▪ twenty four ▪

1.6K 133 49
                                    

~ Marinette's pov ~

Reszta dnia minęła mi szybko.

Ta, chciałabym.

Reszta dnia dłużyła mi się jak cholera.

Alya wpadła do mnie z lekcjami od razu po zajęciach. Na szczęście nie widziała się z moimi rodzicami, którzy byli do końca dnia bardzo przybici. Swoją drogą określenie "bardzo przybici" nie jest zbyt miarodajne. Było zdecydowanie gorzej. Schodząc wcześniej po obiad, widziałam, jak bliscy są płaczu. 

Ja starałam się trzymać pozory i nie pozwalałam łzom opuszczać moich oczu. Alya nie była długo, ponieważ powiedziałam, że źle się czuję i chciałabym się położyć z powrotem do łóżka. Może to nie do końca była prawda, ale... Chociaż nie. To była prawda. Psychicznie czułam się beznadziejnie. Pokazała mi więc tylko co muszę przerobić i pożegnała się, życząc mi szybkiego powrotu do zdrowia, bo czuje się strasznie samotna beze mnie w szkole.

Wątpię, żebym kiedykolwiek wróciła do tego zdrowia...

Aktualnie siedziałam przy biurku i przepisywałam notatki z kolejnych przedmiotów. Starałam się nie myśleć o słowach doktora. Muszę być tego pewna, żeby zacząć myśleć co dalej?  

Zacząć myśleć, co dalej? Są dwie opcje - zażegnanie całej tej sytuacji, bo wyniki nie potwierdzą diagnozy lekarza, bądź popadnięcie w depresję. Nie jestem na tyle silna, żeby sobie z tym poradzić...

W międzyczasie pisał do mnie Luka. Na sam widok wiadomości od niego, serce zabiło mi mocniej i chwilowo pozwoliło zapomnieć o całej tej popapranej sytuacji z moim zdrowiem. Chciał wpaść, jednak odpisałam mu, że nie czuję się dzisiaj na spotkanie. On jednak nalegał i z każdą wiadomością coraz bardziej chciałam mu ulec. Na myśl o tym, że mogłabym się do niego przytulić, poczuć jego bliskość, poczuć to wsparcie, chciałam odpisać tak. Ale wiedziałam, że jeżeli ma to pozostać tajemnicą, to tak będzie łatwiej. Po dłuższej wymianie wiadomości, w końcu odpuścił.

Na szczęście.
Heh...

Gdy z wszystkim się oporządziłam, położyłam się do łóżka. Nie miałam sił na rozmowę z rodzicami, więc gdy tata wszedł około 21 do mojego pokoju, udawałam, że już twardo śpię. Nawet słyszałam jak mnie szeptem nawołuje, abym wstała, jednak gdy zobaczył, że mnie to nie rusza, odpuścił wzdychając smutno i zszedł na dół. 

Naprawdę chciałam zasnąć, ale nie potrafiłam. Nie z taką ilością myśli w głowie.

Jakąś godzinę potem usłyszałam pukanie w okno. I to wcale nie tak, że uprzednio upewniłam się, że jest szczelnie zamknięte. Pomimo zamkniętych oczu, byłam świadoma, że nadal tam siedzi. Stukał i stukał, ale na marne. Delikatnie uchyliłam powieki, aby zobaczyć jego zielone oczy i zirytowaną minę, gdy ostatecznie znikł.

- W końcu sobie poszedł.

- Nie zamierzasz mu powiedzieć? - spytała mnie przyjaciółka.

- Nie - widziałam w jej oczach, że się z tym nie zgadza. - No przynajmniej na razie...

- No okej, ufam ci. Dobrej nocy, Mari.

- Dobranoc, Tikki - i tak nie zasnę...

Wybiła 24.
Nadal nie śpię.
Będę musiała brać chemie.

1 w nocy.
Ona mnie osłabi.

2 w nocy.
Przestanę być Biedronką.

3 w nocy.
Ale Biedronka będzie potrzebna.

4 w nocy.
Będę musiała oddać Tikki...

5 rano.
Z każdą kolejną chemią będę coraz słabsza.

6 rano.
Będę przykuta do łóżka.

7 rano.
Moje życie całkowicie straci sens.

8 rano.
Albo w ogóle je stracę... znaczy się... stracę życie.

- Achh, dzień dobry Ma... - stworzonko spojrzało na moje oczy. - Marinette? Boże, czy ty w ogóle spałaś dziś w nocy?! - przeraziła się

- Nie.

- Ale- ale dlaczego?

- Nie wiem - czułam się jeszcze bardziej nieswojo.

Za dużo myśli, za dużo myśli. Muszę się czymś zająć, żeby przestać myśleć.

- Marinette! Szykuj się! O 10 mamy lekarza - okej?

Słyszałam, że umawiali się na jakąś kolejną wizytę, ale kiedy i o której, to już nie.

- Dobrze, mamo - powiedziałam bez słowa sprzeciwu.

Nie spoglądając w stronę przyjaciółki, wybrałam ciuchy i poszłam ogarnąć się do łazienki, starając się przy okazji ukryć oznaki zmęczenia makijażem. Po tej czynności zeszłam zjeść śniadanie. Skończyłam je idealnie, gdy był już czas do wyjścia z domu. Założyłam kurtkę i udałam się do piekarni po mamę.

Szłam obok niej w ciszy. W sumie, ona też się nie odzywała. Na miejscu w miarę sprawnie odwiedzałam kolejnych lekarzy, którzy robili mi badania. Ostatnie było pobieranie krwi. Nawet nie miałam czasu, aby się zestresować. Usiadłam, zapewne blada jak ściana, przygotowałam się identycznie, jak ostatnio poleciła mi pielęgniarka i raz, dwa, było po wszystkim.

Na koniec odwiedziłyśmy doktora, który miałby się mną opiekować, gdy ewentualnie podejmę się leczenia. Tak, ewentualnie.

Po pierwsze: choroba nie jest jeszcze pewna.

Po drugie: nie wiem, czy jestem wystarczająco silna, aby to przetrwać.

>>>> ▪ <<<<

747 słów

To ten...

Nie no, nie wiem. Idę grać dalej, elo 😂

Do zobaczonka 🦊

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz