Lily Evans siedziała w kawiarni z Syriuszem Blackiem jedząc deser lodowy i pijąc obrzydliwie słodką kawę z mlekiem i bitą śmietaną. Black również opychał się deserem. Przez chwilę analizował postać rudowłosej.
- Mówiłem ci już, Evans, że wcale nie jesteś taka zła? - spytał patrząc na nią. Uniosła brew w wyrazie zdziwienia.
- Eee... dziękuję?
- Chodzi mi o to, że drzemy ze sobą koty, bo wiadomo, ja zasad nie lubię, a ty trzymasz się ich zaciekle, ja robię z siebie debila, czego ty szczerze nienawidzisz, ale spokojnie, mam swoje powody. - Mrugnął do niej i skrzywił się lekko, gdy zabolała go gojąca się rana na twarzy. - A ty i tak nikomu nie zdradziłaś naszych największych Huncwockich tajemnic. Chcę żebyś wiedziała, że naprawdę to doceniam. - Skierował w jej stronę łyżeczkę od lodów.
- W takim układzie, szczerze dziękuję - odparła uśmiechając się szeroko. Szczery Black, kto by pomyślał? Lily zauważyła, że Syriusz, pomimo zrelaksowanej sylwetki, rzucał nerwowe spojrzenia w kierunku ulicy, jakby bojąc się tam kogoś zobaczyć. Spojrzała mu prosto w oczy. Wydawało jej się, że poza szczęściem, które z nich emanowało, przebija się jeszcze paniczny strach. Nawet nie zauważyła, kiedy chwyciła jego leżącą na stoliku dłoń i nachyliła się.
- Syriuszu, wiesz, że jeśli masz ochotę wygadać się komuś innemu niż Huncwoci, a widzę, że coś jest nie tak, to polecam ci swoje usługi. Obiecuję się nie wtrącać i nie oceniać - powiedziała szybko ściszonym głosem.
Syriusz spojrzał na nią zszokowany. No tak. Lily Evans zawsze musiała zbawiać świat. Nie potrafiła przejść obojętnie obok cierpienia i najwyraźniej instynkt opiekunki nie opuściła jej po kłótni ze Snapem. Pomyślał o wszystkich za i przeciw. Jeśli zaprzyjaźniając się z Evans sprawiłby, że ta zbliżyłaby się do Jamesa, to mógłby chociaż w jakimś minimalnym stopniu odpłacić mu się za dach nad głową i utrzymanie go. Gdyby jednak Rogacz dowiedział się, że on i Evans rozmawiają, rozszarpałby go na strzępy.
- Cześć, jestem Lily Evans. - Wyciągnęła do niego rękę, jakby poznawali się po raz pierwszy.
- Syriusz Black - odpowiedział ściskając ją. - I wydaje mi się, że faktycznie potrzebuję wygadać się komuś z zewnątrz.
Lily uśmiechnęła się do niego pocieszająco. Syriusz rzucił jeszcze jedno nerwowe spojrzenie w kierunku okna. Spojrzał na zegarek.
- Lily, James wychodzi ze sklepu. Dziś nie porozmawiamy. Obawiam się, że nastanie to dopiero w Hogwarcie.
- Jasne. I dziękuję - powiedziała. Spojrzał na nią uważnie, gdy wstawał od stolika. - Za to, że zakopujemy topór wojenny, chcesz mi zaufać i nie naciskasz, żebym zobaczyła się z Potterem. - tłumaczyła uśmiechając się smutno.
- Widzę, że nie tylko ja potrzebuję rozmowy.
- Nie jesteś takim zaraz debilem, za jakiego cię miałam - rzuciła.
- A ty nie jesteś taka wredna. Cześć - odszczeknął i ponownie rzucając szybkie spojrzenie na ulicę, odszedł. Lily skorzystała jeszcze z toalety i obładowana torbami udała się do ostatniego punktu, księgarni Esy i Floresy.
Szósty rok szkolny w Hogwarcie rozpoczął się dość spokojnie. Uczniowie mogli wybrać przedmioty, których naukę chcieli kontynuować. Lily zdecydowała się na eliksiry, transmutację, zaklęcia, zielarstwo, numerologię oraz obronę przed czarną magią. Dodatkowo dalej obejmowała stanowisko prefekta i należała do Klubu Ślimaka. Miała nadzieję w tym roku skutecznie unikać zarówno Snape'a jak i Pottera.
"Wieża Astronomiczna. Dziś, o północy. Łapa" - przeczytała napis z płatków kukurydzianych, który przez moment pływał w jej mleku podczas śniadania. Autor zaklęcia wyglądał dużo lepiej. Wszystkie siniaki mu zeszły, po szramie na policzku nie było śladu, a on sam tryskał energią i pewnością siebie. Lily kontynuowała śniadanie czytając najnowsze wydanie Proroka Codziennego. Przez dwa miesiące nie miała dostępu do informacji i aż pisnęła z ekscytacji, gdy sowa przyniosła jej wiadomości.
"Ataki na mugoli" głosił nagłówek. W Essex, w wyniku ataku grupy nazywającej się śmierciożercami, zginęło trzydzieści osób. Lily zasępiła się marszcząc brwi.
- Długo już działają tak aktywnie? Do niedawna czytaliśmy tylko o zamieszkach spowodowanych głoszeniem przez nich bzdur o nieczystości krwi i tępieniu mugoli, ale nikogo do tej pory nie zabili. - Lily z przerażeniem spojrzała na siedzącą naprzeciwko niej Marlenę.
- Uaktywnili się jakoś w połowie wakacji. Od tamtej pory przynajmniej raz w tygodniu pojawiają się podobne nagłówki. Na razie trzymają się okolic Londynu, ale nie wiadomo, jak daleko to zajdzie - odparła dziewczyna rozglądając się po sali. - A James co taki szczęśliwy? Dałaś mu w końcu szansę? - spytała wskazując palcem na czarnowłosego chłopaka, który stał dumny i wyprostowany w towarzystwie dużej grupy gryfonów. Lily stwierdziła, że gdyby to nie było plamą na męskim honorze, to pewnie wszyscy jego koledzy pomdleli by z zachwytu.
- Mnie w to nie mieszaj. Po tym jak w maju znęcał się nad Severusem, nie mam ochoty nawet na niego patrzeć - mruknęła odwracając wzrok.
- Dalej ci nie przeszło? - Marlena spojrzała na nią uważnie. - Wydaje mi się, że Snape zachował się dużo gorzej od Pottera.
- Skończ - warknęła Lily.
- Oh, James został kapitanem drużyny Gryffindoru! Stąd to zbiegowisko! - Marlena z radością klasnęła w dłonie.
- O Merlinie. Będzie się puszył jeszcze bardziej - skomentowała Lily wstając od stołu. Spojrzała jeszcze raz w stronę Rogacza, który akurat odwrócił się w jej stronę. Dostrzegł ją i uśmiechnął się do niej. Nim skontrolowała swoje odruchy, odesłała uśmiech mrugając przeciągle i skinęła lekko głową jakby chcąc mu pogratulować. Odwróciła się opuszczając Wielką Salę.
- Widziałeś to, Łapo? - James wciąż szczerzył się do miejsca, w którym przed chwilą jeszcze stała Lily. Jakaś dziewczyna, która zajęła jej miejsce, pomachała mu nieśmiało, myśląc, że wpatrywał się w nią jak zaczarowany. Niestety, nie odmachał.
- Evans? - spytał. - Tak. Masz jakieś konkretne plany zdobycia jej w tym roku?
Remus wychylił się zza Proroka Codziennego.
- Proszę cię, Rogaczu, daj jej spokój. Więcej tym zyskasz niż robieniem jej dowcipów. Ona w ten sposób nigdy nie zwróci na ciebie uwagi. To nie działa! - rzucił.
- Ciiiicho, Luniek! Podejrzewam, że po tym, jak pokłóciła się z Wycierusem, sama przyleci w moje ramiona! - Rogacz opadł na ławkę kończąc swoje śniadanie.
- Mówimy o tej samej Lily Evans?
- Ruda, jakieś sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, szczupła, bardzo ładna, zielone oczy - zaczął wymieniać James.
- Swoją drogą, to ciekawe, czy na dole też tak ma... wiecie, rudo i w ogóle - Black puścił oko do przyjaciela uśmiechając się po huncwocku. James spojrzał na niego groźnie. Złapał leżące najbliżej jabłko i rzucił Syriuszowi prosto w czoło. Chłopak zdążył zrobić unik. Jabłko przeleciało dalej rozbijając się na ramieniu jakiegoś Puchona.
- KTO TO ZROBIŁ?! - chłopak obrócił się w kierunku, z którego przyleciał owoc. Syriusz wskazał palcem Jamesa, który wzruszył tylko ramionami. Puchon nie był dłużny. Złapał pomarańczę i cisnął ją w kierunku Huncwotów. Dostał siedzący obok nich Jacob z czwartego roku. Jacob wyszczerzył się, chwycił owsiankę i cisnął nią w stronę stołu Hufflepuffu.
-WOJNA! - wrzasnął. Huncwoci przyłączyli się do zabawy.
McGonagall weszła do wielkiej sali cała na biało wprost w środek batalii. Ktoś rozlał na nią sok dyniowy, a dżem truskawkowy spływał po rękawie.
- DOŚĆ! - wrzasnęła rzucając serię zaklęć. - KTO ZACZĄŁ?! - Z wściekłością spojrzała na Huncwotów.
- Zasadniczo, to jabłko, pani profesor! - krzyknął Jacob przyłączając się do rechotu Huncwotów.
- SZLABAN! - wrzasnęła McGonagall.
- Ale dla kogo?! Bo w sumie, to ma pani do ukarania około dwustu osób! - Zwrócił jej uwagę Lupin. Wielka Sala zawrzała od chichotu uczniów. McGonagall opuściła ręce ze zrezygnowaniem.
- Już dla nikogo, panie Lupin - mruknęła siadając przy stole nauczycielskim.
CZYTASZ
Jesteś moją kotwicą (Jily)
FanfictionHuncwoci, Lily Evans, Severus Snape. Historia, która mogła mieć miejsce, oparta na książkach i tekstach pobocznych Rowling, sprawdzana z Pottermore. "- Bawi was czyjeś nieszczęście? - Fuknęła mrużąc oczy z wściekłości - Dla niektórych nieszczęście...