W Anglii nastała piękna wiosna. Krajobraz zazielenił się, a powietrze stało się lekkie, świeże i wręcz zachęcało do spędzania czasu na dworze. Promienie słońca przyjemnie ogrzewało ciała ochotników, którzy opuszczali mury Hogwartu w przerwach pomiędzy zajęciami, a po niebie gdzieniegdzie leniwie przesuwały się urocze białe obłoki.
Huncwoci kilka razy podejmowali próbę odzyskania swojej mapy z rąk Filcha, bez skutku. Za każdym razem otrzymywali szlaban, a lokalizacja ich ukochanego przedmiotu stała się nieznana. Peter zasugerował zrobienie drugiej mapy, która wskazałaby imlokalizację pierwszej, ale na szczęście, przez wszystkie lata nauczyli się wszystkich tajemnych przejść w Hogwarcie i poruszanie się po szkole bez niej było dla nich całkowicie naturalne. Korzystali też czasem z pomocy duchów i obrazów, szczególnie, gdy próbowali uniknąć przyłapania.
Ku uciesze Lily i nauczycieli, Huncwoci uspokoili się nieco. Zajęci swoim prywatnym życiem, buzującymi w nich hormonami i nauką, zeszli nieco z tonu i nie rozrabiali jak dawniej. Głównie za sprawą Marleny, która skutecznie wypełniała wolny czas Syriusza oraz meczy Quidditcha, do których James zawzięcie przygotowywał swoją drużynę. Remus uczył się razem z Peterem i, po zwróceniu się do niego przez przyjaciela, pomagał mu opanować co raz trudniejszy materiał z zajęć.
Peter Pettigrew bał się czyhającego poza murami Hogwartu niebezpieczeństwa. Wiedział, że niebawem będzie musiał bronić się sam, a nie dorównywał w magii i pojedynkach swoim przyjaciołom. Któregoś dnia powiedział o swoich obawach pozostałym Huncwotom.
- No i widzisz, Glizdogonie, to jest rewelacyjny pomysł! Pojedynki! Moglibyśmy sobie je ćwiczyć w Zakazanym Lesie, wiesz, na tej fajnej, dużej polanie, przy orlim głazie, pod starą sosną, gdzie gałąź rzuca cień wiewiórki! - ucieszył się Syriusz. To była dla niego dodatkowa rozrywka.
- Tak, tylko trzeba pogadać z Firenzem, żeby żadne stworzenie nam nie przeszkadzało i nie robiło awantury, że niszczymy zaklęciami ich las - podchwycił James.
Jak postanowili, tak zrobili. Raz w tygodniu po zajęciach pod postacią zwierząt wymykali się do Zakazanego Lasu i ćwiczyli się w sztuce pojedynków bawiąc się przy tym wyśmienicie.
- Brachiabindo! - rzucił Syriusz w stronę Petera tym samym rozpoczynając ich pojedynek.
- Protego! - Peter odbił zaklęcie w ostatniej chwili.
- Więcej werwy, Glizdogonie! - dopingował mu James. Syriusz stał niewzruszony czekając na ruch przyjaciela. Nawet nie podnosił różdżki.
- Petryficus Totalus! - krzyknął Peter kierując różdżkę w stronę Łapy, ale ten skutecznie odbił zaklęcie.
- Tak jest Peter! Dobrze! - krzyknął Remus.
- Ej! To mnie macie wielbić! - oburzył się Syriusz posyłając niewerbalnie zaklęcie w stronę Petera. Blondynowi udało się schylić i uniknąć trafienia.
- Oh, powinienem mniej jeść. Brzuch mi przeszkadza - jęknął zieleniejąc lekko na twarzy. Pozostali Huncwoci wybuchnęli gromkim śmiechem, Peter dołączył do nich dopiero po chwili, gdy jego twarz wróciła do normalnego koloru.
- James! Bracie mój! - zawołał Syriusz wpadając do Pokoju Wspólnego i rzucając się na kanapę, na której siedział jego przyjaciel w towarzystwie Marleny i wesoło z nią o czymś rozmawiał. Dziewczyna opiłowywała sobie paznokcie.
- A nawet bracie krwi! - odparł Rogacz przybijając Łapie piątkę.
- Znaczy, się rżnęliście? - z podtekstem spytała Marlena, wyszczerzyła się w głupkowatym uśmiechu i pilniczkiem wykonała gest przecinania dłoni. - No tego się nie spodziewałam...
- I to jak! - odparł James poruszając zachęcająco brwiami. Marlena zaśmiała się głośno. - No dobra - zwrócił się do Syriusza.- Co tam chciałeś, Łapciu?
- Snape znowu węszy. Tak sobie myślę, czy nie wyciąć mu jakiegoś dowcipu. Kręci się ostatnio jak cień. Gdzie ja, tam i on. Lunatyk też to zauważył. Za nim też łazi. Ciekawi mnie, czy chce czegoś od nas, czy od Lily.
- Właśnie, a propos, gdzie ona jest? - spytał James ignorując paranoiczną wypowiedź przyjaciela i zwracając się do Marleny.
- Z tego, co wiem, to poszła na spacer po błoniach z niejakim Samem, krukonem z siódmego roku - odparła jak gdyby nigdy nic.
James zamarł.
- Kim jest ten człowiek i co robi z moją Lily? - spytał zaciskając pięści.
- No... randkuje? - Marlena spojrzała na chłopaka.
- Ale przecież sama mówiłaś, że już niedługo! A tu co? Jakiś fagas, z babskim imieniem? Z moją Lily? Na randce? A ja to co? Koło zapasowe? - Ramiona Jamesa opadły a on sam wyglądał jakby nie wiedział, czy ma się popłakać czy w coś lub kogoś uderzyć.
- Odbij ją - odparł Syriusz jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie.
James zastanowił się chwilę. Zacisnął pięści, potem złożył dłonie razem i zaczęła kręcić młynki palcami, aby na koniec wyciągnąć z kieszeni Znicza i kilka razy wypuścić go i złapać. Pozbierał myśli w kompletnej ciszy. Marlena i Syriusz obserwowali go tylko czekając, aż coś postanowi.
- Nie. To głupi pomysł. Ma prawo robić, co jej się podoba... Jak zrobię jej awanturę, to znowu ją stracę. Teraz przynajmniej ze mną rozmawia. - James obracał w palcach Złoty Znicz.
Do Pokoju Wspólnego weszła Lily. Nie wyglądała na zbyt szczęśliwą, raczej znudzoną.
- Jak randka? - spytała Marlena. Lily spojrzała po przyjaciołach napotykając spojrzenia zaciekawione, roześmiane i nieco przybite.
- Daj spokój - odpowiedziała patrząc w orzechowe, przygaszone oczy. - Za każdym razem wiem, dlaczego odmawiam wszelkich randek. Wszystkie są wyjątkowo nudne! - Zwróciła się do Marleny. - A Sam trajkotał przez cały spacer o tym, co w życiu ceni najbardziej. Ja wszystko rozumiem, ale w pewnym momencie miałam ochotę pomóc mu się wysłowić. Nim skończył opowiadać jedną historię, to wplatał w nią trzy inne, równie nieciekawe.
Syriusz roześmiał się.
- Bo widzisz, księżniczko. Nikt nie jest tak idealny, jak Huncwoci.
- Wiesz co, Łapo? - Lily spojrzała na niego radośnie. - Tu ci muszę przyznać rację. Przyzwyczaiłam się do was i trudno jest komukolwiek przebić wasze charaktery.
- Jesteśmy wyjątkowi i niepowtarzalni! - dodał James szczerząc się jak głupi do sera.
- Coś w tym jest. - Lily spojrzała mu w oczy i szybko uciekła wzrokiem. Zrobiło jej się dziwnie gorąco pod wpływem tego spojrzenia. Rozpięła więc sweterek, który miała na sobie i podwinęła w nim rękawy.
- To co? Czas na naukę? - Wstała z zamiarem pójścia po książki do dormitorium.
- Przynudzasz, Evans - burknął Syriusz.
- Czyli nic się nie zmieniło... - Odwróciła się.
- A ja się chętnie z tobą pouczę - rzucił James. - O ile oczywiście nie masz nic przeciwko - dodał, gdy odwrócona do niego plecami Lily zastygła bez ruchu. Nie widział, że zamknęła oczy i wzięła bardzo głęboki wdech.
- Oczywiście, że nie mam - powiedziała lekko drżącym głosem i ruszyła po książki. Wróciła po kilku minutach. James wstał z miejsca, gdy pokonywała ostatnie schody.
- Przydasz mi się. - Lily podała mu podręcznik do transmutacji. - Nie do końca rozumiem ten temat, przydałoby mi się, gdyby mi to ktoś jeszcze raz wytłumaczył.
- Skąd ta pewność, że ja to potrafię? - uśmiechnął się do niej odbierając książkę przy okazji delikatnie zahaczając palcem o jej dłoń. Lily zarumieniła się.
- Och, bo tobie na zajęciach wyszło za pierwszym razem. - Przełknęła ślinę i dodała już cichszym głosem, jakby bojąc się, że ktoś usłyszy jej słowa. - Poza tym, wszyscy wiedzą, że jesteś najlepszy... - James rozpromienił się słysząc to, więc Lily dodała w pośpiechu - ... z transmutacji.
CZYTASZ
Jesteś moją kotwicą (Jily)
FanficHuncwoci, Lily Evans, Severus Snape. Historia, która mogła mieć miejsce, oparta na książkach i tekstach pobocznych Rowling, sprawdzana z Pottermore. "- Bawi was czyjeś nieszczęście? - Fuknęła mrużąc oczy z wściekłości - Dla niektórych nieszczęście...