wiesz? - rzucił Avery broniąc Regulusa. 

Snape uśmiechnął się pod nosem. 

- Bo w przeciwieństwie do ciebie używam mózgu. Czarnemu Panu zależy na stworzeniu silnej armii czarodziejów. Patrząc na takie wypierdki jak ty, będzie potrzebował silnych i wybitnych jednostek, a Evans do takich należy. Jeszcze wspomnisz moje słowa. 

- Nie pierdolcie już tylko pomóżcie wymyślić, jak mam się pozbyć jakiejś szlamy - obruszył się Mulciber. 


Tydzień później Lily miała wieczorny obchód z Remusem. Tym razem przypadł im spacer dookoła zamku. Księżyc w pierwszej kwadrze lekko rozjaśniał ciemnie niebo. Na błoniach było cicho. Słychać było tylko szum drzew z Zakazanego Lasu. Kroki Lily i Remusa wytłumiała trawa, która przez chłodne jeszcze wieczory pokryta była lekką rosą. Byli w dobrych nastrojach. Tematy do rozmów im się nie kończyły, chociaż rzadko rozmawiali o uczuciach. Dyskutowali głównie na temat książek, zajęć czy problemów Ministerstwa Magii. Lily lubiła towarzystwo spokojnego chłopaka i jego wiedzę. Był oczytany i kulturalny. Każdy patrol z nim był dla Lily swoistym wyzwaniem dyskusyjnym. Remus miał pełno trafnych argumentów i mogła z nim śmiało wymieniać poglądy. Tym razem temat zszedł także na ataki śmierciożerców, o których co raz częściej można było przeczytać w Proroku Codziennym. 

- Myślę, że jeśli Voldemort uzbiera większą ilość popleczników, ataki wyjdą poza obręb Londynu - powiedział Remus kierując snop światła w krzaki tuż obok muru wieży, w której znajdowała się sowiarnia. Wyćwiczone przez nocne eskapady oko wychwyciło w nich jakiś ciemny kształt przypominający obuwie. Lily miała mu odpowiedzieć, ale uciszył ją gestem ręki. - Zostań tu. 

Lily stanęła jak wryta. Remus zniknął w krzakach, a ona z niecierpliwością patrzyła w to miejsce. 

Na ziemi leżało ciało dziewczyny ubranej w dres. Wokół niej była plama krwi. Lupin doskoczył do ciała. Przyłożył dwa palce do jej tętnicy jednak nie wyczuł pulsu. Sprawdził jeszcze oddech. Dziewczyna nie żyła. 

- Remus? Co tam znalazłeś? - spytała Lily podchodząc niepewnie do chłopaka. Zobaczyła wykrzywione stopy wystające z krzaków ubrane w śmieszne buty z pomponem. 

- Lily, tu leży dziewczyna... - zaczął. 

- No ale co, tak w tych śmiesznych butach leży? - Lily była w ciężkim szoku. Nie docierało do niej, że sytuacja była poważna. Remus spojrzał na nią jak na wariatkę. Miał ją za inteligentną czarownicę, a jej reakcja zdecydowanie do takich nie należała.

- Nie, była boso, ale założyłem je, żeby w nogi nie zmarzła - ironizował. Lily wyczuła sarkazm. Podeszła bliżej przyglądając się ciału. Zbladła. - Leć po dyrektora, Lily. Ona nie żyje - poinformował. 

Evans otrzeźwiała widząc jak zacisnął zęby. Puściła się biegiem w kierunku szkoły. Niedługo po tym biegła już w towarzystwie Dumbledore'a i McGonagall. 

Do Pokoju Wspólnego prefekci wrócili w środku nocy. Lily opadła na kanapę. Spojrzała przygnębionym wzrokiem w palący się w kominku ogień. 

- Była z rodziny mugoli, jak ja... - mruknęła drapiąc nerwowo wierzch swoich dłoni. Remus usiadł naprzeciwko niej i spojrzał zmęczonym wzrokiem. 

- Lily, to jeszcze nie znaczy, że to było morderstwo. Sama słyszałaś Dumbledore'a. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna popełniła samobójstwo. Będą pytać jej koleżanki, czy nie zauważyły u niej zmian nastroju, może zostawiła jakiś list. 

- Gdyby to było samobójstwo, nie spadłaby na bok, Remusie. Jak skaczesz z okna, to zwykle do przodu. Musiała zostać wypchnięta. - westchnęła. Zasępiła się. - A jeśli to śmierciożercy? Jeśli w zamku faktycznie poza zwolennikami Voldemorta mamy jego armię? 

- W Hogwarcie jest bezpiecznie. Mamy Dumbledore'a. To potężny czarodziej i nikomu nie stanie się krzywda, dopóki on jest tu dyrektorem - odparł. Lily popłakała się. 

- Przepraszam - mruknęła. Otarła policzki wierzchem dłoni. - Boję się, Remusie. Nie o siebie, bo ja potrafię się bronić. Boję się o swoją rodzinę. Co jeśli Voldemort uderzy w inne części Anglii? 

- To będziemy z nim walczyć. Poza tym, Ministerstwo i aurorzy robią wszystko, żeby do niczego takiego nie doszło. 

- Słabo im idzie - odparła. 

Remus uścisnął pokrzepiająco jej dłoń uprzednio łapiąc ją delikatnie. 

- Prześpij się, Lily. Jest już późno, jutro mamy lekcje. Nie powinnaś zawracać sobie teraz tym głowy. A jeśli naprawdę się boisz, to wiesz, że możesz spędzać czas z nami. Myślę, że chłopaki nie będą mieli nic przeciwko bronieniu cię. Peter cię lubi, ja uważam za przyjaciółkę, Syriusz traktuje jak siostrę, a James kocha. Włos ci z głowy nie spadnie, słowo Huncwota! - Uśmiechnął się do niej. Poza pocieszeniem zobaczyła w jego oczach typowy dla Huncwotów błysk szaleństwa. Odwzajemniła uśmiech. 

- Bo Was to jak brać, to tylko we czterech, co? Nie można tak na przykład bez Pottera? - zaśmiała się. 

- Oferta jest ważna tylko w czteropaku - powiedział wstając. 

- Jakim cudem ty, prefekt, który ma na koncie może tylko dwa szlabany, w ogóle się z nimi zadajesz? - spytała również się podnosząc. 

-To nie jest tak, że to ja jestem "tym dobrym". - Puścił jej oko. - Jestem po prostu na tyle inteligentny, żeby nie dać się złapać... 

Lily roześmiała się szczerze. Skierowała się w stronę schodów do damskich dormitoriów. 

- Dobranoc, Remusie!

- Dobranoc. 

Oboje zniknęli w mroku korytarzy by po chwili trafić do łóżek i chociaż kilka godzin odespać miniony wieczór. 

Jesteś moją kotwicą (Jily)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz