▪ thirty nine ▪

1.5K 121 9
                                    

~ Marinette's pov ~

Leżenie.

Niby czynność pozwalająca na odpoczynek, relaks, chwilę odetchnienia. Niby.

Aktualnie leżę na wznak nie wiedząc, jak się ułożyć, aby w końcu zasnąć. Nawet nie próbuję już zamykać oczu, bo od razu mam wizję mnie przyszpilonej do łóżka z mnóstwem rurek podłączonych do mojego ciała.

Boję się. Tak cholernie się tego wszystkiego boję.

Wiedząc, że jutro jest sobota i nieszczególnie muszę być wyspana, wstałam z łóżka. Wzięłam kocyk, szkicownik i ołówek, a następnie skierowałam się na balkonik. Usiadłam wygodnie w fotelu, przykryłam się i zaczęłam rysować. Nie wiedziałam, co chcę przedstawić na rysunku, ale skończyło się na tym, że widziałam 4 postacie: Adriena, Nino, Alyę i Lukę. Wszyscy obejmowali się ramionami od tyłu i patrzyli prosto na mnie. Narysowałam ich uśmiechniętych, wesołych, pełnych energii. Po chwili zastanowienia dorysowałam również Kagami. Praktycznie nie zrobiła nic, żebym mogła się na nią wściekać. Parę razy mi dogryzła, ale ja wcale nie byłam lepsza, więc, w miarę możliwości, mam zamiar się z nią... polubić. O, to dobre słowo, bo przyjaciółkami to my już raczej nie zostaniemy.

Po paru minutach była gotowa. Uniosłam rysunek do góry na wysokość moich oczu.

- Ładnie. Podoba mi się.

Uśmiechnęłam się i przejechałam palcami po postaci Luki. To niesamowite, ile dla mnie znaczy. Jak samo jego postrzeganie przeze mnie diametralnie się zmieniło. Nie mam pojęcia, co ze mną było nie tak, że aż tak wariowałam na punkcie Adriena, kiedy praktycznie pod nosem był niebieskowłosy. To było głupie i dziecinne.

Szkoda, że dopiero teraz to spostrzegłam.

Przewróciłam kartkę i rozpoczęłam kolejny szkic. Tym razem Czarnego Kota. Potem następny - Lisicy. I jeszcze jeden - Żółwia. A nawet Chloe jako Pszczoły.

Przewijałam te strony w tą i z powrotem.

Muszę wymyśleć, co dalej będzie z moją rolą Biedronki. Gdy nie będę miała już sił tak się poświęcać dla Paryża, ktoś będzie musiał mnie zastąpić, ale... Nie wyobrażam sobie życia bez Tikki. Może Mistrz Fu zgodziłby się, abym wyjawiła komuś z nich swoją tożsamość. W ten sposób sami walczyliby ze złoczyńcą, a ta jedna osoba przynosiłaby akumę do mnie. Przemieniałabym się tylko po to, aby wymazać złe moce motylka.

Dogłębnie wszystko przeanalizowałam. Na chwilę obecną tylko Chat ma miraculum na stałe. Wychodzi więc na to, że to jemu powinnam powiedzieć. Ale po pierwsze, sama nie wiem, kim jest bez maski. Po drugie, wtedy dowiedziałby się, że jestem chora. Poza tym nie chcę, aby znał moją tożsamość. A Alya? Miraculum jeszcze nie należy do niej całkowicie.

A gdyby...

W głowie narodził mi się nowy pomysł.

Wszystko zależy od Mistrza Fu.

Na tym poprzestałam moje rozmyślenia i postanowiłam wrócić do łóżka. Mając pewien plan na przyszłość, względnie się uspokoiłam i po chwili zasnęłam.

~~~

- Marinette, twój telefon dzwoni już trzeci raz.

- Nie mam siły, Tikki.

- Co ty robiłaś w nocy? - podniosłam głowę, żeby na nią spojrzeć, ale po chwili i tak moja głowa wylądowała na poduszce.

- Nie mogłam zasnąć i rysowałam - przyznałam. - Kto dzwoni? 

- Rose.

- Rose? Co ona może chcieć? - przewróciłam głowę na bok, aby móc spoglądać na kwami.

Stworzonko wzruszyło ramionami i podało mi telefon.

- Halo? Tak Rose?

- Marinette! Jesteś nam potrzebna. I to zdecydowanie jak najszybciej!

- Nam? To znaczy? - zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o czym mowa.

- Byłaś ostatnio chora i nie chcieliśmy cię przemęczać, więc nie mówiliśmy ci o spotkaniach Kitty Section. Ale jeżeli czujesz się już lepiej, to pomożesz? Nasza oprawa graficzna jest... - zamilkła szukając odpowiedniego określenia. - No właśnie nie wiem jaka jest, bo nawet jej nie ma!

- Ach, no tak. Niedługo ten wasz ważny koncert. Zupełnie o nim zapomniałam. Wybacz - poczułam wyrzuty sumienia.

- Nic się nie stało, ale błagam, teraz musisz nam pomóc! - dosłownie wykrzyczała mi ostatnie słowa przez telefon.

- Okej, okej. Tylko się ogarnę i już jestem.

- Dzięki! - zanim się rozłączyła, usłyszałam, jak informuje innych, że przyjdę.

Dosłownie usłyszałam, jak odetchnęli z ulgą. Odłożyłam telefon i wyszłam spod kołdry.

- Przynajmniej zajmę czymś swoje myśli - wzruszyłam ramionami, uśmiechając się lekko.

- Przynajmniej spotkasz Lukę - zarumieniłam się na słowa przyjaciółki.

- To też.

- Pamiętaj o jego marynarce - spojrzałam na nią, przywołując w myślach wspomnienia z nią związane.

- Yhym.

Jeszcze tamtego dnia żyłam nadzieją, że choroba jest jedną, wielką pomyłką... Byłam taka szczęśliwa. Było tak pięknie. Ale no właśnie... BYŁO.

Jak wiele się zmieniło od naszej pierwszej randki, pomimo że była ona zaledwie kilka dni temu...

>>>> ▪ <<<<

738 słów

Raczej średni rozdział. Nie wiedziałam, co konkretnie w nim napisać, więc poświęciłam go przemyśleniom Mari.

See you 🦊

PS Wybaczcie, że dopiero teraz, ale kompletnie zapomniałam 🙄 Za dobrze spędzam czas (w końcu 😅)
Dzięki Qaeri_0561

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz